Skwar lejący się z nieba, morze parawanów nad Bałtykiem, kolejki turystów na tatrzańskich szlakach, leniwie upływający czas między osiedlowymi blokami. To musi być lato w Polsce. A skoro lato, to i większy luz, mniej poważnych tematów i chęć doświadczenia choćby chwilowego relaksu. W tym właśnie celu, oddaję w Wasze ręce kolejny ciekawostkowy (a więc lekki jak piórko) artykuł dotyczący Bydgoszczy. Czytajcie i odpoczywajcie!
1. Pierwszy pomnik Sienkiewicza w Polsce
Jeśli Słowacki „wielkim poetą był”, to w kontekście Henryka Sienkiewicza, użyć można by parafrazy tego stwierdzenia i napisać, iż „wielkim powieściopisarzem był”. Któż bowiem nie zna jego słynnej Trylogii, „Krzyżaków”, „Quo Vadis” lub choćby ekranizacji tych dzieł? Albo chociaż legendarnej szkolnej lektury „W pustyni i w puszczy”? Wielu takich ludzi w Polsce nie ma.
Nie może więc dziwić, że śmierć Mistrza, wywołała w kraju wielkie poruszenie. Był 1916 rok, więc Rzeczpospolita nie zdążyła jeszcze wrócić na mapę Europy, toteż z upamiętnieniem pisarza było raczej ciężko. Wszystko zmieniło się po 1920 roku, a jeszcze bardziej po 1924, kiedy to ciało Sienkiewicza sprowadzono do ojczyzny. Wydarzenie to miało iście królewską otoczkę, bowiem uroczystości z nim związane, odbywały się na terenie całego kraju.

Nie inaczej było w Bydgoszczy, gdzie powołano w tym celu specjalny komitet, pracami którego kierował sam Witold Bełza, a więc ówczesny dyrektor Biblioteki Miejskiej, a obecnie jej patron. W efekcie zorganizowano szereg wydarzeń pod zbiorczą nazwą: „Tydzień Sienkiewicza”. Trzeba przyznać, że ówcześni bydgoszczanie mieli fantazję!
To jednak Bełzie i spółce nie wystarczyło, dlatego szybko pojawił się w grodzie nad Brdą pomysł upamiętnienia Sienkiewicza poprzez postawienie mu pomnika! Nie udało się to od razu, bowiem na przeszkodzie (jak zwykle w takich sytuacjach) stanęły pieniądze. Po 2 latach usilnych starań i prowadzonej na szeroką skalę zbiórki, a także wymiernemu wsparciu ówczesnego prezydenta miasta, Bernarda Śliwińskiego, w końcu się udało.
Pomnik zaprojektował rektor krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych, Konstanty Laszczka, a kamień węgielny pod konstrukcję poświęcono jesienią 1926 r. Monumentm który umiejscowiono na południowym krańcu parku im. Jana Kochanowskiego, odsłonięto 31 lipca 1927 roku.

W uroczystości odsłonięcia pomnika udział brał sam prezydent Rzeczypospolitej, Ignacy Mościcki. To jednak nie wszystko, bowiem ceremonia przyciągnęła dziesiątki delegacji z kraju i zagranicy – dodatkowo do Bydgoszczy przesłano ponad 300 listów gratulacyjnych z różnych stron świata. Samo miasto w dniu uroczystości udekorowano kwiatami, sztandarami oraz… kilkoma bramami triumfalnymi! Całość przyjęła więc formę prawdziwego, patriotycznego święta.
Pomnik był bez wątpienia pierwszym, poświęconym Sienkiewiczowi, jaki kiedykolwiek powstał w Polsce. W związku z tym, dziś możemy żałować, że nie przetrwał wojennej zawieruchy. Oczywiście monument odbudowano (Sienkiewicz stoi przecież w parku po dziś dzień), ale już w zupełnie innej formie. Nowa wersja pomnika, znajdująca się w sąsiedztwie Filharmonii Pomorskiej, została odsłonięta w 1968 roku.
2. Derby Bydgoszczy w piłkarskiej ekstraklasie?
Mimo że jeszcze całkiem niedawno, zdarzało mi się bywać na stadionie przy ul. Gdańskiej na meczach piłkarskiej Ekstraklasy, dzisiaj w Bydgoszczy o piłce na tak wysokim poziomie możemy tylko pomarzyć. Zawisza gra przecież obecnie na czwartym szczeblu rozgrywkowym, a inne drużyny, jak Polonia czy Chemik są jeszcze niżej (odpowiednio w klasie okręgowej i IV lidze). Największe nadzieje wiążemy oczywiście z „niebiesko-czarnymi”, którzy od 2016 roku, kiedy zostali zdegradowani do B-klasy, regularnie wspinają się po drabinie polskiego systemu rozgrywkowego. Jednak do czasu, kiedy „najlepsza liga świata” znowu do nas zawita, pewnie w Brdzie upłynie jeszcze sporo wody.
Kiedyś jednak, bydgoscy kibice piłkarscy wiedli zdecydowanie szczęśliwszy żywot. Na zapleczu Ekstraklasy grały przecież: Brda, Chemik oraz Budowlani, zaś w elicie: Polonia i Zawisza. Złożyło się nawet tak, że bydgoszczanie mogli podziwiać najprawdziwsze, ekstraklasowe (ok, wówczas według oficjalnej nazwy 1-ligowe) derby miasta!

Tak jest, Bydgoszcz miała swoje piłkarskie derby na najwyższym szczeblu rozgrywkowym. Taka sytuacja zdarzyła się co prawda tylko dwukrotnie, ale jednak. Mowa o 1961 roku, kiedy drużyny stoczyły między sobą dwa, „bratobójcze” boje. Dla wielu, większym zaskoczeniem niż to, że takie mecze miały w ogóle miejsce, będą ich wyniki. W obu wygrała bowiem… Polonia! W pierwszym, domowym spotkaniu, ograli bardziej utytułowanych rywali 3 do 0, w drugim, już na wyjeździe, zwyciężyli 3 do 1. Któż by się spodziewał, prawda?
Jeszcze dziwniejsze jest to, że w tym samym, 1961 roku, obie bydgoskie drużyny pożegnały się z piłkarską elitą. W 14-drużynowej stawce, Polonia zajęła 13, a Zawisza 14 lokatę. Trochę słaba promocja lokalnego futbolu, tym bardziej, że poza bydgoszczanami, z ligi nie spadała żadna inna drużyna. No i rzecz szczególnie bolesna dla Polonistów, bowiem rok wcześniej zajęli rekordowo wysokie, bo 5, miejsce w tabeli. Sukces ten, drużyna zawdzięczała w dużej mierze grającemu wówczas w czerwono-białych barwach, Marianowi Norkowskiemu, który w 1960 r. został królem strzelców ligi.

Mam nadzieję, że za tą część artykułu nie zarobię ciosu w zęby, jednakże cóż mam zrobić, że właśnie tak to w przeszłości wyglądało. Dzisiaj, starcie między Zawiszą i Polonią miałoby zapewne nieco inny przebieg. Szkoda tylko, że zapewne juz nigdy nie zobaczymy takowego w Ekstraklasie.
3. Bydgoszcz po obu stronach Wisły
W kontekście Bydgoszczy powszechnie używa się zwrotów: „gród nad Brdą” lub „miasto nad Brdą”. Często, w tej wyliczance zapomina się (co chyba już nikogo nie dziwi) o Wiśle. A już niemal nigdy, nie wspomina się o tym, że Wisła nawet nie tyle zahacza o miasto, a przez nie… przepływa!

„Co Ty pier…niczysz” – mógłby pomyśleć któryś z bardziej nerwowych czytelników. No cóż, nic nie poradzę, że takie właśnie są fakty. A dokładniej takie, że po drugiej stronie Wisły, mniej więcej na wysokości fordońskich ulic: Brzechwy i Wardyńskiego, rozciąga się niewielki, ledwie 200 hektarowy, skrawek terenu należący do miasta.
Należący, choć w żaden sposób niezagospodarowany, ani nie przypisany do żadnego osiedla. Wzmianek o obszarze nie sposób znaleźć także w żadnych oficjalnych dokumentach miejskich. Wyjątkiem jest tutaj mapka, dzieląca Bydgoszcz na rady osiedli i okręgi wyborcze. Na niej doskonale widać obszar, o którym piszę wyżej.

Całość, nazywana Zawiślem, to silnie zabagniony i zarośnięty teren. Niegdyś, już w XIV w. znajdowała się tutaj jednak osada, nosząca nazwę Kępa Zamkowa. W czasie zaborów, teren ten stanowił z kolei enklawę gminy Fordonek, a po nich, w 1920 r. znalazł się w administracyjnych graniach Bydgoszczy. Potem wielokrotnie przechodziła z rąk do rąk (należąc przez jakiś czas nawet do gromady Ostromecko), aby ostatecznie pozostać pod jurysdykcją miasta, choć tak naprawdę będąc swego rodzaju ziemią niczyją.
I tak sobie Zawiśle trwa, niewzruszone, czekając na lepsze czasy. Oby tylko nikomu do głowy nie przyszło, stawianie tutaj prawobrzeżnego osiedla mieszkalnego. Lepsze pomysły to te sprzed kilkudziesięciu lat, kiedy to planowano utworzyć tutaj rezerwat ornitologiczny, lub sprzed kilku miesięcy, gdy Stowarzyszenie Bydgoski Wyszogród zaproponowało budowę skansenu historycznego.
4. Jak Maciaszka kochano i… wygnano
Kiedy 19 stycznia 1920 roku, ostatni niemiecki burmistrz Bydgoszczy, Hugo Wolff, przekazywał symboliczny klucz do miasta komisarycznemu prezydentowi Janowi Maciaszkowi, nic nie zwiastowało tragicznego końca urzędowania tego drugiego. Entuzjazm w narodzie był wielki – być może nawet zbyt wielki, bo podobno po powrocie Bydgoszczy do macierzy, wiele dni musiało minąć, żeby polscy mieszkańcy miasta zechcieli zaprzestać świętowania, i wrócili do pracy.
Ale kiedy już wrócili, dotarło do nich, że wycofanie się zaborcy, to dopiero początek walki o lepszą przyszłość. Sytuacja ekonomiczna, mówiąc delikatnie, idealna bowiem nie była. Inflacja rosła (skąd my to znamy, drodzy Państwo?), bezrobocie również, a do tego wszystkiego nie można było liczyć na handel z zachodnim sąsiadem.
Co gorsza, mimo początkowych założeń, według których Polacy i pozostali w mieście po zakończeniu zaborów Niemcy, mieli żyć obok siebie w zgodzie, szybko zaczęły się pojawiać między nimi tarcia na tle narodowościowym. Tym bardziej, że w Bydgoszczy pozostała spora grupa niemieckich, dużych przedsiębiorców – a kto by chciał pracować wówczas dla „przebrzydłego Niemca”? Doszukiwano się więc w nich źródeł wszystkich problemów.
Napięcie sięgnęło zenitu w czerwcu 1921 roku, kiedy to w mieście wybuchły zamieszki. Demonstranci domagali się wygnania Niemców, a przy okazji niszczyli obiekty, kojarzone z ich wpływami. W ten sposób, zdewastowano m.in. redakcję „Volkszeitung” przy ul. Pomorskiej oraz wydawnictwo „Deutsche Rundschau” przy ul. Dworcowej. Jednak najgorsze miało dopiero nadejść.
Wobec tego, że władza miejska, w opinii protestujących nie robiła nic, aby załagodzić sytuację, głowę miasta, czyli właśnie Jana Maciaszka, oskarżono o… zdradę i germanofilię. Przyznacie, że absurdalne to stwierdzenia, w kontekście zasłużonego Powstańca Wielkopolskiego i prezydenta, który w krótkim czasie zrobił dla miasta całkiem sporo. Ale takie to właśnie były dziwne czasy.
Stało się więc tak, że 20 czerwca 1921 roku, kilkutysięczny tłum, zgromadzony na Starym Rynku, nie szczędził „słów krytyki” pod adresem prezydenta. Ten postanowił jednak zaprosić do siebie delegację demonstrantów, celem omówienia ich postulatów. Spotkanie się przedłużało, co nie spodobało się zgromadzonej na płycie Rynku masie. Zamiast rozejść się do domów, postanowili więc… wtargnąć siłą do gmachu ratusza!
Maciaszka wywleczono siłą z budynku i ciągnięto w stronę aresztu, gdzie najzwyczajniej w świecie zamierzano go uwięzić. Na ulicy Jana Kazimierza, prezydenta szczęśliwe uratowało wojsko. Szczęśliwie dla prezydenta, bowiem szarżujący na protestantów ułani, ranili kilkadziesiąt osób, a jedną nawet zabili.

Po tych wydarzeniach, celem załagodzenia sytuacji, postanowiono, iż Maciaszek musi ustąpić z urzędu prezydenta. Wówczas zaproponowano nawet, żeby „stery” miasta wziął w swoje ręce sam Jan Biziel. Ten jednak odmówił, a obowiązki prezydenta przejął wówczas Tadeusz Chmielarski. Pełnoprawnego włodarza miasta, czyli Bernarda Śliwińskiego, wybrano z kolei dopiero w maju następnego roku.
Maciaszek, po opisanej kompromitacji, nie uciekł jednak z miasta, a wykazał się sporym charakterem. Otworzył kancelarię adwokacką przy ul. Gdańskiej, która cieszyła się dużym powodzeniem. Zmarł w 1932 roku i już wówczas ocena jego prezydentury oraz zasług dla miasta, mocno różniła się od tej, sprzed ledwie 10 lat. Dziś z kolei mówi i piszę się o nim niemal wyłącznie dobrze, co tylko pokazuje, jak bardzo duże znaczenie w kontekście pewnych wydarzeń społecznych i politycznych, ma upływ czasu.
5. Narciarze w Bydgoszczy
Dziś trudno w to uwierzyć, ale kiedyś w Bydgoszczy funkcjonował pełnoprawny klub… narciarski! Tak, nie przeczytaliście tego źle. Warunki pogodowe w naszym regionie może nigdy nie były w kontekście uprawiania sportów zimowych idealne, jednak dawniej, tj. przed II wojną światową, śniegu było znacznie więcej i zalegał on zdecydowanie dłużej. W związku z tym, w 1931 r. Stanisław Tychoniewicz postanowił założyć przy miejskim oddziale PTK (czyli Polskiego Towarzystwa Krajoznawczego) sekcję narciarską.
Jakby tego było mało, w 1932 r., sekcja na tyle się rozwinęła, że uzyskała „niepodległość” i zaczęła funkcjonować jako pełnoprawny Bydgoski Klub Narciarzy! I można by pewnie pomyśleć, że to inicjatywa, która zrzeszała ledwie kilku zapaleńców, ale nie! W szczytowym momencie, a więc na początku 1939 roku, liczba członków klubu, wynosiła ponad 200!
Czym właściwie zajmowali się bydgoscy narciarze? Głównie organizowali wycieczki w miejsca, bardziej sprzyjające narciarskim wojażom, jak np. Beskidy Zachodnie czy Tatry, ale także silnie promowali narciarstwo nizinne. Szczególnie upodobali oni sobie okolice Kartuz na Kaszubach, choć wycieczki pod ich egidą odbywały się także w najbliższych okolicach Bydgoszczy. Szczególnie często odwiedzano w tym kontekście Miedzyń, Czarnówko, Myślęcinek, Rynkowo oraz Las Gdański. Oczywiście, klub prowadził także kursy narciarskie, ale te odbywały się raczej w paśmie górskim.

Działalność klubu przerwała niestety II wojna światowa, ale i po niej w Bydgoszczy nie brakowało miłośników narciarstwa. Dziś z trafieniem w dogodne warunki jest, jak wszyscy doskonale wiemy, coraz trudniej, jednak centrum tego sportu pozostaje dla bydgoszczan Myślęcinek. Tam, w miarę możliwości, urządzane są przecież trasy biegowe, a także działa „Stefanowy Stok”.
Piotr Weckwerth
Chcesz poczytać o innych bydgoskich ciekawostkach? Sprawdź wcześniejsze części cyklu!
Leave a Reply