BAZYLIKA MNIEJSZA ŚW. WINCENTEGO A PAULO – BYDGOSZCZ PRZEZ DZIURKĘ OD KLUCZA #12


Kolejna, po Operze Nova, bydgoska konstrukcja, której budowa wydawała się nie mieć końca. Kiedy jednak już się to stało, zaczęła robić piorunujące wręcz wrażenie na obserwatorach, miłośnikach architektury i historii. Powstała na wzór rzymskiego Panteonu, Bazylika Mniejsza św. Wincentego a Paulo, to bez wątpienia jeden z najciekawszych budynków w Bydgoszczy!


Z potrzeby chwili

Wierzcie mi lub nie, ale budowa Bazyliki Mniejszej im. Wincentego a Paulo, a więc bohatera (czy też raczej bohaterki) dzisiejszego odcinka, trwała ponad 77 lat! Tak jest, to nie żart. W ostatnim artykule, w którym przedstawiałem Operę Nova, zwracałem uwagę, że budowla ta kojarzona jest powszechnie z długotrwałym procesem wznoszenia. Paradoksalnie, gdyby zapytać przeciętnego bydgoszczanina, który obiekt powstawał dłużej, pewnie wskazałby Operę. Pewnie lekko by się jednak zdziwił, gdyby usłyszał, że gmach teatru muzycznego, wznoszono oficjalnie 33 lata, natomiast licząc od momentu przyjęcia koncepcji projektu, 46 lat. Nawet w najbardziej optymistycznym wariancie, to daje minimum 31 lat mniej, aniżeli opisywana świątynia. W tym pojedynku gigantów, Bazylika Mniejsza bije więc Operę Nova na głowę!

Początki Bazyliki? Lata 20. XX wieku

Jak w ogóle do tego doszło, że proces budowy trwał tak długo? Aby to zrozumieć, musimy cofnąć się w czasie do momentu powrotu Bydgoszczy w granice Rzeczypospolitej, a więc do 1920 roku. Wówczas to, w związku ze zmianą struktury narodowościowej miasta, a co za tym idzie, w naturalny sposób także zmianą struktury wyznaniowej (wyjeżdżali stąd ewangelicy, przyjeżdżali katolicy), pojawiła się potrzeba budowy nowych świątyń. W tamtym momencie, katolickie były tylko: fara, kościół pw. św. Trójcy oraz kościół pw. Najświętszego Serca Pana Jezusa, przy czym ten ostatni służył dotąd katolikom niemieckim (to się jednak rychło zmieniło).

Los chciał, że akurat w tym momencie, miejsca na swoją siedzibę oraz prowadzone przez siebie gimnazjum (tzw. małe seminarium) poszukiwało Zgromadzenie Księży Misjonarzy. Planowali oni pojechać do Wielkopolski, ale prymas Polski, Edmund Dalbor, dążąc do osłabienia wpływów protestanckich w tej części kraju (które przecież wciąż były bardzo silne), polecił im skierować się do Bydgoszczy.  

A konkretnie na skraj Śródmieścia, czy też, jak wówczas mówiło wielu (zresztą w dalszym ciągu tak jest), na Bielawki. Tam, księża otrzymali w darze od bydgoszczanina, Tadeusza Paszkowskiego działkę. Co ciekawe, nie tę, na której ostatecznie powstała Bazylika, a na samej Sielance – konkretnie zaś pod numerem 12 (czyli w pobliżu dzisiejszego Pałacu Ślubów). Już wtedy jednak stwierdzono (całkiem zresztą słusznie), że to trochę zbyt mała przestrzeń dla takiego kolosa, jakim od początku miała być Bazylika. Wille zabytkowego osiedla mogłyby się bowiem „poczuć” trochę przytłoczone takim towarzystwem. 

Zdecydowano więc, że idealnym miejscem dla świątyni, będzie to, przy al. Ossolińskich. Z jednej strony, bliskie przecież do centrum miasta, sąsiadujące z reprezentacyjnymi: Sielanką i Osiedlem Urzędniczym na Bielawach, a z drugiej z nowo przyłączonymi na wschodzie osiedlami. To był swego rodzaju sygnał, jasny przekaz władz miasta (z Komitetem Rozbudowy Miasta na czele), że Bydgoszcz będzie dokonywała ekspansji właśnie w tym, wschodnim kierunku.

Formalności przebiegły gładko, a zarządcy parafii postanowili, że kościół powstanie w ciągu… 20 lat. Cóż, trochę się przeliczyli. Niemniej, początek był obiecujący, bowiem wmurowanie kamienia węgielnego i aktu erekcyjnego, a także poświęcenie prezbiterium, miało miejsce już w 1925 roku. W uroczystości brało udział wielu oficjeli, choćby ks. Antoni Laubitz (biskup gnieźnieński), ks. Tadeusz Skarbek-Malczewski (proboszcz fary), czy kawaler Orderu Virtuti Militari, generał Wiktor Thomme.  Nic nie zwiastowało jeszcze, że żaden z nich nie doczeka momentu ukończenia budowy kościoła.

Gmach zaczęto wznosić już w 1925 roku

Słowem uzupełnienia, należy dodać, że w roku 1925 obchodzono 300-setną rocznicę zawiązania Zgromadzenia Księży Misjonarzy (o nich niżej), w związku z czym Bazylika miała być swego rodzaju pomnikiem, upamiętniającym tę datę. Oczywiście, była też inna linia, która mówiła, że to pomnik wdzięczności względem opatrzności, za powrót Pomorza do Rzeczypospolitej.  

Dom misjonarzy

Zanim  przybliżę Wam skomplikowaną historię budowy Bazyliki, warto wspomnieć, choćby w kilku słowach, o gospodarzach obiektu. Tutaj, o czym w zasadzie mówi się niewiele, urzędują bowiem zakonnicy! Tzn. w pewnym sensie, bo raczej należałoby napisać: misjonarze. Konkretnie zaś chodzi  o Zgromadzenie Księży Misjonarzy, którym patronuje św. Wincenty a Paulo. No to teraz już wiecie, skąd nazwa obiektu.

Warto wiedzieć, że Wincenty a Paulo kojarzony jest głównie z pomocą biednym (zresztą jest także patronem: ubogich, sierot, więźniów, szpitali i organizacji charytatywnych), co doskonale wpisuje się w działalność Bazyliki. W obiekcie działa przecież dla przykładu „Ogrzewalnia u Miecia”, „Stowarzyszenie Miłosierdzia”, a niebawem otwarty  zostanie także pierwszy w Bydgoszczy (i w całej Polsce!) bar mleczny, w którym będzie można zjeść za „co łaska”. Zresztą, liczba akcji dobroczynnych, organizowanych przez Bazylikę, na której czele stoi ksiądz proboszcz Sławomir Bar, robi wrażenie. Doprawdy trudno znaleźć w mieście parafię, cieszącą się lepszym wizerunkiem. I to w czasach, delikatnie rzecz ujmując, kiepskiej prasy Kościoła.

Bazylika to siedziba misjonarzy

Zresztą, tradycje pomagania są tutaj kultywowane od dekad.  Dla przykładu, w latach 1982-1986, przy parafii działał Prymasowski Komitet Pomocy Osobom Pozbawionym Wolności i Ich Rodzinom, który wspierał głównie osoby, prześladowane na tle politycznym przez ówczesną, komunistyczną władzę kraju. A osób takich, jak wiemy, było przecież wiele!

Wracając jednak do Księży Misjonarzy, to ci planowali początkowo w Bydgoszczy uruchomienie prywatnego gimnazjum (wspomniane małe seminarium). I to się nawet udało, ale niestety tylko na chwilę, bo już w 1935 roku, ledwie po 4 latach działalności, przeniesiono je do Krakowa. Sama parafia natomiast, oficjalnie zawiązała się w Bydgoszczy w 1924 roku, a więc rok przed rozpoczęciem budowy gmachu.

Parafia zapisała się w historii miasta niestety także w sposób tragiczny, w trakcie II wojny światowej. Hitlerowcy, jak to mieli w zwyczaju, zdewastowali kościół, a także Dom Zgromadzenia, a wielu duchownych pozbawili życia. W Lesie Gdańskim zostali rozstrzelani proboszcz i superior Domu ksiądz Jan Wagner i ksiądz Hieronim Gintrowski. Do obozu koncentracyjnego trafili z kolei  księża: Kazimierz Całka Edward Brandys. Jedynym duchownym, który przeżył wojnę i powrócił do Bazyliki po jej zakończeniu, był Władysław Giemza, który zresztą zaczął od razu piastować funkcję proboszcza.

Najsłynniejsza (niestety nie w pozytywnym sensie) jest jednak historia  księży: Piotra Szarka i Stanisława Wiorka. Z dużą dozą prawdopodobieństwa można stwierdzić, że to właśnie jeden z nich, umierając, oparł się dłonią o mur kościoła Ignacego Lloyoli na Starym Rynku, zostawiając tam krwawy ślad. Ślad, który później stał się legendarnym wręcz symbolem i jednym z najbardziej mistycznych, wciąż niewyjaśnionych wydarzeń w dziejach miasta. Wciąż są wśród nas osoby, które na własne oczy widział to dziwne zjawisko!

Dziś jest tu spokojnie, ale w czasie II wojny światowej było zupełnie inaczej

I choć także późniejsze lata, czyli okres PRL-u nie były dla parafii łatwe, to ta wciąż funkcjonowała, a gmach  – o czym przeczytacie niżej – oczywiście powoli, ale rósł. Zwieńczeniem wielu lat ciężkich zmagań, był rok 1997, kiedy to papież Jan Paweł II nadał kościołowi status Bazyliki Mniejszej. Tak, to właśnie wtedy do nazwy kościoła dodano ten przedrostek. I tak jest po dziś dzień, choć zdarza się, że niektórzy dodają do tego przedrostek „papieska”.

77 lat zmagań

Jako się rzekło, budowa świątyni ruszyła w 1925 roku. Pierwszy projekt wykonał, co ciekawe, mieszkający po sąsiedzku, bo przy ul. Asnyka (w późniejszej willi rodziny Kulczyków), miejski inżynier Bogdan Raczkowski. Początkowo zakładano nawet, że Bazylika zostanie ustawiona frontem do Sielanki, a więc wzdłuż dzisiejszych al. Ossolińskich. To by dopiero było!

Niemniej, ostatecznie wygrała koncepcja budowy, z frontem zwróconym w stronę ulicy Jagiellońskiej, dzięki czemu gmach był widoczny (no i zresztą jest po dziś dzień) z wielu, nawet mocno oddalonych punktów miasta. Projekt, który wybrano do realizacji, przygotował poznański architekt Adama Ballenstaedt – ten sam, który opracował koncepcje monumentalnych gmachów Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie oraz Uniwersytetu Ekonomicznego w Poznaniu. I spoglądając na ten plan, widać, że udało się to zrobić niemal idealnie – różni się tylko kopuła, w której zdaje się, miały znaleźć się liczne świetliki, i która miała być wyższa. Warto wspomnieć, że autor, przygotowując koncepcję budowy, wzorował się na rzymskim Panteonie.

Prace ruszyły, a do 1927 roku powstało prezbiterium, główne wejście oraz oba, znajdujące się od frontu, skrzydła. Ależ ciekawie to wygląda na zdjęciach! Wówczas jeszcze, po środku nie było żadnych murów, nie mówiąc już nawet o kopule. Zbigniew Raszewski w „Pamiętniku Gapia” wspominał to w następujący sposób: „W roku 1930 miejsce przeznaczone pod tę resztę było porosłe trawą. Na jednym końcu łączki wznosiło się seminarium. Na drugim stało samo prezbiterium, pełniące obowiązki kościoła”. Do tego prezbiterium dobudowano prowizoryczny kościółek, który nieco gubił się w tak potężnej przestrzeni. Zresztą, warto wspomnieć, że rodzina Raszewskiego (i pewnie też wiele innych osób) nazywało ten dziwny twór pieszczotliwie… „półkościółkiem”.

Tak to się zaczęło
źródło: http://bydgoskabazylika.pl/

Do 1935 roku tę dziurę między frontem, a prezbiterium zapełniono, wznosząc wreszcie ściany rotundy, a także przykrywając ją wielką (a w tamtych czasach pewnie uważaną za gigantyczną), żelbetową kopułą (pozbawioną jeszcze czubka i metalowej obudowy). Kościół był gotowy w stanie surowym w 1938 roku.  Wtedy wydawało się, że wszystko pójdzie już z górki i niebawem obiekt zostanie oddany do użytku.  

Oczywiście proces zahamował wybuch wojny, w trakcie której bryła budynku została mocno uszkodzona. Nie wspominam nawet o wyposażeniu, bo to albo zniszczono, albo przehandlowano. Niemcy wykorzystywali z kolei kościół jako magazyn i sztab policji. W 1940 roku pojawił się nawet plan wyburzenia świątyni, który na szczęście nie został wprowadzony w życie.  

Bazylika mogło  jednak przestać istnieć już niedługo później, bo w 1945 roku, wycofujące się z miasta, niemieckie oddziały, podpaliły kościół, która następnie płonął niczym pochodnia przez kolejne 3 dni. Swoje dodali też czerwonoarmiści, którzy zgodnie z wieloletnią tradycją ostrzelali budynek. Nie wiem, może stawiał im opór?

Po wojnie zaczęło się stopniowe odgruzowywanie, niemal kompletnie zniszczonego wnętrza kościoła. Konstrukcja na szczęście przetrwała, ale to co zastano wewnątrz, raczej nie napawało optymizmem. Powoli jednak realizowano założony pierwotnie projekt. I tak, w 1949 roku, poświęcono kaplicę Matki Bożej Częstochowskiej według projektu legendarnego Jana Kossowskiego. W 1968 roku udało się wreszcie założyć zewnętrzną, krytą stalą i ocynkowną kopułę, zwieńczoną latarnią z krzyżem. Jak pewnie zdążyliście zauważyć, od jakiegoś czasu, ta starsza warstwa jest cyklicznie wymieniana na bardziej trwałą – miedzianą. Podobno w niektórych środowiskach budzi to kontrowersje, czego, szczerze mówiąc, nie rozumiem (mamy czekać, aż woda zacznie zalewać zabytek?).

Lata 70., 80. (w 1980 r. nastąpiła oficjalna konsekracja) i 90. to tytaniczna wręcz praca, związana z wykańczaniem wnętrza. I spoglądając na tę przestrzeń, wcale nie ma się co dziwić, że tyle to trwało! Przed momentem przyznania statusu Bazyliki Mniejszej, udało się także otynkować dom zakonny i mury rotundy. Ceglane pozostały tylko (albo aż) skrzydła, oraz cały front gmachu, wraz z potężnymi kolumnami, wspierającymi portal główny. No i właśnie te, znajdujące się na froncie cegły, pozostawały ostatnim brakującym elementem w tej sakralnej układance, przez lata stanowiącym najpoważniejszą rysę na wizerunku.

Ceglana fasada straszyła przez lata
źródło: http://bydgoskabazylika.pl/

W końcu jednak nadszedł wiekopomny dzień. 2 października 2002 roku, po ponad 77 latach ( i ledwie 20 lat temu!) budowę gmachu udało się oficjalnie zamknąć, zaś elewacja zyskała elegancki tynk. Na fasadzie pojawiła się z kolei pamiątkowa tablica, w dobitny sposób podkreślająca, jak trudnym zadaniem, było doprowadzenie gmachu do takiego stanu. Możemy na niej przeczytać następujące słowa: „Na chwałę Boga Wszechmogącego, w dniu 2 października 2002, po 77 latach starań, wykonując elewację, zakończono budowę Bydgoskiej Bazyliki Św. Wincentego a Paulo. Stało się to w 24 roku pontyfikatu Ojca Świętego Jana Pawła II, gdy Arcybiskupem i Metropolitą Gnieźnieńskim był Henryk Józef Muszyński, Wizytatorem Polskiej Prowincji Zgromadzenia Misji Ksiądz Bronisław Sieńczak, a Proboszczem i Superiorem Domu Św. Wincentego a Paulo Ksiądz Augustyn Konsek”.

Tablica zwracająca uwagę na mityczne 77 lat

Piękny gigant

Warto było jednak swoje odczekać, aby wreszcie ujrzeć to monumentalne dzieło architektoniczne. Nie ma bowiem chyba w mieście drugiego, wybudowanego z takim rozmachem! Mało tego, gdyby się nad tym głębiej zastanowić, to w porównaniu do innych, reprezentacyjnych gmachów w Bydgoszczy, jest to konstrukcja dość młoda, wszak jej budowę rozpoczęto dopiero w 1925 roku.

Bazylika w pełnej krasie

Dziś, ten neoklasycystyczny budynek stanowi ozdobę okolicy. Idealnie wkomponował się w otaczające go budynki. Choć, może należałoby napisać, że to te budynki dopasowały się do niego, bowiem tak naprawdę, Bazylikę wznoszono pośród pól, na najzwyklejszym pustkowiu. Obok co prawda działała rzeźnia miejska, ale nie obejmowała ona całego obszaru, zajmowanego dzisiaj przez „Focus Park”. W pobliżu była też zabudowa Sielanki i obiekty należące do Instytutu Rolniczego czy budynki szkolne, w najbliższym sąsiedztwie jednak próżno było szukać jakichkolwiek poważniejszych konstrukcji. Stare zdjęcia lotnicze idealnie pokazują, jak bardzo zmieniła się ta okolica.

Nieco wcześniej zaczęły powstawać także zabudowania ulicy Maksymiliana Piotrowskiego (na początku lat 20. XX wieku, oficjalnie nie była to osobna ulica, a przedłużenie al. Ossolińskich). Dzięki budowie Bazyliki, utworzyła się tutaj niezwykła, chyba jedna z najpiękniejszych, perspektyw w mieście. Z uwagi na sakralną funkcję oraz dominującą nad okolicą kopułę, często widok ten przypomina mi nieco plac św. Piotra w Watykanie. I tak wiem, porównanie kiepskie, więc prośba o zachowanie odpowiednich proporcji oraz zwrócenie uwagi na to wspomniane „nieco”.

A tak swoją drogą, okolica gmachu, w momencie jego powstania, nazywana była najczęściej Bielawkami. I tak wiem, dziś niektórzy też uznają, że to część osiedla Bielawy (potocznie zwanych Bielawkami – nie denerwujcie się, zwolennicy tej nazwy!), niemniej oficjalnie, wchodzi ona w skład Śródmieścia. I szczerze mówiąc, to chyba bardziej odpowiada rzeczywistości, wszak centrum miasta, od momentu rozpoczęcia budowy Bazyliki, mocno się rozszerzyło, również (czy może nawet przede wszystkim) w stronę wschodnią. Poza tym, czyż moglibyśmy sobie wyobrazić bardziej efektowne zamknięcie bydgoskiego Śródmieścia?

Widok na Bazylikę od strony ul. Maksymiliana Piotrowskiego

Sama bryła obiektu to oczywiście przede wszystkim wielka kopuła, której powierzchnia przekracza 2900 metrów kw., a średnica 40 metrów. Obok, na osobnym dachu, znajdują się dwie sygnaturki – w tej od frontu umieszczono dzwony. Na szczycie jest także latarnia z niewielkim tarasem, zwieńczona kulą i krzyżem. Całość wznosi się na 64 metry (licząc z krzyżem), co daje czwarte miejsce wśród najwyższych obiektów w mieście (po kościele pw. św. Andrzeja Boboli: 76,9 m, pylonie Trasy Uniwersyteckiej: 68,7 m i River Tower: 65 m). I tak, wiem, kiedyś (jeszcze przed budową Trasy i dwóch wież nad Brdą) w mieście panowało jakieś niezrozumiałe przekonanie, że Bazylika to najwyższy obiekt. Od zawsze jednak – a więc od momentu powstania w 1903 roku – pod tym względem króluje kościół stojący przy Placu Kościeleckich.

Tutaj warto dodać, że budynek nie mógł być znacznie wyższy (ewentualnie nieco większa mogłaby być latarnia), gdyż stanowi on nawiązanie do Panteonu. Wysokość wewnętrznej kopuły jest równa jej średnicy (tak zwany złoty podział w architekturze). W związku z tym, dzięki idealnym proporcjom, w Bazylice można by umieścić kule o średnicy 42 metrów. Zaskakujące, prawda?

Do zewnętrznych walorów dochodzi portal, wsparty na czterech kolumnach (zwróćcie tylko uwagę na piękne zdobienia ich głowic!) i dwóch półkolumnach. Nad nim, na frontonie mamy napis „Błogosławieni Miłosierni”. Dla równowagi, na tylnym portalu, gdzie powstały dwie kolumny i dwie półkolumny, znajduje się napis: „Te Deum laudamus” („Ciebie Boga wysławiamy”). Warto zresztą spojrzeć na Bazylikę od „zaplecza”, bowiem dopiero ta perspektywa, pozwala nam w pełni zorientować się jak wielki to gmach. Zresztą, chyba nie muszę wspominać, że znajduje się w czołówce największych w kraju świątyń. W Bydgoszczy zaś nie ma sobie pod tym względem równych.   

Piękna kolumnada

Mnóstwo zdobień i detali widać także, kiedy tylko podejdziemy bliżej murów obiektu. Wszystkich ich nie opiszę, bo i pewnie nie starczyłoby miejsca, ale warto wspomnieć choćby o rzeźbach Maryi i Józefa nad głównym i bocznym wejściem oraz witrażu nad głównym portalem. Sporo jest też tutaj wzniosłych haseł, takich jak np.: „Miłość”, „wielbimy Cię” i temu podobnych. Zasadniczo, nawet przechodząc obok po raz setny, człowiek może dostrzec coś nowego.

Niniejszy artykuł byłby niepełny, gdybym zapomniał wspomnieć o najbardziej reprezentacyjnych drzwiach, prowadzących do Bazyliki. Mowa oczywiście o relatywnie nowych, lecz stylizowanych na dużo starsze, Drzwiach Ośmiu Błogosławieństw. Ich autorem jest zdecydowanie najsłynniejszy w mieście współczesnych rzeźbiarzy, Michała Kubiaka.  Na tych wykonanych z brązu wrotach, przedstawiono wyobrażenie – jak sama nazwa wskazuje – 8 błogosławieństw. Na rewersie natomiast umieszczone są: herb Bydgoszczy, monogram św. Wincentego a Paulo i herb Zgromadzenia Księży Misjonarzy. Co istotne, drzwi otwierane są bardzo rzadko – tylko przy wyjątkowej okazji (tylko w tzw. roku świętym). Wzorowane jest to na zwyczaju drzwi świętych w bazylice św. Piotra w Rzymie i w pozostałych bazylikach większych. Mało tego, od wewnątrz są zamurowane! Wierni którzy przez nie przechodzą zyskują odpust zupełny lub inne dary duchowe. 

Drzwi Błogosławieństw, autorstwa Michała Kubiaka

Pod kopułą…

Dla moich oczu i doznań estetycznych, ważnym wydarzeniem jest za to każda wizyta w Bazylice. Przekraczając jej próg, zawsze uderza mnie rozmach, z jakim wzniesiono tę świątynię. Olbrzymia wręcz przestrzeń, mogąca pomieścić nawet do 12 tysięcy osób (!), a do tego wysoko sklepiona kopuła. Nie wspominam już nawet o bogatych zdobieniach, rzeźbach, obrazach, witrażach czy malunkach, bo te są dosłownie wszędzie! Kiedy człowiek zacznie się przyglądać, wszystko to, może przyprawić go o zawroty głowy.

Wnętrze Bazyliki robi doprawdy…

Wyżej pisałem, że po wojennych zniszczeniach Bazylika przetrwała, ale jej wnętrze było kompletnie zniszczone. Doprowadzenie jej do stanu, w jakim znajduje się obecnie, wiązało się olbrzymim nakładem sił i niemożebną wręcz pracą twórczą. Ktoś to wszystko musiał wszak wymyślić i zaprojektować. A tak się składa, że w 1967 roku, misję zaprojektowania wnętrza Bazyliki otrzymał dość młody, choć już ceniony i doświadczony (wówczas był już kierownikiem badań Staromiejskiego Zespołu Krakowa) architekt, profesor Wiktor Zin!

…wielkie wrażenie!

I tak, dobrze kojarzycie, to ten sam jegomość, który przez lata, na antenie Telewizji Polskiej, prowadził niezwykle popularny program „Piórkiem i węglem”. I choć sam nie miałem szans, przynajmniej świadomie, oglądać programu jego autorstwa (emisja zakończyła się w pierwszej połowie lat 90. XX wieku) to jednak obejrzałem kilka odcinku z odtworzenia i muszę przyznać, że nawet dziś robią na mnie wrażenie! W ich trakcie, profesor Zin przedstawiał ważne zagadnienia, związane z architekturą, ilustrując to rysunkami tworzonymi przy pomocy… węgla. Wiem, dzisiaj byłoby to nie do pomyślenia.  

Profesor Zin zaprojektował w Bazylice całą wewnętrzną część kopuły, prezbiterium, mozaiki na sklepieniach, a także witraże. Całkiem nieźle, prawda? Potwierdzeniem moich słów jest niewielka tabliczka, znajdująca się przy ołtarzu, wskazująca: „Główny projektant. Prof. Dr Wiktor Zin”.

 

I to właśnie artystyczna wizja Zina sprawiła, że bardzo ciekawy, nietypowy jak na rzymskokatolickie obiekty sakralne, jest tutejszy ołtarz. Całość nieco przywodzi na myśl abstrakcjonizm czy nawet warholowski pop-art. Mi się bardzo podoba, ale szczerze zastanawiam się, jak podchodzą do tego religijni konserwatyści. Na czele znajduje się ogromny krucyfiks, o wysokości 4,5 metra i wyposażony w niemal 4 metrowe ramiona, a także wyobrażenie św. Wincentego a Paulu wraz z grupą ubogich. Tło stanowi zaś ogromna, różnokolorowa mozaika. Na niej doszukać można się m.in.: zaćmienia słońca, księżyca i gwiazd, a całość utrzymana jest w odcieniach: czerwieni, błękitu, żółci i złota.

Ołtarz wygląda bardzo ciekawie!

Obok, na ścianach prezbiterium znajdują się kolejne dwie mozaiki, nawiązujące do działalności patrona świątyni. Na sklepieniu prezbiterium z kolei dostrzec można różne formy krzyża, w tym: jerozolimski, Leopolda, laskowany, patriarszy, zdwojony, trójlistny, kotwicowy i pizański. Miłośników historii zainteresuje zaś pewnie to, że za skromnym ołtarzem wciąż znajduje się, wmurowany w ścianę, kamień węgielny wraz z aktem erekcyjnym i kapsułą czasu! Przeszłość – dosłownie – na wyciągnięcie ręki!

Kamień węgielny za ołtarzem

Poza głównym, w Bazylice umieszczono także 8 innych ołtarzy, co stanowi kolejne nawiązanie do Panteonu. Każdy z nich to de facto, niewielka kapliczka, poświęcona konkretnemu świętemu i ozdobiona dwoma korynckimi kolumnami. Znajdziemy więc tutaj: św. Judę Tadeusza, św. Franciszka, św. Stanisława Kostkę, św. Józefa, św. Antoniego, św. Ludwikę de Marillac (to najstarsza z rzeźb i, co istotne, powstała w warsztacie słynnego Piotra Trieblera), Maryję, a także figurę Najświętszego Serca Pana Jezusa. Ta ostatnia, co ciekawe, wzorowana jest na zniszczonym w czasie okupacji przez hitlerowców, pomniku stojącym niegdyś w Poznaniu.

Figura Najświętszego Serca Pana Jezusa

Oczywiście, największą dumą Bazyliki jest jej kopuła. Ta, po wojennych zniszczeniach przyozdobiona została kasetonami, na których zamontowano rozety, stylizowane na polskie kwiaty. Co ciekawe, nie są to malunki, a elementy, wykonane ze sztucznego kamienia, a następnie przymocowane do kopuły przy pomocy potężnych gwoździ. Te umieszczone najniżej, a więc największe, mają ok. 2 metrów średnicy i… 300 kilogramów wagi! Całość, łącznie z kasetonem, to zaś prawie 1,5 tony! Nie wyglądają na takie, prawda? Niemniej, w sumie znajduje się tutaj aż 108 kasetonów, przedstawiających 32 różne rodzaje kwiatów. Można patrzeć bez końca.  

Kopuła to prawdziwy kolos!

Kopułę wieńczy, znów – na wzór rzymskiego Panteonu – otwór w suficie, który jednak, w przeciwieństwie do włoskiej świątyni, przykryty jest jeszcze wyżej latarnią. Nie dziwcie się jednak – mamy nad Wisłą troszeczkę inny klimat i więcej opadów, niż w słonecznej Italii. Niemniej, rozwiązanie to sprawia, że do środka wpada trochę świata dziennego, co zdecydowanie ociepla wnętrze. Wokół otworu umieszczono dewizę Zgromadzenia Księży Misjonarzy, głoszącą: „Evangelizare pauperibus misit me…” czyli „Opowiadać Ewangelię ubogim posłał mnie (Pan)…”.

Oczywiście, piorunujące wrażenie robi także mozaika znajdując się pod chórem, będąca oryginalnym wyobrażeniem biblijnego (konkretnie z Księgi Rodzaju) „Stworzenia świata”. Poza symboliką biblijną sporo tutaj jednak nawiązań do kosmologii, co z kolei fajnie łączy się z tym, jak prezentuje się ołtarz główny. Nieco wyżej, zauważyć można z kolei napis: „Cantate domino”, tj. „Śpiewaj Panu”.

Mozaiki nad wejściem głównym

A czy w Bazylice są organy? Otóż, trudne to pytanie, bowiem niby tak, ale jakby ich nie było. Niestety bowiem, od dłuższego już czasu nie działają. To jednak instrument o korzeniach historycznych, powstały w 1932 roku, w pracowni gdańskiej firmy Goebel. Tzn. należałoby napisać, że częściowo powstały wówczas, bo po dziś dzień, zachowała się tylko część oryginalnych piszczałek.

Organy z lat 30. XX wieku

Co poza tym? Sporo, dlatego mógłbym tak pewnie wymieniać w nieskończoność, a artykuł przerodziłby się w publikację pseudonaukową. Dlatego też ograniczę się do ważniejszych kwestii. Warto zwrócić choćby uwagę na popiersie księdza Michała Kozala, umieszczony w zachodniej części kościoła, otoczony bogato zdobioną ramą, obraz Matki Boskiej czy rzeźbę św. Huberta, patrona myśliwych, która w Bazylice pojawiła się z inicjatywy członków Koła Łowieckiego nr 6 „Złoty Róg”.

Oczywiście jest też cała masa pamiątkowych tablic. Naprawdę, z tą masą nie przesadzam, bo chyba w żadnej innej bydgoskiej świątyni nie widziałem aż tylu! Wszystkich wymieniać nie będą, ale wspomnę o tych oddających hołd: przywódcom Polskiego Państwa Podziemnego Okręgu Pomorze oraz zasłużonemu księdzu Ludwikowi Sieńko, proboszczowi parafii w latach 1962-1980. Obok znajdują się zaś tabliczki z nazwiskami lub nazwami darczyńców, którzy przyczynili się do ukończenia budowy świątyni.

… i na kopule!

Jak zawsze (czy też prawie zawsze, bo jednak kilka razy nam się to nie udało) w trakcie naszych wizyt w ważnych, bydgoskich obiektach, spróbowaliśmy wejść na dach. Szczęśliwie, tym rzem misja się powiodła, choć może zamiast „na dach”, należałoby stwierdzić „na kopułę”. Wejście na pierwszą koronę jest bezproblemowe – mało tego, wbrew pozorom, sporo tutaj miejsca, toteż punkt widokowy jest w pełni bezpieczny (są przecież barierki) i, rzekłbym nawet, że komfortowy.

Już stąd widok jest zacny i to nie tylko na samą okolicę. Świetne jest też to, że niemal na wyciągnięcie ręki mamy sygnaturki oraz wielgachną kopułę. Zresztą, spokojnie można jej dotknąć i poczuć pod palcami potęgę ton, wiszących nad kościołem. Wszystko to, sprawia że, dość często zdarza się, iż docierają tutaj nawet spore wycieczki. Oczywiście, żeby móc „skosztować” tej przyjemności, trzeba się załapać na jakieś zorganizowane zwiedzanie, lub uzyskać specjalną zgodę.

Niemniej, prawdziwa zabawa zaczyna się dopiero później, a raczej powinienem napisać: wyżej. Wszak poza pierwszym, szerokim tarasem, jest jeszcze drugi, zdecydowanie mniejszy. Mowa o koronie, zlokalizowanej tuż pod latarnią, na wysokości pewnie ok. 55-60 metrów. Jak tam wejść? Cóż, można to zrobić, wykorzystując klapę w kopulę, znajdującą się na pierwszym tarasie. To już jednak trasa tylko dla osób zaprawionych w boju – potrafiących opanować lęk wysokości i, przede wszystkim, robiących to na własną odpowiedzialność. I my, wchodząc na górę, podpisaliśmy stosowane oświadczenia, nie chcąc robić problemu, w razie ewentualnego wypadku. Takie przecież chodzą po ludziach!

Jedyna droga prowadzi bowiem po zawieszonej niemal pionowo, wąskiej drabince, przyczepionej do wewnętrznej kopuły. W trakcie wspinaczki jesteśmy więc między dwoma kopułami! Tę starszą, czyli wewnętrzną, która zresztą była początkowo jedyną, a zewnętrzną, którą podziwiamy na co dzień. Oczywiście, ta wewnętrzna jest odpowiednio izolowana i zabezpieczona na wypadek uszkodzeń.

Los chciał, że z publikacją materiału, dotyczącego Bazyliki musieliśmy poczekać dość długo. Nasza pierwsza wizyta, w tym także wspomniana wspinaczka, miała jednak miejsce w sierpniu tego roku. Mało tego, był to chyba najcieplejszy dzień lata – temperatura sięgała blisko 35 stopni, a w powietrzu unosiła się nieznośna wręcz wilgoć. Oczywiście, mowa o sytuacji panującej na zewnątrz. Wyobraźcie więc sobie, jak było w przestrzeni między kopułami! I choć wiem, że może to porównanie nie jest na miejscu, bo przecież wspinaliśmy się na szczyt kościoła, to było tam gorąco jak… w piekle!  

Jakoś jednak, krok po kroku, udało się dotrzeć do celu. Przez wąską klapę dostaliśmy się na podest, znajdujący się pod koroną. Co to za miejsce? Tak, dobrze się domyślacie – to ten okrągły otwór w suficie, który wierni widzą z dołu, gdzieś hen, nad swoimi głowami. Spoglądając stamtąd w dół, na prezbiterium i nawę główną, wszystko wydawało się jakby miniaturowe. Doprawdy, 40 metrów to dosyć przerażająca wysokość! Niemniej, doznania oceniam jako przednie.

A jeszcze lepiej te, które stają się udziałem obserwatora po wejście na samą koronę! Tutaj, dzięki temu, że barierka okala całą latarnię, można do woli wgapiać się w dowolny kierunek świata! A przecież jest na co patrzeć! Na zachodzie – cała, piękna Sielanka (dopiero z tej perspektywy widać, ile jest tutaj zieleni!), a dalej Stare Miasto, z wieżami kościołów: św. Piotra i Pawła oraz św. Andrzeja Boboli na czele. Na wschodzie rozciągają się rzecz jasna: Bielawy, Skrzetusko i Bartodzieje.

Najciekawsze widoki to jednak kierunki: południowy i północny. Pierwszy z nich sprawia, że początkowo człowiek jest lekko zdziwiony. Z perspektywy ulic tego tak wyraźnie nie widać, ale za dawnymi budynkami Instytutu Rolnego, rozciąga się wielki, niezagospodarowany (i może niech tak lepiej zostanie!) teren zielony. To doprawdy nietypowy widok, w tak bliskim sąsiedztwie Starego Miasta. Północ to oczywiście doskonale widoczna Trasa Uniwersytecka z dominującym pylonem, a bliżej potężny, choć już nie tak estetyczny jak sąsiedzi, budynek „Focus Parku”. W oddali, na zielonym Zboczu Bydgoskim, majaczą wielkopłytowe wieżowce Wyżyn i Szwederowa.

Z tej perspektywy idealnie widać też symetrię ulicy Maksymiliana Piotrowskiego. Doprawdy, genialnie to kiedyś wymyślono! Kiedy stanie się za sygnaturką, wznoszącą się nad głównym wejściem do Bazyliki, dokładnie pod nią rozciąga się okrągły kształt Ronda Ossolińskich, a dalej, na wprost, strzelista linia ulicy Piotrowskiego. Można patrzeć godzinami, co zresztą dodatkowo umila widok sąsiednich kamienic. Niektóre z nich to przecież modernizm, dzieła mistrza Jana Kossowskiego!

Ach, i tylko szkoda, że z każdego dachu w końcu trzeba zejść. Tak było i w przypadku Bazyliki, jednakże, jak się okazało, na niższych kondygnacjach również czekało na nas sporo niespodzianek!

Na Stryszku i w poszukiwaniu dzwonów

Czy po tak intensywnym zwiedzaniu kościoła głównego, a także korony obiektu, we wnętrzu świątyni zaskoczyło nas coś jeszcze? No jasne, że tak! Wrażenie robią już same korytarze domu zgromadzenia, czyli de facto całe wschodnie skrzydło i górna część skrzydła zachodniego. Sporo tutaj obrazów (i to takich wielkoformatowych) oraz innych zdobień. Jest dla przykładu kolejna płaskorzeźba, przedstawiająca Wincentego a Paulo i ubogich, herb Bydgoszczy, elegancki refektarz, a nawet niewielka kapliczka na piętrze, ozdobiona malunkami, przedstawiającymi stacje drogi krzyżowej. Podobno to dzieło pewnej siostry zakonnej, która – być może (tak mi się przynajmniej wydaję bo podobieństwo jest spore) wzorowała się na malowidłach, zdobiących ściany w bydgoskim kościele klarysek.

Pośród korytarzy i sal Bazyliki

Nie pokażę Wam wnętrza kaplicy akademickiej, bo jest obecnie w przebudowie – to właśnie tutaj, przynajmniej częściowo, znajdował będzie się wspomniany wcześniej bar mleczny. Warto jednak zauważyć, że zanim miejsce to zaczęto kojarzyć w mieście z nabożeństwami studenckim, był to punkt tajnych spotkań podziemia solidarnościowego, organizowanych głównie przez księdza Józefa Kutermaka

Ślady po kaplicy akademickiej

Możemy jednak zajrzeć do powstałej w 1949 roku i zaprojektowanej przez Jana Kossowskiego, kaplicy Matki Boskiej Częstochowskiej. Swoją drogą, zauważyliście, że bydgoski mistrz modernizmu, pojawia się w niemal każdym moim artykule w tym roku? Gość był w swoim szczycie naprawdę rozchwytywanym twórcą! Sama kaplica, z uwagi na nieco ciemniejsze barwy, niewielki rozmiar i swego rodzaju aurę tajemniczości, przypomina mi trochę kameralną cerkiew.

Kaplica Matki Boskiej Częstochowskiej

Zresztą, wrażenie to, podbudowuje fakt, iż faktycznie, znaleźć możemy tutaj fragmenty wystroju greko-katolickiego, gdyż kaplica była udostępniana duchownemu, prowadzącemu nabożeństwa w tymże obrządku. Warto bowiem wspomnieć, że przy Bazylice, erygowano kilka lat temu Parafię Greckokatolicką (bizantyjsko-ukraińską) pw. św. Michała Archanioła. To oczywiście ukłon głównie w stronę mieszkających w mieście Ukraińców.

Szanować i słuchać należy także młodzieży. O tym doskonale wiedział ksiądz Antoni Strycharz, który był pierwszym duszpasterzem akademickim, działających w strukturach Bazyliki. To właśnie on zapoczątkował ideę Stryszka, czyli właściwie Wincentyńskiego Duszpasterstwa Akademickiego „Stryszek”. Mowa o grupie, zrzeszającej młodzież, która spotyka się na – nomen omen – strychu Bazyliki. Odbywają się tutaj różnego rodzaju wydarzenia kulturalne, spotkania towarzyskie i temu podobne. Swoją drogą, nazwa stowarzyszenia równie dobrze mogłaby pochodzić od nazwiska założyciela, jednak podobno to tylko koincydencja. Na Stryszku naszą uwagę zwraca stary, drewniany zegar z wahadłem, a także sięgające aż do sufitu, wielkie regały z książkami.

“Stryszek”

A na drugim biegunie, czyli w piwnicach, znajduje się nieco podobne miejsce, czyli klub „Altruist”. Tutaj również odbywają się wydarzenia kulturalne, jest pianino, scena, a nawet niewielka część barowa. Fajne wrażenie robią także ceglane ściany. Ciekawostką jest fakt, że obok, również w „trzewiach” budynku, znajduje się niewielka siłownia, z której korzystają duchowni i pozostali członkowie wspólnoty. Jak to mówią: „w zdrowym ciele, zdrowy duch!”, co w tym przypadku nabiera dodatkowego znaczenia.

“Altruist”

Myśląc o Bazylice, czy spoglądając na nią, widzicie olbrzymi budynek. W środku jest też bardzo wiele pomieszczeń, dla których znaleziono zastosowanie. Niemniej, mogłoby być ich jeszcze więcej! Wszystko dlatego, że duża przestrzeń, znajdująca się w północnej części gmachu, a więc nad i nieco za prezbiterium, wciąż znajduje się w stanie surowym. A, jak wiecie, znajduje się w nim od wielu, wielu lat. Ponadto, warto wspomnieć, że będąc tutaj, na deskach wspierających sufit, dostrzec można jeszcze pozostałości po wielkim, powojennym pożarze. Namacalne ślady historii!  

Surowa część “wnętrzności” Bazyliki

Idąc wyżej, dostrzegamy mocarne sklepienie prezbiterium, a także gołe, ceglane ściany. Właśnie jesteśmy nad głównym ołtarzem! Do tego, dochodzi ciekawe belkowanie, a gdzieniegdzie, w suficie widnieją otwory, do których prowadzą drabiny. „Czy tam można wejść?” – pytam podchwytliwie naszego przewodnika. „Jak najbardziej” – słyszę w odpowiedzi. Idealnie!

Idziemy więc, po kilku kolejnych drabinach, wdrapując się coraz wyżej. Tutaj wchodziliśmy z kolei już zimą, toteż ręce cierpiały, w zetknięciu z zimnym metalem drabinki. Mimo to, oczywiście nie odpuściliśmy (jak byśmy mogli przegapić taką okazję?). W ten sposób dotarliśmy do wnętrza sygnaturki, znajdującej się nad głównym wejściem! A tutaj, naszym oczom ukazały się dwa leciwe dzwony!

Dzwony, które całkiem niedawno “odżyły”

Co ciekawe, dzwony te dopiero co, bo w 2022 roku, wznowiły swoją działalność. Dzięki wymianie uszkodzonych serc, udało się przywrócić je do życia po wieloletniej przerwie – jeden nie działała od lat 80., drugi milczał już od czasu II wojny światowej. Wcześniej, substytutem dzwonów był, wciąż znajdujący się tutaj, wielki głośnik.

Na koniec wizyty, trafiliśmy na chwilę do znajdującego się na parterze wschodniego skrzydła, biura parafialnego. Okazało się, że kiedyś było to pomieszczenie sypialniane, w którym zdarzyło się nocować nawet Stefanowi Wyszyńskiemu. To oczywiście było ściśle utajnione, bowiem kardynał był mocno „pilnowany” przez komunistyczne służby. Dziś, o tych wydarzeniach przypomina wiszący tutaj portret duchownego.

Portret kardynała Wyszyńskiego w biurze parafialnym

To jeszcze nie koniec…

Wędrówki po tych wnętrzach, a także obserwacje prowadzone z kopuły, mogłyby dla mnie trwać długimi godzinami. W ostatnim czasie, a być może nawet w całym upływającym, 2022 roku, żadne wnętrze w Bydgoszczy nie zrobiło na mnie tak dużego wrażenia. Tutaj, to co znajduje się za zamkniętymi drzwiami, to co jest niedostępne dla osób postronnych, to prawdziwa gratka dla osób lubujących się w historii (i teraźniejszości) miasta.  

Tematem rzeką jest także działalność dobroczynna Bazyliki, rozwijana pomimo faktu, iż w ramach Zgromadzenia działa ledwie kilkunastu księży. Oczywiście swoje robi także wkład osób związanych z Bazyliką, dzięki którym funkcjonują grupy parafialne, jak np. Chór „Vincentinum”, „Młodzież Misjonarska” czy wspomniane już stowarzyszenie akademickie „Stryszek”.  

Na opisanie tego wszystkiego czasu oczywiście nie ma, przynajmniej w tym momencie. Ale myślę, że mogę już zdradzić, iż do Bazyliki, a także w inne miejsca z nią związane, jeszcze, w nieco innej formie, wrócimy. I to już niebawem.  

Tymczasem, przed nami ostatni w tym roku artykuł, powstały w ramach cyklu „Bydgoszcz przez dziurkę od klucza”. Już jutro widzimy się na… kampusie Uniwersytetu Kazimierza Wielkiego! Myślę więc, że będzie ciekawie!

Do zobaczenia!

PS. Serdeczne podziękowania dla księdza Macieja Musielaka, który był naszym przewodnikiem po Bazylice i który podpowiedział wiele cennych informacji. Pozdrowienia!  

Piotr Weckwerth

Poprzednie odcinki cyklu:

1. OPERA NOVA

2. JAZ WALCOWY CZERSKO POLSKIE

3. KINO „POMORZANIN”

4. WOJEWÓDZKĄ I MIEJSKĄ BIBLIOTEKĘ PUBLICZNĄ IM. DR. WITOLDA BEŁZY

5. KOŚCIÓŁ PW. JÓZEFA RZEMIEŚLNIKA

6. KOŚCIÓŁ PW. NAJŚWIĘTSZEGO SERCA PANA JEZUSA

7. KOŚCIÓŁ EWANGELICKO-METODYSTYCZNY

8. BYDGOSKI RATUSZ

9. GMACH SĄDU OKRĘGOWEGO

10. KOŚCIÓŁ KLARYSEK

11. EWANGELICKO-AUGSBURSKI KOŚCIÓŁ ZBAWICIELA

Projekt „Bydgoszcz przez dziurkę od klucza”, realizowany jest przez Fundację Krzewienia Kultury i Turystyki „Nad Rzeka”.

ZREALIZOWANO DZIĘKI WSPARCIU FINANSOWEMU MIASTA BYDGOSZCZY

Leave a Reply

Autor motywu: Anders Noren.

Up ↑

%d bloggers like this: