GÓRY SOWIE – część 3

Jak już wspominałem na wstępie, całą tę wyprawę NAZWAŁEM zbiorczym określeniem: „wyjazd w Góry Sowie”. Trochę głupio byłoby więc nie postawić stopy na trasach, znajdujących się właśnie w obrębie tego pasma. A było takie zagrożenie, bowiem ostatniego dnia naszych górskich wojaży, promienie słońca, które towarzyszyły nam przez cały wcześniejszy pobyt, zostały zastąpione przez: deszcz, mgłę i niską temperaturę. Co więcej, trudy dwóch poprzednich dni srogo dawały się we znaki, co sprawiało, że sporym wyzwaniem było nawet zejście po schodach z pokoju do położonej na parterze naszego pensjonatu kuchni. Mimo to, zacisnąłem zęby, nieco zmotywowałem towarzyszkę podróży, a następnie ruszyliśmy autem do Walima, gdzie mieliśmy rozpoczęć próbę zdobycia Wielkiej Sowy.

Plan był taki, żeby najwyższy szczyt Gór Sowich zaatakować z samego dołu, a więc właśnie z miejscowości Walim. Trasa nie byłaby przesadnie długa, bowiem całe podejście, tzw. Cesarską Drogą, zajęłoby maksymalnie 3 godziny. Niestety, na miejscu, okazało się, że deszcz, zamiast trochę odpuścić, zaczął padać z jeszcze większą siłą. Jak zwykle, kiedy nie wiem co robić, postanowiłem się na chwilę zatrzymać, czekając, aż do głowy wpadnie jakiś wybitny, zmieniający wszystko pomysł. Rozważania umilał widok klimatycznego Walima, którego przedwojenna, charakterystyczna dla małych, śląskich mieścin zabudowa, wyglądała w strugach deszczu wyjątkowo nostalgicznie. Jakże żałowałem, że nie możemy spędzić tutaj trochę więcej czasu.

Pomysł, na który wpadłem, był prosty niczym cep. Postanowiłem, że wjedziemy na Przełęcz Walimską, skąd w jakieś 1,5 godziny dotrzeć można na szczyt Wielkiej Sowy. Po cichu liczyłem, że może specyficzny mikroklimat tego miejsca czy po prostu jakieś zrządzenie losu, sprawią, że po dotarciu na miejsce zastaniemy nieco bardziej przyjazną aurę. I, o dziwo, kiedy zaparkowaliśmy na pokaźnych rozmiarów leśnym parkingu, deszcz nieco zelżał, a także zrobiło się wyraźnie cieplej. Spowodowało to jednak pojawienie się niesamowicie gęstej, wydawałoby się stanowiącej ciało stałe, mgły. Na trasę weszliśmy więc niemal po omacku.

Jeszcze bardziej kosmiczne wrażenie pojawiło się po pokonaniu kilkuset metrów szlaku, kiedy na delikatnie opadającym zboczu góry Wroniec, dostrzegliśmy rozsianą wśród drzew grupę grzybiarzy. Było to o tyle niesamowity widok, że tuż za sylwetkami poruszających się w oddaleniu jakichś 15 metrów od nas osób, rozciągała się wielka biała ściana mgły. Co więcej, grzybiarze, widocznie znajomi, nie widząc się we mgle, co chwila nawoływali się, jakby sprawdzając, czy ich towarzysze jeszcze tu są.

Sama trasa, wiodąca szeroką, ubitą ścieżka była bardzo wygodna. Na nieostrożnych piechurów (oraz takich, którzy  zdecydowali się podróżować we mgle), czyhają tutaj jednak wystające z podłoża kamienie. Poza tym jest niemal komfortowo, a podejście uznać należy za łagodne. Bez problemu więc najpierw dotarliśmy na szczyt Wroniec (885 m n. p. m.), a następnie na Rozdroże między Sowami. Stąd w niecałe pół godziny doszliśmy na sam szczyt Wielkiej Sowy.

Na szczycie, a jakże, znajduje się wieża widokowa. I to całkiem imponująca, bo nie dość, że kamienna, to jeszcze zabytkowa (wybudowana w 1906 roku) i wysoka, wznosząca się na 25-metrów. Widok z niej jest podobno świetny, porównywalny do tego, którego uświadczyliśmy dzień wcześniej na Borowej (podobno również widać Śnieżkę, a nawet Sky- Tower we Wrocławiu). Wszystko fajnie, tylko, żeby coś zobaczyć w tej mgle, Śnieżka musiałaby stać jakieś 15 metrów od nas. Dobrze, ale wejść na wieżę i tak warto. Tak mi się przynajmniej wydaje, bowiem tego doświadczyć również nie mogliśmy. Niby jest otwarta do połowy października, ale jednak, kiedy dotarliśmy do niej w połowie września, była zamknięta na cztery spusty. Może to wina pogody, a może po prostu po raz kolejny zarządcy atrakcji w tym regonie, mówiąc oględnie, nie popisali się. Cytując Tadeusza Sznuka: „Nie wiem, choć się domyślam”.

Mimo braku dostępu do wieży, zapewne jakichś widoków byśmy doświadczyli, gdybyśmy poczekali na szczycie kolejne 20 minut. Po takim właśnie czasie, kiedy dotarliśmy już ponownie do Rozdroża między Sowami, mgła się rozwiała, a okolicę rozświetliły promienie słońca. Widok z tej perspektywy też nie był najgorszy (widać m.in. wzniesienia zachodniej części Parku Krajobrazowego Gór Sowich, oraz wysunięty na południe, nieco samotny szczyt Sokół), a co ważne, można był się nim delektować przez jakieś 20 kolejnych minut, tj. do momentu dotarcia na szczyt Małej Sowy. Tutaj widoków nie ma z kolei prawie w ogóle, a sam fakt, iż znajdujemy się na szczycie, sygnalizuje tylko skromna, przybita do drzewa tabliczka.

Z Małej Sowy planowaliśmy wrócić na parking na Przełęczy Walimskiej szlakiem, który na naszej mapie oznaczono jako zielony. Niestety, w rzeczywistości takowy w ogóle nie istniał, dlatego po raz kolejny zaczęliśmy trochę błądzić. Jednak, pomimo faktu, iż powrót trwał ponad godzinę, to odebraliśmy go bardzo pozytywnie, bowiem nieoznakowana trasa powiodła nas delikatnymi serpentynami w dół, przez bardzo spokojny, nieco mroczny las. Nie muszę chyba dodawać, że na tym odcinku nie spotkaliśmy ani jednego turysty. Chociaż kompas wskazywał, że raczej kierujemy się w dobrą stronę, to mimo wszystko obawiałem się, że z lasu wyjdziemy kilka kilometrów poniżej parkingu. Na szczęście, udało się na niego trafić niemal idealnie.

Dotarłszy do auta zakończyliśmy naszą przygodę z pieszymi szlakami Gór Sowich i jakichkolwiek innych w tym regionie. Szkoda, bo w planach miałem jeszcze zdobycie przynajmniej drugiego najwyższego szczytu Gór Sowich, czyli Kalenicy. No ale trudno, czas nie pozwolił. Z drugiej strony, jest jeszcze tutaj po co wracać, co na pewno kiedyś uczynimy.

Rzecz jasna, fakt, iż skończyliśmy z pieszymi wycieczkami, nie oznaczał, że nie znaleźliśmy czasu na odwiedzenie innych atrakcji regionu. Przy okazji wycieczki na Wielką Sowę warto bowiem skoczyć do pobliskiego kompleksu „Włodarz”, a więc systemu podziemnych korytarzy, należących do tzw. projektu „Riese”. Temat niezwykle ciekawy, ale zdecydowanie na inną, osobną opowieść.

CIĄG DALSZY NASTĄPI!

Piotr Weckwerth

__________________

Zobacz też:

GÓRY SOWIE – PODSUMOWANIE

GÓRY SOWIE – część 2

GÓRY SOWIE – część 1

Leave a Reply

Autor motywu: Anders Noren.

Up ↑

%d bloggers like this: