GÓRY SOWIE – część 2

NIE BEZ POWODU, PRZEZ WIEKI TO WŁAŚNIE KOBIETY PEŁNIŁY NAJCZĘŚCIEJ ROLĘ MEDIÓW, WRÓŻEK CZY WIEDŹM. BO, CO JAK CO, ALE PEWNE SPRAWY TO WYKRAKAĆ ONE POTRAFIĄ. PRZED WKROCZENIEM NA SZLAKI GÓR WAŁBRZYSKICH, DZIEWCZYNA POPROSIŁA MNIE O TRASĘ „DLA EMERYTÓW”. DOSTAŁA JĄ. TAK JAK I JA. NIESTETY. 

GÓRY WAŁBRZYSKIE

Nie wiem jak to jest, ale trasy w tych okolicach niemal zawsze zaczynają się w szczerym polu. Tak było i w przypadku naszej przygody z Górami Wałbrzyskimi. Tym razem mapa po prostu nie mogła się mylić. Jak byk zaznaczono na niej restaurację w Kamieńsku, czyli tak naprawdę osiedlu Jedliny-Zdrój (w tym przypadku była to Oberża PRL), oraz szlak, skręcający tuż za jej murami w górę. Co więcej, na słupie znajdującym się przy lokalu wymalowano strzałkę, wskazującą kierunek marszu. Wszystko powinno się zgadzać.

Niestety, to miejsce ewidentnie nie było za pan brat z logiką. Za oberżą rozciągało się bowiem pole, na którym turyści, którzy najwidoczniej przed nami wpadli w podobną pułapkę, również poszukując szlaku, wydeptali kilkadziesiąt wiodących w różnych kierunkach ścieżek. My dołożyliśmy od siebie kolejnych kilka tropów. Mało tego, przebrnęliśmy przez zarośla aż do oddalonej o ok. 200 metrów od drogi ściany lasu. Niestety, próba przebicia się przez gęsty matecznik skończyła się licznymi obtarciami, stratą przynajmniej 30 minut i ogólnie rzecz ujmując, solidną dawką wkurwienia.

Na samym wstępie popełniliśmy więc błąd godny nowicjuszy, bowiem po raz kolejny zaufaliśmy mapie i oznakowaniu. Drugim błędem (czy ja się nigdy tego nie nauczę?) była próba uzyskania informacji od pracujących w oberży pań. Żadna z czwórki zastanych tam (swoją drogą przemiłych) kobiet nigdy nie słyszała o przebiegającym w pobliżu czarnym szlaku, ani tym bardziej o Przełęczy Szypka (to pierwszy etap naszej podróży). Zrezygnowany, podjąłem się ostatniej, desperackiej próby, wpisując nazwę przełęczy w Google Maps. O dziwo, aplikacja wskazała drogę, gdyż okazało się, że wiedzie ona dość ubitym traktem, którym mógłby od biedy podjechać terenowy samochód. Po 10 minutach dotarliśmy na miejsce. Trasa rzeczywiście skręcała w lewo, jednak jakieś 500 metrów od znaku, który o tym zakręcie informował. Oznakowanie doprawdy klasa światowa.

Sama trasa, początkowo dość łatwa i przyjemna, z czasem zaczęła ostro piąć się pod górę. Idąc tym szlakiem trzeba pokonać kolejno szczyty: Dłużyna (686 m n.p.m.), Wołowiec (776 m n.p.m.) oraz Kozioł (774 m n.p.m.). Wchodząc już na drugi z wymienionych, gdzie poza stromizną przeszkadzało również błotniste podłoże, a także mając w nogach trudy dnia poprzedniego, mało brakowało, abym wypluł płuca. W sumie trochę było mi głupio, bo na szczycie spotkaliśmy miłego emeryta (na oko minimum 70 lat), który, jak oznajmił, dotarł do tego miejsca, idąc z Jedliny-Zdrój przez szczyt Borowa. Jeszcze bardziej głupio było pod koniec dnia, bowiem pokonanie podobnej odległościowo trasy, zajęło nam ok. 6 godzin. Emeryta spotkaliśmy o 11 rano. Wnioskuję, że nie wyruszył w trasę o 5 rano. Po krótkiej wymianie zdań ostrzegłem go, że zejście, z którym przyjdzie mu się za chwilę mierzyć jest bardzo strome. Zmierzył mnie tylko pełnym politowania spojrzeniem i odparł: „Poradzę sobie”. Pozazdrościć formy.

Kolejną rzeczą, obok wstydu, która tego dnia się pojawiła, były widoki. Oczywiście bez przesady, ale było ich znacznie więcej, niż poprzedniego dnia. Tym razem w okolicach każdego ze szczytów podziwiać można było co wyższe wzniesienia Wyżyny Unisławskiej, Masywu Dzikowca i Lesistej Wielkiej, a także Gór Kruczych. Dam głowę, że w oddali dostrzegłem również zarys Karkonoszy.  W sumie czemu nie – widoczność, dzięki świetnej pogodzie, która towarzyszyła nam od początku pobytu, była bardzo dobra. Spoglądając w dół, widziałem dzielnice Wałbrzycha – najdalej wysunięte na południe Podzamcze i Podgórze, ale także samo Stare Miasto, z najwyższym budynkiem, czyli Kolegiatą Najświętszej Maryi Panny  Bolesnej i św. Aniołów Stróżów. Z tej perspektywy jak na dłoni widać, jak bardzo rozciągniętym miastem jest Wałbrzych. Rozciągniętym tak silnie, jak jakaś… Bydgoszcz.

Ostatecznie, po zdobyciu trzech wspomnianych szczytów, trasa prowadzi do przełęczy Koziej, skąd już tylko rzut beretem na najwyższy szczyt Gór Wałbrzyskich, i jeden z najchętniej odwiedzanych przez turystów punktów tych okolic, czyli Borową. Miejsce to iście turystyczne, bowiem na potrzeby piechurów utworzono aż trzy, prowadzące na górę ścieżki. Według oznaczeń, które w tym miejscu akurat są (i to o dziwo całkiem czytelne), jedna z nich umożliwia dotarcie na wierzchołek w 40 minut, druga w 30, a trzecia w 15. Ostatnia opcja – bardzo kusząca, ale i strasznie podejrzana. Ścieżka wygląda na stromą, i prawdopodobnie wiedzie prosto pod górę, dodatkowo przez gęsty, mroczny las.

Zatrzymaliśmy się więc na dłuższą chwilę, nie wiedząc którą z dróg wybrać. Na szczęście (tak nam się przynajmniej wydawało) nasze rozważania przerwał samotny wędrownik, który bez wahania wybrał właśnie tę, najszybszą trasę. Pomyśleliśmy, że z tą trudnością tak źle być nie może, bo gość, który nas minął miał na karku coś koło sześćdziesiątki, na nogach zwykłe adidasy, a na plecach lekki plecaczek. Jak bardzo się myliliśmy!

Podejście wydawało nam się niemal pionowe, więc aby nie sturlać się z powrotem na Kozią Przełęcz, chwytaliśmy się drzew i korzeni. Na szczyt dotarliśmy po ok. 30 minutach, co wynikało głównie z faktu, że mniej więcej co 20 metrów musieliśmy łapać oddech. Kiedy wreszcie, niemal na czworaka, wczołgaliśmy się na szczyt, ujrzeliśmy znajomego „turbo-dziadka”, który w międzyczasie zdołał rozpalić ognisko, i właśnie strugał kijek, na którym pewnie zamierzał usmażyć jakieś mięsiwo. Nie wiem co było dalej, ale biorąc pod uwagę, że mieliśmy chyba do czynienia z jakąś polską odmianą Chucka Norrisa, zapewne upolował jakiegoś jelenia czy innego niedźwiedzia, i to jego mięsem się posilił.

Na Borowej, obok dziwnego emeryta, spotkaliśmy kilkanaście innych osób, które miały więcej rozumu, i dotarły na szczyt łatwiejszą (i, chyba nie tak znowu dłuższą pod względem czasowym) trasą. To co jednak najważniejsze, to fakt, że na szczycie znajduje się niemal 20 metrowa, metalowa wieża widokowa. I tutaj widok jest naprawdę fajny, bowiem rozciąga się na wszystkie cztery strony świata.  Na południu podziwiamy Góry Suche (na samą myśl zaczęły mnie boleć stopy) na wschodzie Góry Sowie, z najwyższą Wielką Sową, a na północy Masyw Ślęży. Na zachodzie zaś… tak jest! Karkonosze, z jej wysokością Śnieżką. Widoczność jest dobra, wiec teraz mam pewność, że rzeczywiście, mimo 60 kilometrów różnicy, spoglądamy właśnie na najwyższy szczyt Karkonoszy.

Do Kamieńska zeszliśmy przez Przełęcz pod Borową i było to zejście dość komfortowe, choć trasę ponownie oceniłbym jako kiepsko oznakowaną. Mimo to, schodząc udało nam się zabłądzić tylko raz, co uznać należy za sukces. Ostanie kilka kilometrów, które pokonaliśmy do Oberży PRL odbywało się już w otoczeniu wiejskich zabudowań, co tworzyło ciekawy, nieco idylliczny klimat.

Chociaż w trasie byliśmy tylko około 6 godzin, a przeszliśmy mniej więcej 15 kilometrów, to na sam koniec złapał nas potężnych rozmiarów głód. W związku z tym, pomysł, żeby zostawić auto przed Oberżą PRL, okazała się więcej niż trafiony. Tym bardziej, że podawane tam porcje są po prostu olbrzymie (przy jednocześnie rozsądnych cenach). Smak też bardzo w porządku, a do tego wszystkiego świetne, regionalne piwo, czyli Browar Rzemieślniczy “Sowie” (lub “Wielka Sowa”, bo zdaje się, że używają obu nazw). Produkowany w pobliskiej Bielawie, swoją nazwą nawiązuje oczywiście do Gór Sowich. W trakcie pobytu    (i po, bo zrobiłem także zapasy na przyszłość), spróbowałem kilku jego odmian, i byłem mile zaskoczony. Ale o tym może trochę później. Powiem tylko, że nie nazwałbym siebie fanem piw smakowych, ale w tym przypadku, pijąc pszeniczniaka z mango i marakują byłem ukontentowany. Słodkość nie była przesadna, a całość idealnie ugasiła pragnienie po intensywnym dniu górskiej wędrówki. Generalnie polecam, jak i sam lokal, tj. Oberżę PRL.

CIĄG DALSZY NASTĄPI!

Piotr Weckwerth

__________________

Zobacz też:

GÓRY SOWIE – PODSUMOWANIE

GÓRY SOWIE – część 3

GÓRY SOWIE – część 1

Leave a Reply

Autor motywu: Anders Noren.

Up ↑

%d bloggers like this: