EWANGELICKO-AUGSBURSKI KOŚCIÓŁ ZBAWICIELA – BYDGOSZCZ PRZEZ DZIURKĘ OD KLUCZA (CZĘŚĆ 1)


Plac przy skrzyżowaniu ulic Warszawskiej i Aleksandra Fredry, godziny szczytu. Ludzie pędzą gdzieś, żeby załatwić jakieś niezwykle pilne sprawy. Część z nich nawet nie podnosi głowy, a ci którzy już to zrobią i dostrzegą monumentalną, ceglaną wieże, momentalnie przenoszą spojrzenie gdzie indziej. Niektórym, tym którzy choć trochę interesują się historią i kulturą miasta, pewnie przemknie przez myśl, iż chętnie zajrzeli by do wnętrza świątyni, ale ta przecież wiecznie stoi zamknięta. Czy jednak na pewno? Zerknijmy do środka przez dziurkę od klucza i przekonajmy się, jaka jest prawda!


Niedostępny tylko z pozoru

W pewnym sensie rozumiem bydgoszczan, którym kościół Zbawiciela jawi się jako niedostępny. Faktycznie bowiem, dla przeciętnego obserwatora może sprawiać takie wrażenie. Świątynia jest przecież otoczona sporym terenem zielonym, do którego dostępu strzeże na całej długości żelazne ogrodzenie, co już samo w sobie, w skali miasta, jest ewenementem.  „Może on po prostu nie działa?” – mógłby pomyśleć któryś ze wspomnianych we wstępie przechodniów.

Kiedy zaś ktoś zada sobie już trochę trudu, i poszuka informacji na temat obiektu, odkryje, że należy on do parafii ewangelicko-augsburskiej. A więc kim są wierni, uczęszczający do tego kościoła? Protestanci, ewangelicy, luteranie.  Fakt ten, momentalnie rodzi  osobom mającym nieco bardziej „zamknięte głowy”, myśli o tym, jakoby mieli do czynienia z czymś „obcym”.  Przecież skoro ewangelicy, to na pewno Niemcy, okupanci, zaborcy i tak dalej. Świadomym czytelnikom nie muszę oczywiście tłumaczyć, jak bardzo to płytki myślenie.

Kościoła Zbawiciela nie da się nie dostrzec!

Fakty są jednak takie, że przedstawioną we wstępie tezę, można od razu wrzucić do kosza. W trakcie nabożeństw, które odbywają się w każdą niedzielą o godzinie 10, kościół odwiedzić może każdy. Dosłownie KAŻDY, bo świątynia absolutnie nie zamyka się na osoby spoza ewangelickiej wspólnoty. Mało tego, podobno spory procent każdego z nabożeństw stanowią właśnie nie-ewangelicy, których przywiodła ciekawość oraz chęć poznania innej kultury.

Teren, rozciągający się wokół kościoła oraz  sama świątynia, faktycznie są na co dzień zamknięte, jednakże trzeba to zrozumieć. Po pierwsze, stanowi to pewną ochronę przed uszkodzeniem zabytkowego budynku, po drugie zaś, mówimy przecież o świątyni reprezentującej inne, aniżeli dominujące wyznanie. A już samo to, rodzić może pewne nieciekawe pomysły. Żeby nie było, to tylko moja teza, której w żaden sposób nie konsultowałem z nikim z parafii.  

W kontekście owartości parafii ewangelicko-augsburskiej, w ramach której działa kościół Zbawiciela, nie będę się odwoływał do ogólnego, zdecydowanie bardziej liberalnego podejścia ewangelików, aniżeli wspólnot katolickich, bo nie tego tyczy niniejszy artykuł. Mogę się jednak odwołać do własnych doświadczeń. A te są takie, że rozpoczynając cykl „Bydgoszcz przez dziurkę od klucza”, koniecznie chciałem wystartować od artykułu, traktującego o którymś z miejskich kościołów. Maila z prośbą o dostęp do niedostępnych na co dzień miejsc w świątyniach wysłałem do zarządców (w tym: proboszczów, biur parafialnych itp.) kilkunastu obiektów, z czego wszystkie (poza kościołem Zbawiciela) były kościołami katolickimi. Zgadnijcie ile z nich w ogóle odpowiedziało na maila. Dwa, z czego jednym był właśnie „bohater” dzisiejszego materiału.

W tym miejscu jestem winny podziękowania księdzu proboszczowi ewangelicko-augsburskiej parafii w Bydgoszczy, Markowi Loskotowi, który umożliwił mi dokładne (i mam tu na myśli BARDZO dokładne) zwiedzanie obiektu. Osobne podziękowania przekazuję gospodarzowi kościoła, panu Zbyszkowi Antkowiakowi, który pokazał mi tajemnice świątyni, przy okazji pięknie o niej opowiadając. Dzięki panowie!

Zanim przejdziemy do meritum, dodam, że temat bydgoskich protestantów na tyle mnie zafascynował, że w najbliższych miesiącach na blogu na pewno pojawi się artykuł, koncentrujący się na tym zjawisku. Sprawa jest przecież niezwykle interesująca, a przy okazji traktowana mocno po macoszemu.

Skąd on się tutaj w ogóle wziął?

Budowę Kościoła Zbawiciela, czy też raczej Kościoła Chrystusa (bądź w oryginale, czyli w języku niemieckim: Christuskirche), bo taką nazwę nosił wówczas, ukończono w 1897 roku. Powstał on w miejscu, od lat nierozerwalnie związanych z kulturą ewangelicką, bowiem na terenie cmentarza, służącego społeczności – na początku folwarku, a następnie części miasta – Bocianowa. Cmentarz nie funkcjonował w tym miejscu nawet stu lat (powstał na początku zaborów – na przełomie XVIII i XIX w.), bowiem teren przeznaczono pod budowę kościoła już ok. 1850 roku.

No dobrze, ale skąd w ogóle pomysł na wybudowanie kościoła? Sprawa jest banalnie wręcz oczywista. Jak wiadomo, pod koniec XVIII w. miasto znalazło się w graniach zaboru pruskiego, w związku z czym wyznanie ewangelickie nagle zyskało zdecydowanie większe znaczenie. Do Bydgoszczy zjeżdżały tysiące niemieckich rodzin, urzędników, czy robotników. Wśród tych ostatnich przeważali budowniczy Kanału Bydgoskiego, który na zawsze odmienił historię miasta. Jako, ze większość z nich stanowili protestanci, naturalnie narodziła się potrzeba powstania świątyń, w których kultywować mogliby oni swoją wiarę.

Historię widać (i czuć) na każdym kroku!

A liczba wiernych rosła bardzo szybko, osiągając w 1895 roku aż 35 tysięcy. Wówczas mogli oni uczęszczać tylko do kościołów na Placu Wolności (kościół św. Pawła – obecnie rzymskokatolicki kościół św. Piotra i Pawła), przy ul. Poznańskiej oraz na Okolu. Wcześniej (ok. 1830 r.) z powodu kiepskiego stanu technicznego, zamknięto pierwszą ewangelicką świątynie w mieście, czyli kościół farny przy ul. Podwale (mniej więcej w miejscu dzisiejszej Hali Targowej).

Kiedy ewangelików było w Bydgoszczy już 40 tysięcy stwierdzono, że coś z tym fantem zrobić trzeba. Tym bardziej na Bocianowie, a więc w części miasta, która dzięki powstającemu węzłowi kolejowemu gwałtowanie się rozwijała. Osiedle szybko zostało zdominowane przez niemieckich protestantów, więc budowa świątyni była tylko kwestią czasu.

No i faktycznie, tak się stało. Sprawa przebiegała ekspresowo – w 1894 r. powstał projekt, który „przybył” do Bydgoszczy w 1895 r. W kolejnym roku, konkretnie zaś 25 marca, wmurowano kamień węgielny, a już w październiku 1897 r. obiekt poświęcono. Poświęcenia dokonał nie byle kto, bo generalny superintendent Kościoła Ewangelickiego w Wielkopolsce, dr Johannes Hesekiel.

Pamiętajmy, że kościół Zbawiciela to świątynia ewangelicka

Ciekawostką jest fakt, że  budynek, który podziwiać możemy dzisiaj, powstał na bazie projektu niemieckiego architekta Heinricha Seelinga. Większości mieszkańców Bydgoszczy nazwisko to zapewne obiło się już wcześniej o uszy. I słusznie, bowiem zaprojektował on w naszym mieście m.in. charakterystyczną willę Heinricha Dietza (Willa Flora) przy ul. Gdańskiej, kościół jezuitów przy Placu Kościeleckich (tzn. kościół pw. św. Andrzeja Boboli – niegdyś również ewangelicki) oraz słynny (ba, legendarny wręcz!) gmach Teatru Miejskiego, stojący niegdyś na (nomen omen) Placu Teatralnym. Przyznacie, że gość znał się na swoim fachu!

Kościół Zbawiciela to zdecydowanie najdłużej funkcjonująca świątynia ewangelicka w mieście. W całej swojej historii zostały „przejęty” przez wyznawców innej wiary tylko raz, i to na bardzo krótki czas. Chodzi o pierwsze powojenne miesiące 1945 roku, kiedy to, podobnie jak 7 innych, zachowanych kościołów poewangelickich, został oddany katolikom. Szczęśliwie, dzięki staraniom ks. Ryszarda Trenklera, kościół, jako jedyny spośród wspomnianych wyżej, został przywrócony ewangelickiej wspólnocie.

Niegdyś pod administracją ewangelicko-unijną, dzisiaj w strukturach Kościoła Ewangelicko-Augsburskiego w Rzeczypospolitej

W kontekście historycznych zawirowań świątyni, warto pamiętać, że od początku swego istnienia, aż do końca wojny, podlegał on pod administrację kościoła ewangelicko-unijnego. Po wojnie przeszedł zaś pod jurysdykcję Kościoła Ewangelicko-Augsburskiego w Rzeczypospolitej.

Monumentalny, ale niekompletny                                                       

„Ale spójrzmy na Kościół Zbawiciela, Heinricha Seelinga” – napiszę, parafrazując klasyka. Bryła świątyni niewątpliwie przykuwa spojrzenia, mimo, że nie wyróżnia się jakimiś wielce zdobnymi detalami. Całość określić można rzecz jasna przykładem typowego dla przełomu XIX i XX wieku, stylu neogotyckiego.

Kościół jest rzecz jasna ceglany, a wybudowano go na planie krzyża. Jest to jednonawowa konstrukcja, której główny korpus kryje dwuspadowy dach. Od frontu bryłę zamyka najbardziej charakterystyczny element budynku, a więc wysoka, zakończona trójkątnymi szczytami wieża, wyposażona w zegar i pełniąca funkcję dzwonnicy.

„Ale zaraz, czy z tą wieżą jest aby wszystko w porządku?” – mógłby zdać pytanie jakiś uważny obserwator. I miałby słuszne wątpliwości, bowiem to co obserwować możemy obecnie, nijak nie umywa się do oryginalnego charakteru wieży. Ta była bowiem zakończona zdecydowanie wyższym, strzelistym i zwieńczonym krzyżem, dachem. Była, bowiem w 1945 roku, w trakcie „wyzwalania miasta”, wieżyczka została odstrzelona. Jedni mówią, że w trakcie walk, inni, że czerwonoarmiści zrobili to umyślnie, chcąc w ten sposób oszpecić budynek, kojarzony z wrogiem. Po jakiś czasie zniszczenia zakamuflowano, stawiając na górze niski daszek (zachowany po dziś dzień) oraz neobarokową sygnaturkę. Tę ostatnią wiatr zrzucił ze szczytu wieży w latach 90-tych. I tak, wieża stoi po dziś dzień, jakby ją ktoś w najmniej do tego przystosowanym miejscu, uciął.

Wieża niestety zatraciła swój pierwotny charakter

Rzecz miała się kilka lat temu zmienić. Pojawił się bowiem projekt przywrócenia oryginalnego kształtu wieży, ale… sprawa utknęła w martwym punkcie. Dokonano wszelkich pomiarów, uzyskano zgody, o sprawie pisała prasa,  jednak przedsięwzięcie nie doszło do skutku. Nie wiem co było przyczyną, ale nauczony doświadczeniem, domyślam się, że mogły być to kwestie finansowe. Niemniej, naprawdę mam nadzieję, że do inwestycji kiedyś jednak dojdzie, dzięki czemu świątynia wreszcie jawiła będzie się jako „kompletna”.

No ale nie samą wieżą zwiedzający żyje (choć jej temat jeszcze powróci w artykule). Przecież w bryle kościoła znajdują się także liczne blendy, płyciny oraz szkarpy, które nawiązywać mają do sztuki średniowiecznego budownictwa. Wejście do kościoła zdobi z kolei piękna rozeta, bardzo podobna do tej, którą zobaczyć możecie w kościele jezuitów (pw. św. Andrzeja Boboli) na Placu Kościeleckich. Nic zresztą dziwnego – obie świątynie wybudowano przecież niemal w tym samym czasie, i obie zaprojektował ten sam architekt (wspomniany Heinrich Seeling). W kościele Zbawiciela na znajdującej się w rozecie mozaice przedstawiono wyobrażenie Dobrego Pasterza, czyli po prostu Jezusa z pasterską laską. Nad nią widnieje z kolei hasło: „Pójdźcie do mnie”, czyli cytat z Ewangelii św. Mateusza. W takim kształcie, napis pojawił się tutaj oczywiście dopiero po przejściu kościoła przez polskich wyznawców. Jeszcze wyżej dostrzec można symbol, w postaci litery P i nachodzącego na nią znaku X, co, jeśli się nie mylę, jest monogramem słowa Chrystus (wszak niegdyś był to kościół Chrystusa!).

Wejście do świątyni, a nad nim rozeta i wizerunek Dobrego Pasterza

Plac i kościół Zbawiciela

Plac, na którym znajduje się kościół nosi nazwę: Plac Zbawiciela, o czym (mimo łatwo dostrzegalnej tabliczki od strony ulicy Fredry) wie niewielu. Myśląc o tej nazwie, wielu będzie miało pewnie w głowie warszawski plac, znajdujący się u zbiegu ulic: Marszałkowskiej i Mokotowskiej. Ale ten bydgoski też jest ciekawy! Mało tego, wytyczono go już w 1853 roku, czyli zdecydowanie wcześniej, aniżeli rozpoczęto budowę świątyni.

Kościół Zbawiciela. Plac też!

Początkowo miejsc to nosiło nazwę Karlplatz, a następnie Plac Sakralny. Dawniej, plac był niemal 3 razy większy niż obecnie (1,6 ha przy obecnych 0,6 ha). Mało tego, na początku XX w. obsadzono go zielenią, w postaci: kwiatów, pnączy, krzewów i drzew, pomiędzy którymi przebiegały liczne ścieżki. Całe, zielone założenie, opracował dyrektor bydgoskich Ogrodów Miejskich, Konrad Neumann.

Obecnie całość prezentuje się zdecydowanie mnie efektownie – jest to prosty zieleniec z kilkoma drzewami, rosnącymi od strony frontu kościoła. I tutaj, co charakterystyczne dla miejsc, zarządzanych przez ewangelików, brak przepychu, a króluje prostota i ład.  

Trochę zieleni jednak się uchowało!

Na placu, kilka metrów przed wejściem do kościoła, znajduje się charakterystyczna rzeźba, przedstawiająca Chrystusa. Rzeźba to iście historyczna, bo pochodząca ze zlikwidowanego (albo wręcz – nie bójmy się tych słów – zniszczonego) cmentarza ewangelickiego przy ul. Jagiellońskiej (teren obecnego Parku Witosa). Posąg stał oryginalnie przy grobowcu rodziny Blumwe – a więc familii, do której należeli jedni z najważniejszych bydgoskich przedsiębiorców – Carl i Wilhelm Blumwe. Jegomości ci (ojciec i syn) odpowiedzialni byli za rozwój i sukces Fabryki Obrabiarek do Drewna. Rzeźba to kopia dzieła znanego duńsko-islandzkiego rzeźbiarza, Bertela Thorvaldsena, tego samego, który zaprojektował pomnik księcia Józefa Poniatowskiego, stojący po dziś dzień przed Pałacem Prezydenckim w Warszawie. Oryginał znajduje się w ołtarzu głównym kopenhaskiej katedry pw. Marii Panny.

Kopia dzieła duńsko-islandzkiego rzeźbiarza, Bertela Thorvaldsena

Wnętrze surowe, acz eleganckie

Wchodząc do kościoła nie spodziewałem się niczego specjalnego. Ot – typowy dla protestanckich budowli, surowy, ascetyczny wręcz wystrój – pomyślałem. No i faktycznie, wnętrze jest surowe, ale jednocześnie… naprawdę piękne! Co istotne, wyposażenie kościoła jest niemal całkowicie oryginalne, a więc pochodzące z przełomu XIX i XX wieku.  

Pierwszym, co rzuca się w oczy jest drewniane sklepienie kolebkowe, poprzedzielane betonowymi łukami. Jeżeli się nie mylę, jest to chyba jedyne tego typu rozwiązanie w Bydgoszczy!  Do tego śmiem twierdzić, że zalicza się ono do najładniejszych sklepień w bydgoskich budowlach sakralnych. W moim prywatnym rankingu sklasyfikowałbym je zaraz po farze i Bazylice Mniejszej.

Sklepienie kościoła Zbawiciela robi naprawdę duże wrażenie

Kierując wzrok ku dołowi, zwrócimy uwagę na bardzo rozbudowane empory, czyli po prostu balkony, rozciągające się wzdłuż naw oraz wejścia do kościoła. Te również zostały wykonane z drewna (utrzymane są w stylowych, ciemnych barwach), a całość może pomieścić nawet 300 osób.  Będąc w świątyni, zwróćcie uwagę na piękne, roślinne motywy, zdobiące zewnętrzne ściany balkonów, a także podpierające je belki. Spód tych konstrukcji pomalowano na delikatny, doprawdy uspokajający i w ciekawy sposób wtapiający się w wystrój kościoła, kolor zieleni.

Zdobienia krawędzi drewnianych empor

Najważniejszym punktem kościoła, co oczywiste, jest ołtarz. A ten w Kościele Zbawiciela w doskonały sposób oddaje charakter całej świątyni. Jest bardzo skromny, ale bez wątpienia „ma to coś”. Próżno szukać na nim złota i blichtru, bowiem mówimy o prostej, ceglanej arkadzie. Tylko tyle i aż tyle, bowiem dla oczu osoby przywykłej do nadmiernie rozbudowanych i przesyconych wyposażeniem ołtarzy, jest to doprawdy miła odmiana. Za ołtarzem znajduje się najcenniejszy w kościele witraż, a na nim wyobrażenie Trójcy Świętej oraz Czterech Ewangelistów. Mniej okazałe, choć również godne uwagi, są witraże w oknach bocznych (te są obecnie poddawane renowacji).

Ołtarz główny i witraż.

Ciekawie zdobiony, z przewagą ciemnych barw, jest łuk, oddzielający prezbiterium od nawy. Wprawne oko dojrzy wśród symboli geometrycznych twarze proroków: Mojżesza, Izajasza, Daniela i Ezechiela. Nieco dalej, w stronę ołtarza, na sklepieniu znajduje się malowidło przedstawiające gołębice Ducha Świętego. Z kolei część sklepienia po stronie nawy pokrywa malunek wszechwidzącego oka (identyczny symbol zobaczyć możecie na frontowej ścianie kościoła pw. św. Andrzeja Boboli).

Łuk oddzielający nawę główna od prezbiterium oraz wszechwidzące oko

W najbliższym sąsiedztwie ołtarza znajduje się oryginalna, pamiętająca czasy, kiedy kościół bym jeszcze młody, mosiężna chrzcielnica. Na bocznej ścianie wybudowano z kolei niewielką, drewnianą ambonę, nad którą również znajduje się malunek gołębicy. W głębi, za ołtarzem znajduje się niewielka, szklana Róża Lutra, czyli symbol protestanckiej reformacji, zaprojektowany przez samego Marcina Lutra.

Róża Marcina Lutra

Warto zwrócić także uwagę na żyrandol, który zaprojektowano na wzór wyposażenia, znajdującego się w katedrze w Akwizgranie. Miłośnicy estetki dostrzegą też posadzkę, którą tworzą ułożone w romby kafelki, a także długie, zdobione drewniane ławy. Te ostatnie pomieścić mogą ok. 430 osób.  

Żyrandol wzorowany był na tym, znajdującym się w katedrze w Akwizgranie

Kościół jest także miejscem pamięci dla ważnych postaci, wydarzeń i obiektów. Tuż po przekroczeniu bram świątyni podziwiać możemy wystawę, przedstawiającą miejskie i wojewódzkie obiekty, służące niegdyś ewangelikom. Jest też mapa kościołów, podlegających pod Polski Kościół Ewangelicko-Augsburski. Rzecz naprawdę godna uwagi, bowiem wiedza w tym zakresie jest wśród mieszkańców naszego miasta i regionu naprawdę wątła!

Obok ołtarza znajdują się z kolei trzy pamiątkowe tablice. Pierwsza to hołd oddany zamordowanym w Katyniu bydgoskim ewangelikom, druga przypomina o postaci ks. Waldemara Preissa, wieloletniego proboszcza (1932-1973) parafii. Tak, dobrze kojarzycie, duchowny jest patronem jednej z ulic w centrum miasta (konkretnie zaś tej znajdującej się między budynkiem Pałacu Młodzieży, a dawnym biurowcem Citybanku Handlowego).  Ostania z tablic poświęcona jest 24 duchownym, męczennikom Polskiego Kościoła Ewangelicko-Augsburskiego, ofiarom wojennych więzień i obozów koncentracyjnych. Należy bowiem jednoznacznie stwierdzić, że niemiecki okupant, nie postrzegał duchownych ewangelickich jako osób w jakikolwiek sposób „bliższych” sobie, a traktował równie bestialsko jak duchownych katolickich.

Za zamkniętymi drzwiami

Wszystkie opisane wyżej miejsca i elementy wystroju, zobaczyć możecie na własne oczy. Musicie tylko wpaść do kościoła w trakcie któregoś z niedzielnych nabożeństw. Niniejszy cykl nosi przecież jednak tytuł „Bydgoszcz przez dziurkę od klucza”, co zobowiązywało mnie do zajrzenia do zakamarków, które na co dzień nie są dostępne. I mówiąc o tym, iż nie są dostępne, w kontekście Kościoła Zbawiciela, można napisać to wielkimi literami.

Z uwagi na zwisające gdzieniegdzie pajęczyny, oraz dość grubą warstwę kurzu, wyraźnie widać, że do wielu z takich miejsc rzadko kiedy zapuszcza się nawet ktoś z personelu. I od razu mówię, że nie jest to żaden przytyk, skierowany w stronę zarządców. Wręcz przeciwnie! Wokół czuć dzięki temu aurę tajemniczości, a wszędzie unosi się duch dawno minionych lat. Właśnie czegoś takiego szukałem! 

W mrokach dziejów!

Zwiedzanie niedostępnych przestrzeni  rozpocząłem od podziemi. Te są niewielkie. Nie znajdziecie tutaj krypt, bowiem w kościele nie praktykowano pochówków. Mówimy wszak o przełomie XIX i XX w., kiedy odchodziło się już od tej praktyki. Jest za to oryginalny piec, przy pomocy którego ogrzewano niegdyś wnętrze świątyni. Stalowe drzwiczki trzymają się dobrze (widać, że solidna, niemiecka robota), więc jestem przekonany, że gdyby je dobrze wypucować, wyglądałby niemal jak nowe. Obok znajdują się pomieszczenia, w których przechowywano węgiel. Pozostała część piwnic pełni funkcje gospodarczo-magazynowe, stąd trudno mówić tutaj o wielkich tajemnicach.

Piec, dzięki któremu ogrzewano niegdyś wnętrze świątyni.

Zdecydowanie ciekawiej niż poniżej posadzki kościoła, jest po wzniesieniu się kilka metrów ponad nią.  A tutaj, poza ciekawymi malunkami ściennymi (m.in. anioły-trębacze), znajdują się oryginalne, pochodzące z 1897 roku, organy. Sprzęt zaprojektował legendarny organomistrz Wilhelm Sauer z Frankfurtu nad Odrą. Co ciekawe, inne zaprojektowane przez niego organy (zresztą z dokładnie z tego samego roku) stoją po dziś dzień w kościele pw. św. Piotra i Pawła, przy Placu Wolności. Te, które znajdują się w kościele Zbawiciela  to pneumatyczny instrument o 25 rejestrach, który mimo delikatnej przebudowy w latach wojennych, wciąż robi duże wrażenie. Na instrumencie uchował się oryginalny, niemiecki napis, będący cytatem z 98 psalmu, który przetłumaczyć można mniej więcej jako: „Śpiewajcie Panu przy wtórze cytry, przy wtórze cytry i przy dźwięku harfy, przy trąbach i dźwięku rogu”.

Organy zaprojektowane przez Wilhelma Sauera z Frankfurtu nad Odrą.

Ale idźmy dalej. Konkretnie zaś idźmy po wąskich schodkach, prowadzących na wieżę! Po pokonaniu kilkudziesięciu z nich docieramy do miejsca, którego nie pokazuje się turystom prawie w żadnym kościele. Chodzi mianowicie o przestrzeń miedzy sklepieniem nawy głównej kościoła, a dachem właściwym. Tutaj dokładnie widać, jak misterna i skomplikowana to konstrukcja!

Między dachem a sklepieniem!

Wejście na samą wieżę znajduje się kilkadziesiąt metrów wyżej. Od razu powiem, że raczej nie spodziewajcie się, iż kiedyś zostanie ono przystosowane do potrzeb turystów i udostępnione do użytku zwiedzających. Bo dostosowywać trzeba by naprawdę DUŻO. Początkowo idziemy bowiem po wąskich, chwiejnych, drewnianych schodkach, a ostatnie metry to już metalowa, bardzo niewygodna drabinka. Osoby o nieco większych gabarytach nie przecisną się z kolei przez wąski otwór, prowadzący do pomieszczenia dzwonnicy.

Droga na szczyt

Ale! Kiedy człowiek już pokona opisane wyżej przeciwności losu i znajdzie się na dzwonnicy, poczuje, że było warto! Stąd bowiem roztacza się niezwykły, rzekłbym nawet, że niecodzienny, widok na miasto! Na zachodzie (mniej więcej, bowiem kościół jest zorientowany w kierunku południowo-zachodnim) dostrzeżemy więc zabudowania ulicy Warszawskiej, Dworcowej i okolic (w tym wybijający się z tej grupy dawny budynek „Eltry”), na północy budynki Wojewódzkiego Sztabu Wojskowego, a na horyzoncie podmiejskie lasy, natomiast na wschodzie głównie gmach Szkolnego Schroniska Młodzieżowego (dawniej przez wiele lat różnego rodzaju szkoły, w tym szkoła ewangelicka).

Widok północny

Najciekawszy jest jednak widok w kierunku południowym, gdzie dostrzec możemy nie tylko remontowany budynek dawnej „Brdy”, ale także  wieże kościoła parafii Najświętszego Serca Pana Jezusa na Placu Piastowskim, wieżowce kompleksu River Tower, pylon Mostu Uniwersyteckiego, a nawet kościół św. Piotra i Pawła na Plac Wolności. Zdecydowanie, jedna z najciekawszych panoram w mieście!

Część południowej panoramy

Niestety, niewiele wiadomo o znajdującym się na wieży dzwonie. Z pewnością jest on oryginalny, a więc pochodzi z końcówki XIX w. Na jego krawędzi wygrawerowano koronę oraz inskrypcję w języku niemieckim. Dzwon wciąż działa, choć obecnie do wydobycia z niego dźwięku używa się nowego serca (stare w dalszym ciągu znajduje się wewnątrz dzwonu, jednak jest odpowiednio zabezpieczone). Dzwon napędzany jest obecnie rzecz jasna przez elektryczny mechanizm, jednakże piętro niżej, pod dzwonnicą, znajdują się jeszcze (kto wie od ilu lat!?) odważniki, służące niegdyś do tego celu.

Jest i dzwon!

Kościół żyje!

Jak dowiedziałem się od oprowadzającego mnie pana Zbyszka, ewangelicka społeczność, uczęszczająca na coniedzielne nabożeństwa nie jest przesadnie duża. Jak już wcześniej wspomniałem, frekwencję podnoszą nieco „ciekawscy” z zewnątrz. Warto jednak zaznaczyć, że wspólnota zgromadzona wokół kościoła jest aktywna!

I nie chodzi tutaj tylko o bywanie na nabożeństwach, ale o podejmowanie się różnego rodzaju inicjatyw. Jasne, wszystkie tego typu działania zbombardowała w ostatnich miesiącach pandemia, ale po powrocie do normalności, chwilowo porzucone inicjatywy pewnie znowu ruszą z kopyta. A wśród takowych są m.in.: Szkółka Niedzielna dla dzieci (stacjonarna – ale w dobie pandemii koronawirusa COVID-19, parafia rozpoczęła cykl słuchowisk dla najmłodszych), spotkania  nieformalnych grup, tj.: Duszpasterstwa Akademickiego oraz Koła Pań. Poza wspólnym czytaniem Pisma Świętego, grupy realizowały liczne inicjatywy artystyczne i kulturalne. Wewnątrz grupy studenckiej odbywa się także samopomoc, w zakresie problematycznych kwestii, związanych nauką. Z kolei panie prowadziły klub dyskusyjny.  

Społeczność parafii jest naprawdę silna!

Jednakże, najważniejszym, o czym należałoby wspomnieć w kontekście aktywności poza religijnych (choć nie do końca), odbywających się w kościele Zbawiciela, jest muzyka. Od 1999 roku działa Bydgoski Chór Ewangelicki „Pro Domini”, którego próby i koncerty odbywają się często właśnie w murach Zbawiciela. Chór prowadzony jest przez kantora parafii (dyrektora ds. edukacji muzycznej w parafii), Jakub Kwintala. Jest to chór dyplomowy kierunku Muzyka Kościelna, realizowanego na bydgoskiej Akademii Muzycznej im. Feliksa Nowowiejskiego.  

W strukturach parafii Ewangelicko-Augsburskiej w Bydgoszczy działa także od 2013 r. „Ewangelickie Towarzystwo Kulturalno-Oświatowe”.  Towarzystwo jest najbardziej znane dzięki organizowanym przez siebie cyklicznym imprezom muzycznym. Wśród tych wymienić należy: „Ekumeniczny Przegląd Pieśni Wielkanocnej”, „Muzyka w Kościele Zbawiciela” oraz „Bydgoski Festiwal Muzyki Dawnej”.

Akustyka w kościele Zbawiciela? Top!

Często w Kościele pw. Zbawiciela odbywają się także licznie mniejsze koncerty, w tym głównie koncerty dyplomowe studentów i absolwentów Akademii Muzycznej im. Feliksa Nowowiejskiego w Bydgoszczy. Dodajmy w tym miejscu, iż w świątyni można posłuchać także innego rodzaju muzyki, niekoniecznie sakralnej.  Zdarzało się bowiem, że mury kościoła słyszały np.: bluesa, jazz czy lekki rock.

Skąd taki nacisk na muzykę? Ano stąd, że organizacja wydarzeń muzycznych w kościele Zbawiciela jest możliwa dzięki wybornej wręcz akustyce obiektu. Rzecz jasna dużym atutem są także wspomniane wcześniej organy. Mimo stosunkowo niewielkiego potencjału ludzkiego, na terenie parafii wybudowano kilka lat temu budynek Luterańskiego Centrum Parafialnego, w którym znajdują się m.in. sale wykładowe, biblioteczka, a także pokoje gościnne. Elewacja utrzymana jest w stylu nawiązującym do neogotyku, w którym przeważa czerwona cegła. Przyznam, że kiedy budynek powstał, niezbyt mi się podobał. Z czasem jednak  cegła nieco pociemniała, co dobrze wpasowało się w otoczenie.

Luterańskie Centrum Parafialne

To by było na tyle! Ze swoje strony napiszę na koniec: odwiedźcie kościół Zbawiciela, bo naprawdę warto! To część kultury i historii naszego miasta. Część, którą musimy pielęgnować i o której powinniśmy mówić (lub, tak jak ja, pisać).

Przypominam, że artykuł powstał w ramach cyklu „Bydgoszcz przez dziurkę od klucza”, w którym wspólnie odkrywamy mniej znane, niedostępne lub (jak w przypadku kościoła Zbawiciela) z pozoru niedostępne, budynki.

Piotr Weckwerth

2 myśli na temat “EWANGELICKO-AUGSBURSKI KOŚCIÓŁ ZBAWICIELA – BYDGOSZCZ PRZEZ DZIURKĘ OD KLUCZA (CZĘŚĆ 1)

Dodaj własny

  1. cyt: “Sprawa przebiegała ekspresowo – w 1894 r. powstał projekt, który „przybył” do Bydgoszczy w 1895 r. W kolejnym roku, konkretnie zaś 25 marca, wmurowano kamień węgielny, a już w październiku 1987 r. obiekt poświęcono. ”
    Październik 1987r. Literówka przestawna. Czeski błąd. 🙂

Leave a Reply

Autor motywu: Anders Noren.

Up ↑

%d bloggers like this: