OPERA NOVA – BYDGOSZCZ PRZEZ DZIURKĘ OD KLUCZA #11


Konstrukcja, która bydgoszczanom kojarzy się przede wszystkim z dwoma rzeczami. Po pierwsze, co naturalne, z miejscem, w którym doświadczyć można kultury wyższej, elegancji i szyku. Po drugie, co już niestety nie ma tak pozytywnego wydźwięku, z obiektem, budowanym tak długo, że w międzyczasie prawie wszyscy zdążyli już stracić nadzieję, iż w końcu zostanie ukończony. Drodzy Państwo – oto jedyna w swym rodzaju, Opera Nova!


Kultura za ceglaną fasadą

Napiszmy  to wprost. Pierwsze skojarzenie, które przychodzi do głowy mieszkańcom Bydgoszczy, w kontekście Opery Nova to niestety ciągnąca się latami budowa i wykańczanie gmachu instytucji. Choć dzisiaj wydaje się to niewiarygodne, ceglane, nieotynkowane ściany, biły po oczach obserwatorów jeszcze całkiem niedawno, bo na początku 2005 roku!

Jako człowiek urodzony w 1990 roku, doskonale pamiętam, jakie wrażenie robiła na mnie w pierwszych latach świadomego (przynajmniej w pewnym sensie) życia, wielka, reprezentacyjna bryła Opery. Ceglane ściany dostrzegalne były przecież z niemal każdego zakątku Starego Miasta. Mam przebłyski, w których jako kilkuletni chłopiec, pytam rodziców, czy ten budynek w ogóle działa. Oczywiście, słyszałem, że tak, po czym myślałem, że to dziwne – ciągle go budują, ale działa! Po jakimś czasie człowiek się jednak przyzwyczaił i przestał zwracać na to uwagę. Ta została przyciągnięta ponownie dopiero w 2005 roku, kiedy fasada nagle (z mojej perspektywy) zyskała nowy „outfit”.

Opera Nova w latach 90. XX wieku

Cóż, czasy były ciężkie, więc to, że elewacja Opery Nova czekała na ukończenie blisko 40 lat, dziwić nie powinno. Tym bardziej, że mimo przyjętej w Bydgoszczy narracji, w mieście mamy naprawdę wiele inwestycji, których finalizacja trwała zdecydowanie dłużej. Przykłady? Choćby elewacja Bazyliki Mniejszej pw. św. Wincentego a Paulo, która na tynk czekała… 80 lat! Albo budowa linii tramwajowej do Fordonu, w kontekście której, od zatwierdzenia pierwszych planów, do otwarcia linii, upłynęło 115 lat! Biorąc to pod uwagę, z Operą wcale nie było aż tak źle, jak nam się wszystkim wydawało.

Wszystko to, co napisałem wyżej to niezły paradoks. Wszak, poza skojarzeniem z nieotynkowanymi ścianami, Opera  jest w mieście powszechnie szanowana, już nie mówiąc o pozostałej części kraju (zwykle bardziej docenia się wszak to, co nie nasze, najciemniej jest pod latarnią itp.). Bez wątpienia potrafimy chwalić się tą instytucją, uznajemy ją za jedną z wizytówek Bydgoszczy. Mimo to, głownie między sobą, lubimy pożartować z długotrwałego procesie jej wznoszenia. Takie nasze bydgoskie przekomarzanie

Unikalne zdjęcie z budowy Opery
źródło: https://www.theatre-architecture.eu/ (autor: Andrzej Prusiewicz)

.

Spod kobiecej ręki

Cofnijmy się jednak nieco w czasie i sprawdźmy, kiedy zaczęła się historia tej wyjątkowej instytucji. Niektórzy wskazują, że zalążków bydgoskiej sceny operowej poszukiwać należy już w działalności bydgoskich zakonów. Edukacja muzyczna, podobno zresztą na bardzo wysokim poziomie, odbywała się bowiem już w klasztorze karmelitów, znajdującym się niegdyś nieopodal, na dzisiejszym Placu Teatralnym. Potem, pierwszą pełnoprawną scenę teatralną, uruchomiono przy kolegium jezuickim, nawet jeszcze przed wybudowaniem gmachu kolegium (dzisiejszy Ratusz) przy Starym Rynku. I tam odbywały się przedstawiania o charakterze operowym.

Dziś aktorzy pracujący w Operze mają dogodne warunki. Kiedyś bywało z tym różnie…

Bezpośrednim kontynuatorem jezuickiego teatru, był niemiecki Teatr Miejski, stojący zresztą na miejscu wcześniejszego klasztoru karmelitów (taka bydgoska pętla czasu). Na jego deskach występowały, i to już w końcówce XIX wieku, pełnoprawne zespoły operowe – początkowo oczywiście wyłącznie niemieckie, a w 20-leciu międzywojennym, polskie. W 1921 roku, w Teatrze zaprezentowano dla przykładu narodową operę „Halka”, autorstwa Stanisława Moniuszki.

Wszystko to, było jednak tylko rozgrzewką przed rozpoczęciem działalności operowej na wielką skalę. Zresztą, ta rozgrzewka została mocno zahamowana przez wybuch II wojny światowej. Po niej, utraciwszy główną scenę teatralną, miasto próbowało reaktywować koncerty operowe w nowo powstałym gmachu Teatru Polskiego.  Udało się to tylko częściowo, w trakcie „Wieczorów Operowych”, organizowanych przez zespół Filharmonii Pomorskiej (wówczas nazywanej Pomorską Orkiestrą Symfoniczną).

Nie byłoby artykułu i pewnie samej Opery, gdyby nie działalności pani Felicji Krysiewicz

I pewnie dziś w Bydgoszczy nie moglibyśmy poszczycić się tak prężnie działającą instytucją jak Operą Nova, gdyby nie pewna kobieta. Konkretnie pani Felicja Krysiewicz. To kolejna, obok Andrzeja Szwalbe czy Witolda Bełzy, postać, bez której dzisiejsze życie kulturalne bydgoszczan, byłoby zdecydowanie uboższe. Szkoda więc, że mówi się o niej stosunkowo niewiele. Choć dla przykładu, w przeciwieństwie do choćby wspomnianego Bełzy, patronuje jednej z bydgoskich ulic (konkretnie zaś niewielkiej uliczce w Fordonie). A postać to wyjątkowa – urodzona w Mińsku, pobierająca edukację w Kijowie i Poznaniu, która osiedliła się w Bydgoszczy na początku lat 30. XX wieku. Z wykształcenia, pasji i zawodu była muzykiem – śpiewaczką i pianistką, a później pracowała jako nauczyciel.

Po wojnie, Krysiewicz zaczęła dynamicznie działać na rzecz odbudowy bydgoskiego życia kulturalnego. Najpierw została kierowniczką działu muzycznego Rozgłośni Pomorskiej Polskiego Radia, a następnie powołała w jego strukturze orkiestrę symfoniczną. Ponadto, przyczyniła się do reaktywowania Bydgoskiego Towarzystwa Muzycznego, a także zainicjowała pracę Pomorskiej Orkiestry Symfonicznej, później przekształconej w Filharmonię Pomorską! Mało? W 1955 roku, dzięki jej staraniom założono Studio Operowe – protoplastę dzisiejszej Opery Nova. Potem, przez kilka lat sama zresztą kierowała pracami tej jednostki.  

Popiersie zasłużonej działaczki

Pierwsza premiera, zrealizowana pod egidą Studia odbyła się  w Teatrze Ziemi Pomorskiej we wrześniu 1956 roku, a potem było już tylko lepiej. Wciąż powiększał się zespół artystów, rosła liczba przedstawień – i tych stacjonarnych, i wyjazdowych. W pewnym momencie zmieniono też nazwę instytucji, na Teatr Miejski Opery i Operetki, zaś w 1964 roku na Opera i Operetka. Rosnąca popularność zaczęła sprawiać, że w siedzibie Teatru, zaczęło robić się już nieco ciasno, w związku z czym wyposażenie zespołu znajdowało się w co najmniej 9 różnych miejscach na terenie Bydgoszczy (główną siedzibą był Państwowy Dom Sztuki przy ul. Gdańskiej 20 – obecnie należący do Akademii Muzycznej). Z uwagi brak pełnego dostępu do sceny, Opera musiała podróżować po regionie, grając głównie gościnne koncerty.

Na ratunek Szwalbe

I tutaj na (nomen omen) scenę wchodzi nie kto inny jak sam Andrzej Szwalbe. To właśnie on, człowiek w Bydgoszczy kojarzony głównie z Filharmonią Pomorską (wszak był jej dyrektorem przez niemal 40 lat), jako pierwszy publicznie manifestował potrzebę budowy obiektu, dedykowanego właśnie wystawianiu przedstawień operowych. Pan Szwalbe twierdził wprost, że nie godzi się, aby tak poważna instytucja, nie miała swojego „domu”.

Andrzej Szwalba wywalczył dla Opery całkiem pokaźny dom!

Późniejszy honorowy obywatel Bydgoszczy, który już wówczas był w mieście potężną personą, zmotywował najwidoczniej lokalne środowisko, bo już w 1961 roku, członkowie Towarzystwa Muzycznego, przedstawiciele Filharmonii Pomorskiej, architekci, a także miejskie władze, spotkały się w celu omówienia koncepcji budowy gmachu. No i tak gadali i gadali, i w końcu postanowili, że w mieście powstanie teatr muzyczny z prawdziwego zdarzenia, z minimum dwoma scenami i kawiarnią artystyczną! Gdzie? Najpewniej w miejscu, które kojarzy się bydgoszczanom z kulturą, czyli na Placu Teatralnym, tam gdzie przez lata stał przecież Teatr Miejski!

Niestety, a być może na szczęście, jeśli wierzyć w klątwę karmelitów, która rzekomo wisi nad tym miejscem, z planów tych nic nie wyszło. Wśród innych proponowanych miejsc wymieniano dla przykładu: Park Ludowy czyli dzisiaj park im. Wincentego Witosa (i tutaj dobrze się stało, że budynek nie powstał – wszak klątwa ewangelików mogłaby przybrać jeszcze większe rozmiary!), albo fragment Zbocza Bydgoskiego, na wysokości Szwederowa. Ostatecznie jednak, już wtedy, na początku lat 60. XX wieku, postanowiono, że budynek Opery powstanie w zakolu Brdy, przy dzisiejszej ulicy Marszałka Ferdynanda Focha, wówczas noszącą jakże milutką nazwę Armii Czerwonej.  

Niedługo później prace budowlane ruszyły, a następnie, ledwie po kilu latach, gmach Opery zaczął cieszyć oczy przechodniów. Nie no, żartuję, przecież to Bydgoszcz, więc nie mogło pójść tak gładko! Projekt wielokrotnie zmieniano, prace przygotowawcze przerywano i wznawiano, a całość wydawała się nie mieć końca. Na szczęście w końcu, również dzięki usilnym staraniom Andrzeja Szwalbego, który niejednokrotnie występował nawet w negocjacjach jako strona, w 1973 roku wydano pozwolenie na budowę. Od przyjęcia planu powstania obiektu minęło więc 12 lat.

https://www.theatre-architecture.eu/ (autor: Andrzej Prusiewicz)
https://www.theatre-architecture.eu/ (autor: Andrzej Prusiewicz)

Prace, wykonywane pod nadzorem architektów: Józefa Chmiela i Andrzeja Prusiewicza, powierzono Bydgoskiemu Przedsiębiorstwu Budownictwa Miejskiego, później znanemu jako „Budopol”. Zaczęło się od palowania terenu (wszak budowano w bezpośrednim sąsiedztwie Brdy), do czego wykorzystano ponad tysiąc pali! I mimo, że początek wyglądał obiecująco, potem prace ciągnęły się w sposób wręcz niemiłosierny.  Nie pomagały spory na linii centralne i lokalne struktury PZPR-u oraz kryzys gospodarczy. Ostatecznie, po wielu bojach z przeciwnościami losu, budynek w stanie surowym oddano w 1989 roku. 16 lat po wydaniu pozwolenia na budowę i 28 latach od rozpoczęcia prac przygotowawczych!

Ile tych kręgów?

Z dzisiejszej perspektywy, największą ciekawostką wydaje się fakt, iż w jednym z pierwotnych założeń, Opera miała mieć nie 3, a 4 kręgi! Potem, z uwagi na wspomniane wyżej problemy, pojawił się nawet pomysł ograniczenia ich liczby do 2. Ostatecznie stanęło, trochę krakowskim targiem, na 3. Przy okazji, do całości można było dopisać piękna historię, że jakoby odnosiło się to do trójlistnej koniczyny. Symbol szczęścia, do tego momentu jednak farta ewidentnie nie przynosił.

Jak widać, Opera składa się z kręgów

Fortuna ostatecznie się do Opery Nova (nazwa taka obowiązuje od 1990 roku) uśmiechnęła. Likwidacja Funduszu Rozwoju Kultury, na którym inwestycja bazowała, zwiastowała jednak coś innego, toteż w mieście zaczęto przebąkiwać o konieczności przemyślenia tematu przeznaczenia budynku pod inną funkcję – np. kongresową lub jako siedziba telewizji. Na szczęście, kolejny raz, środowisko artystyczne stanęło okoniem i mimo przeciwności losu, robiło swoje.

Dzięki temu, w 1994 roku, we wciąż surowych wnętrzach, przy wykorzystaniu rozkładanych krzeseł i wszechobecnym pyle, zorganizowano pierwszą edycję Bydgoskiego Festiwalu Operowego. Wydarzenie, i z uwagi na wysoki poziom artystyczny i dzięki niezwykłemu, dosłownie surowemu klimatowi, osiągnęło niebywały sukces i zwróciło uwagę kraju na niezłomną, bydgoską scenę operową. Tym samym, w końcu otworzyła się szansa na dokończenie inwestycji.

Jak już wspomniałem, tynk na elewacji pojawił się w 2005 roku, a gmach oddano oficjalnie do użytku w 2006 roku! 51 lat od momentu rozpoczęcia działalności Studia Operowego (przy okazji świętowano zresztą pół wieku działalności zespołu artystycznego), 45 lat od chwili przyjęcia koncepcji budowy obiektu, 33 lata od momentu rozpoczęcia budowy i 16 lat od ukończenia konstrukcji w stanie surowym. Co prawda Paul McCartney napisał swoje „Long and winding road” w odniesieniu do zupełnie czegoś innego, ale byłoby to świetny soundtrack do filmu, przedstawiającego historię budowy gmachu. Cieszy jednakże to, że budynek zobaczył na własne oczy Andrzej Szwalbe. Niestety nie doczekała tego Felicja Krysiewiczowa.

Pokazuję pięć, ale kręgów Opera będzie miała niebawem cztery

Ostatnie lata to dalszy rozwój instytucji. Bydgoski Festiwal Operowy odbywa się co roku i wciąż jest najważniejszym wydarzeniem tego typu w mieście oraz jednym z ważniejszych w kraju. Przez lata gościł też tutaj oczywiście „Camerimage” (zanim Toruń znowu nam go sprzątnął – mam nadzieję, że jesteście z siebie dumni!), w związku z czym w gmachu bywały prawdziwe sławy, jak np.: David Lynch, Joel Schumacher czy Alan Rickman.

Był też oczywiście Keanu Reeves, z którym wiąże się pewna anegdota, powtarzana przed laty przez jedną z osób, pracujących w bydgoskiej branży turystycznej. Mianowicie, znajomy pracujący przy festiwalu, wyszedł przed Operę na papierosa, ale zapomniał zapalniczki. Podszedł więc do pewnego zakapturzonego osobnika, prosząc o ogień. Ten zrozumiał dopiero prośbę w języku angielskim. Nic zresztą dziwnego, bo jegomościem okazał się właśnie odtwórca roli filmowego Neo. Zresztą, podobno aktor okazał się być najnormalniejszym gościem na świecie i dobrym kompanem do rozmowy.  

W międzyczasie, już w XXI wieku, zmieniono także przeznaczenie III kręgu, gdzie znalazło się potężne centrum kongresowe.  To jednak przecież nie koniec rozwoju Opery! Wszak już niebawem, bo w przyszłym roku, ruszy długo wyczekiwana (a czego się spodziewaliście – że pójdzie gładko?) budowa nowego kręgu. Mamy więc powrót do pierwotnej koncepcji, zakładającej, że Opera Nova mieściła będzie się nie w trzech, a w czterech kręgach! Zapominamy więc o (nie) szczęśliwej, trójlistnej koniczynie.

Jeden z gabinetów w gmachu Opery, a na ścianach projekty nowego kręgu!
Pierwotna koncepcja rozbudowy Opery źródło:
http://www.dziennikteatralny.pl/

I wiem, ta sprawa też ciągnie się już od jakiegoś czasu. Pamiętajcie jednak, że swoje zrobiła najpierw wyprowadzka „Camerimage” (która zasiała wątpliwości, dotyczące potrzeby rozbudowy), a potem pandemia. Teraz, mimo kryzysu, powinno się udać. Tym bardziej, że wszelkie formalności są już na finiszu, toteż około 2026, może 2027 roku powinniśmy cieszyć się już nową Operą… Nova. Projekty wyglądają według mnie obiecująco i jeśli nic nie pójdzie bardzo źle, nowoczesna (ma być w dużej części przeszklona) konstrukcja ciekawie wpisze się w nadrzeczny krajobraz.

A tak swoją drogą, to krąg postanie w miejscu parkingu, od lat działającego przy ulicy Karmelickiej. Nazwa tej ulicy nie jest przypadkowa, bo przecież niegdyś teren ten należał do zakonu karmelitów. I co prawda główne zabudowania, wraz z kościołem konwentualnym znajdowały się bliżej Placu Teatralnego, to w tym miejscu rozciągał się ogród przyklasztorny, zwany Jazy. Być może więc w trakcie wznoszenia kręgu, uda się odnaleźć jakieś wiekowe artefakty?

Mocarz na Brdą

Jak już wspomniałem wcześniej, gmach Opery Nova od zawsze robił na mnie wrażenie. I pewnie nie tylko na mnie, bo przecież to prawdziwy olbrzym, mocarz wśród stojących nad Brdą budynków. Zresztą, tak jak jego poprzednik, czyli kompleks spichlerzy królewskich, wznoszących się tutaj do 1945 roku. To był naprawdę wielki budynek – zdaje się, że nawet bijący pod tym względem na głowę, znajdujące się po drugiej stronie Brdy Młyny Rothera.  

Miejsce, w którym stoi obecnie Opera Nova wyglądało kiedyś zupełnie inaczej
Źródło: archiwum “Gazety Pomorskiej”

Potem, przez lata, przed przystąpieniem do budowy gmachu Opery, na nowo powstałym, wielkim placu, funkcjonowało duże wesołe miasteczko. Furorę robiły tutaj przede wszystkim karuzele, które wielu starszych bydgoszczan jeszcze z sentymentem wspomina. Wówczas, zaraz po II wojnie światowej, bydgoszczanie zwali to miejsce „Rumlem”, co odnosiło się do niemieckiego słowa Rummelplatz, czyli po prostu wesołe miasteczko. Obok znajdowały się obiekty wojskowe, w tym różnego rodzaju magazyny, komenda garnizonu i kasyno. Te rozebrano ostatecznie w drugiej połowie lat 80. XX wieku, co pozwoliło na przyspieszenie robót przy budowie Opery.  

Gmach Opery Nova reprezentuje funkcjonalizm – jest surowy i niemal całkowicie pozbawiony ozdób. Mimo to, jego monumentalność robi wrażenie. Trzy kręgi to jedno, ale nad nimi wznosi się wielki komin. Ten, wielu ocenia jako najmniej estetyczny fragment budowli, jednak warto wiedzieć, że jest on absolutnie niezbędny. W nim znajduje się bowiem całe zaplecze techniczne, czyli wszystkie: pomosty, stelaże, liny i temu podobne, które umożliwiając obsługę sceny. Zresztą, dzięki niemu, swobodnie eksponować można afisze najważniejszych spektakli czy innych wydarzeń, proponowanych aktualnie przez instytucję.

Nieco surowo, ale monumentalnie!

Ciekawie jest też od strony rzeki. Bulwar i amfiteatr to w zasadzie relatywnie nowa rzecz. Relatywnie, bo mimo, że wydaje się, jakby były z nami od zawsze, to zdaje się, że powstały dopiero ok. 2007 roku. Wcześniej wokół Opery biegła zwykła, nieutwardzona ścieżka. Zresztą, kładka łącząca teren wokół Opery Nova z Wyspą Młyńską, a więc most im. Jana Kiepury, to też współczesna konstrukcja, wybudowana w 2008 roku.

A wracając przed wejście główne – przecież za chwilę przestąpimy próg instytucji – warto zawiesić jeszcze oko na Łuczniczce! Nowej Łuczniczce oczywiście. Ta wyszła spod dłuta Macieja Jagodzińskiego-Jagenmeera (swoją drogą toruńskiego artysty) i mimo, że odsłonięto ją w 2013 roku (a dokładniej w 667 urodziny miasta), to wykonana została parę lat wcześniej, w stulecie powstania oryginalnej Łuczniczki. Tabliczka za rzeźbą wskazuje zresztą, że jest to namacalny hołd dla twórczości Ferdynanda Lepckego. A tak swoją drogą, to od swojej praprababki, stojącej wciąż w parku im. Jana Kochanowskiego, młoda Łuczniczka różni się dynamiczną pozą (wszak wygina się niczym prawdziwa gimnastyczka!), a także wzrostem – liczy 1,80 cm, czyli o 5 cm więcej, niż przodkini. Prawdziwie dorodna, złota piękność!

Młoda Łuczniczka

Wnętrza pełne elegancji

Co widzimy po przekroczeniu przeszklonego wejścia głównego? Oczywiście przestronny, niezwykle elegancki hol oraz foyer (na obu piętrach). Króluje minimalizm, jasne kolory i modernistyczne kształty. Gdzieniegdzie pojawiają się oczywiście „drobne” elementy wystroju, jak choćby wielgachny żyrandol na pierwszym piętrze. Żyrandol jest skonstruowany z profili aluminiowych z wklejonymi listwami LED, zawieszony na linkach stalowych. Ten, nawet gdybym mocno się postarał, zapewne nie zmieściłby się w salonie mojego mieszkania na bydgoskich Kapuściskach.

Skromny żyrandol

Na dole, zaraz za wejściem, znajdują się także dwie rzeźby. Pierwsza to przechowywana (zresztą już od lat) przez Operę własność Muzeum Narodowego w Gdańsku, nosząca nazwę (jak widać, słusznie) „Harnasie” autorstwa Stanisława Horno-Popławskiego. Jednak zdecydowanie ważniejsza jest ta druga, która przypomina o wybitnej postaci profesor Felicji Krysiewiczowej. Popiersie wykonał chyba najsłynniejszy bydgoski artysta-rzeźbiarz, Michał Kubiak, z okazji 50-lecia Opery (to ten wspomniany już 2006 rok). Zresztą, z poziomu parteru można wejść do sali kameralnej, noszącej imię prof. Krysiewiczowej. Niby kameralna, ale taka znowu mała nie jest, bo rozkładane trybuny pomieścić mogą niemal 200 osób. Co ciekawe, sala jest czasami wykorzystywana jako kinowa.

Piętro wyżej znajduje się oczywiście sala główna, która mieści już 803 osoby! I tak, wiem, nie wygląda na taką, szczególnie kiedy jest pusta, ale to fakt. Oczywiście, nas bardziej interesuje to co nieco mniej dostępne dla osób postronnych. Czyli w tym przypadku scena! Ta to z kolei prawie 300 metrów kw., orkiestron, 4 dwupoziomowe zapadnie, a także część obrotowa o średnicy 12 metrów. Jest też największa w całym kraju winda tego typu, która „kursuje” na linii: scena główna-magazyn. Widziałem ją z obu stron – ze sceny i od dołu, i napiszę tylko, że robi wielkie ważenie! Tak samo jak jej udźwig, który przekracza 2 tony!

Sala główna…
… i podziemia sceny

A skoro o ciężarze mowa, to warto wiedzieć, że lekka nie jest też kurtyna, która oddziela scenę od widowni. Materiał ważący ponad 650 kilogramów to rzecz doprawdy wyjątkowa. Złożona z sześciu warstw kurtyna powstała we Francji i zapewnia świetne wyciszenie, co umożliwia dokonywanie niemal niesłyszalnych przez obserwatorów, przemeblowań scenografii.

A czasami jest co przemeblowywać, bo konstrukcje, które budują ekipy techniczne na scenie bywają olbrzymie! Swego czasu byłem tutaj na „Bulwarze zachodzącego słońca” – spektaklu, którego spora części akcji umiejscowiona jest w wielkiej willi. Widzowie widzą główne schody domu, które, jak się później okazało, były prawdziwe – po prostu wybudowano je jako ruchomą konstrukcję i ustawiono na scenie!

Na scenie Opery zawsze coś się dzieje!
fot. Piotr Manasterski musical „Bulwar Zachodzącego Słońca” (premiera Opery Nova z 2021 r.)
fot. Andrzej Makowski z opery „Faust”.

Za sceną i przede wszystkim nad nią, znajduje się z kolei cała plątanina lin, przewodów, platform, lamp i innego rodzaju wyposażenia, o których zastosowaniu oczywiście nie mam pojęcia. Całość można zobaczyć zaś z góry, z jednego z kilku technicznych mostków. To właśnie ta część znajduje się w widocznym z zewnątrz kominie. Ależ to robi wrażenie! Szczególnie na kimś, kto – tak jak ja – ma lekki lęk wysokości. Czego jednak nie robi się dla materiału!

Nad sceną też jest ciekawie!

Pewnie nie raz zwróciliście także uwagę na rampę, znajdującą się w ścianie Opery, od strony ulicy Focha. Dzięki umieszczonej tutaj windzie, podjeżdżające samochody mogą dostać się na poziom znajdujących się 5 metrów wyżej wrót, a to umożliwia dostawy wszelkiego rodzaju wyposażenia scenicznego. Umiejscowienie rampy w tym właśnie miejscu, pozwala na uniknięcie kłopotliwych logistycznie operacji, związanych z przenoszeniem eksponatów przez cały gmach. A przecież niektóre są doprawdy olbrzymie! Zresztą, idąc przez zaplecze sceny, przykłady w postaci fragmentów scenerii mamy wszędzie dookoła. Największy z nich – wielki, czarny anioł, stoi sobie spokojnie tuż przy bramie! Być może pilnuje, aby do środka nie dostał się żaden nieproszony gość?

Rampa w ścianie Opery

Teraz opuśćmy ten pierwszy, największy krąg Opery i przejdźmy do kolejnych. W drugim, znajdują się głównie biura, a także sale prób, garderoby i cała masa (i naprawdę mam na myśli całą masę) pomieszczeń. Trzeci krąg to z kolei centrum kongresowe, mogące pomieścić ponad 500 osób, na które składają się cztery sale seminaryjne, zaplecze gastronomiczne oraz dwie duże sale. Te ostatnie noszą nazwy: „Fidelio” oraz “Manru” co odnosi się do tytułów oper, autorstwa odpowiednio: Ludwiga van Beethovena oraz… Ignacego Paderewskiego! Tak jest, utwór ten to jedyna opera, którą skomponował muzyk, współcześnie bardziej znany jako polityk.

A tak swoją drogą, to sporo mówiło się w tym roku „na mieście” o zamknięciu działającej od lat w Operze restauracji „Maestra”. I faktycznie, niestety zakończyła ona swoją działalność wraz z końcem września, a nowy najemca jeszcze się nie znalazł. Może po tej trudnej, kryzysowej zimie się uda? Niemniej, strefa gastronomiczna dla pracowników obiektu i artystów, zlokalizowana w 3 kręgu, wciąż działa i ma się dobrze. No i dobrze, wszak głodny artysta nie byłby w stanie dostarczyć widzowi odpowiednich wrażeń!  

Centrum kongresowe

Labirynt korytarzy

Zwiedzając wnętrza Opery Nova doszedłem do wniosku, że ktoś rzucił na ten obiekt jakieś potężne zaklęcie. O co konkretnie chodzi? O to, że gmach, z zewnątrz wyglądający na duży, w środku jest po prostu olbrzymi! I nie, nie duży, a właśnie olbrzymi! Żeby obfotografować, a przede wszystkim poznać wszystkie zakamarki, musieliśmy umawiać się z administracją obiektu na 3 wizyty. I to nie takie z kategorii ekspresowych, bo za każdym razem chodziliśmy po korytarzach dobrych kilka godzin!

Swoją drogą, tutejsze korytarze to prawdziwa plątanina, istny „Cube”, z tym że bez znanych z filmu morderczych pułapek. Jest trochę dziwnych przejść, którymi można sobie nieco skrócić drogę przez wnętrze jakiegoś pomieszczenia, ale zasadniczo chodzi się dookoła – wszak budynki to okręgi. Mimo to, i tak łatwo się tutaj zgubić! Wszędzie są dodatkowe pomieszczenia – a to biura, a to garderoby, a to sale prób czy magazyny. Wśród tych  ostatnich wiem o trzech – jednej ma powierzchnię 210 metrów kw.(imienia Wacława Niżyńskiego), druga jest nieco mniejsza, bo liczy 140 metrów kw. (imienia Fokina).  Do tego dodać należy perfekcyjnie wyciszoną salę prób grupy perkusyjnej.

Podczas któreś z wizyt trafiłem na salę prób, gdzie akurat trwał trening baletnic z Francji. Musicie bowiem wiedzieć, że w ekipie artystów Opery, znajduje się okresowo także wielu obcokrajowców. To, w jaki sposób potrafiły one balansować i wyginać swoje ciała, sprawiło, że poczułem się niczym wielki, kiepsko ociosany kawał drewna. Pocieszam się tylko, że to profesjonalistki! No i tym, że zajmuję się nie tańcem, a głównie pisaniem.

Profesonalne baletnice w akcji!

Byliśmy także w wielu pomieszczeniach technicznych, w których znajdowało dokładnie całe wyposażenie, które mogłem sobie tylko wyobrazić. Były więc: zbiorniki z wodą (w razie ewentualnego pożaru), dziwna maszyneria (skojarzenia z Gwiezdnymi Wojnami czy Star-Trekiem znowu są jak najbardziej na miejscu), generatory, kotły czy wielkie szafy, mieszczące tony dokumentów. Wszystko to, uświadamia człowiekowi, że Opera to tak naprawdę miasto w mieście – obiekt, który w zasadzie może być samowystarczalny. Rzecz jasna, większość tej maszynerii znajduje się w piwnicach, które są dwupoziomowe. Wyobraźcie więc sobie, ile tajemniczych pomieszczeń się tutaj znajduje. Niektóre z nich przedstawiam poniżej, na zdjęciach.

Zajrzyjmy też do czerpni, której “okna” wychodzą na Brdę. Do korytarza (który powinniśmy nazwać: kanałem czerpnym wentylatornii) można się dostać z poziomu piwnic, a całość niemal od razu robi piorunujące wrażenie! Wygląda to trochę jak jakiś bunkier i pewnie, w razie potrzeby mógłby pełnić taką funkcję. Szczególnie ciekawie jest tuż przy samym skraju konstrukcji, gdzie dociera niewielka ilość światła. Spokojnie można by tutaj robić klimatyczne sesje zdjęciowe. Albo nagrywać postapokaliptyczne filmy.  

Czerpnia powietrza, czyli, mówiąc potocznie, wywietrznik

Oczywiście do tego wszystkiego dochodzą pomieszczenia, już stricte związane z działalnością artystyczną, czyli magazyny z najdziwniejszymi możliwymi eksponatami czy choćby garderoby.  Duże wrażenie zrobiła na nas także kabina akustyków, umieszczona dokładnie nad główną salą. To takie swoiste centrum dowodzenia dźwiękiem, dzięki któremu orkiestra (za pośrednictwem odsłuchów) może się w ogóle słyszeć, a widownia słyszeć może aktorów. Gdyby nie oni, ciężko byłoby też o odpowiednie zsynchronizowanie z przebiegiem spektaklu, dodatkowych efektów dźwiękowych.

Królestwo akustyków

Tak, Opera Nova to potężny obiekt, pełen zakamarków, w których bez problemu można się zgubić. Ta wielkość nieco nawet przytłacza, ale jednocześnie podkreśla majestat instytucji. Jednakże, pamiętajmy, że „wielkość”, odnieść możemy nie tylko do kubatury, ale także (czy też może przede wszystkim) do ludzi! A to dlatego, że…

Opera to ludzie!

A właściwie, powinienem napisać, że cała „armia” ludzi. Kilkadziesiąt osób piastujących funkcje administracyjne, a także kilkuset: solistów, członków chóru, baletu i orkiestry. Nie będę wymieniał nazwisk obecnych lub dawnych artystów, występujących w Operze, bo i żaden ze mnie znawca sztuki. Warto jednakże zwrócić uwagę, że dyrygentem orkiestry jest… sam dyrektor Opery, Maciej Figas.

A odnośnie pracowników, kolosalną robotę biorą na swoje barki ci, których na co dzień nie widać. Nie widać, bo dbają o przygotowanie spektaklów, a także o to, aby każdy, nawet najdrobniejszy ich szczegół, był perfekcyjnie dopracowany. W związku z tym, wcale nie zwiedzanie najbardziej niedostępnych zakamarków Opery, okazało się dla nas najciekawsze. Tym była wizyta w pracowniach artystycznych, znajdujących się w drugim kręgu. Co ciekawe, większość z nich znajduje się w wąskich, podłużnych pomieszczeniach (wszak to skrajna ściana okręgu), których okna wychodzą na Wyspę Młyńską. Przez okna wlewa się sporo światła słonecznego, a całość daje wrażenie porządnej, artystycznej pracowni. Czyli dokładnie tak, jak być powinno!

Panie i panowie z pracowni kostiumów, którzy poprzez: powiększanie, zmniejszanie, dodawanie ozdób i generalnie rzecz biorąc, bardzo kreatywną pracę, opierającą się w dużej mierze na wyobraźni (oczywiście, bazując przy tym na dostarczonych przez autorów danej sztuki projektach), dostosowują kostiumy do poszczególnych osób, grających w konkretnych sztukach. Zresztą, dekoracji, fragmentów materiału i innych tego typu rzeczy, jest tutaj tyle, że nie do końca wiadomo, na czym zawiesić oko. Są też oczywiście stanowiska, przy których szyje się stroje! Wszędzie wiszą zaś kostiumy z obecnie wystawianych spektakli. Bardzo podobnie, choć na mniejszą skalę, ale za to z jeszcze większą dozą elegancji, jest w przypadku pracowni modnistycznej. Tutaj przygotowywane są nakrycia głowy. Pracownicy (a może należałoby napisać: artyści), których tutaj spotkaliśmy mają jedną misję – sprawić, aby każdy element garderoby był unikatowy, a korzystający z niego aktor czuł się w nim komfortowo!

Najciekawiej było jednak u szewców. Dwaj panowie w sile wieku (czyli na pewno po 60-tce), po prostu emanują charyzmą. W powietrzu unosi się charakterystyczny, kojarzony właśnie z zakładami szewskimi, zapach, a dookoła leżą, niby w nieładzie, ale jednak tylko czekając na rozkaz wprawionych dłoni, narzędzia. Panowie – ewidentnie mistrzowie w swoim fachu – opowiadają jak wygląda ich praca, z właściwym dla zawodów tego typu, gawędziarskim zacięciem. Mówią, że każdy aktor dostaje obuwie dostosowane do stopy, a do tego często, między poszczególnymi edycjami spektaklu, muszą dokonywać napraw, aby na scenie nie wydarzyła się żadna wpadka.

Do tego, przemili panowie zwrócili uwagę na to, czego się niestety domyślałem. Praktycznie brak jest młodych adeptów tego klasycznego fachu. Dziś łatwiej jest wyrzucić stare buty i kupić za niewielkie pieniądze nowe, więc i specjalistów tego typu ubywa. Pytanie więc co będzie, kiedy ci dżentelmeni odejdą na zasłużoną emeryturę?

To oczywiście nie wszystko, ale wspomnę jeszcze tylko o pralni. Pani, która zajmuje się odświeżaniem ubrań, a często także ich farbowaniem na potrzeby danej sztuki, wspomniała bowiem, że nikt nigdy nie robił jej zdjęć. W takim razie, proszę bardzo! Przy okazji wielki respekt za, często pewnie niełatwą, pracę!  

Naprawdę najlepsza panorama w mieście!

Dla nas, jako dla osób, bezustannie zmierzających na szczyt (ależ niesamowita metafora, prawda?), ukoronowaniem każdej wizyty w obiekcie, jest możliwość dostania się na jego: wieżę, dach, punkt widokowy, lub inne miejsce, zapewniające dobry widok na okolicę. I choć wielokrotnie, w artykułach publikowanych na niniejszym blogu, pisałem, że prezentowana panorama jest „jedną z najpiękniejszych w mieście”, to w przypadku Opery Nova, faktycznie należałoby przyznać jej palmę pierwszeństwa w tym rankingu!

Na dach dostać można się nawet z okien niektórych biur, a także z niektórych  korytarzy. W ten sposób, wyjść możemy na kręgi: II i III, a więc te mniejsze. Stamtąd, po drabinie, lub przy wykorzystaniu osobnej klatki schodowej, wdrapać można się z kolei na największy, czyli krąg nr I.

W ogóle, ten krąg mógłby spokojnie pełnić funkcję tarasu widokowego, bo jest bardzo szeroki, a wyjście na niego nie sprawia większych problemów. O walorach widokowych nawet nie ma co wspominać, bo są wybitne. Oczywiście, brak jest tutaj odpowiednich zabezpieczeń, w postaci barierek, toteż przystosowanie tej przestrzeni do tego celu, pewnie wiązałoby się ze sporą inwestycją. Niemniej, może kiedyś?

My idziemy jednak dalej, na najwyżej położony punkt Opery, czyli potężny, sceniczny komin. Tutaj wchodzimy już po drabince, która jednak jest dobrze zabezpieczona i, w przeciwieństwie do tych, z którymi zmagaliśmy się w ostatnim czasie w wielu kościołach, w dobrym stanie technicznym. A co widać z samej góry? Otóż, drodzy Państwo, widać wszystko!

Na północy rozciąga się więc przed nami potężne pole śródmiejskich kamienic, a gdzieś w tle podmiejskie lasy. Bliżej, dosłownie pod samym nosem, rośnie Nowy Port – potężny kompleks biurowców, mających być,  jak wskazywał inwestor „nowym sercem Bydgoszczy”. Nieco dalej, w kierunku wschodnim, widzimy z kolei m.in.: wieżę kościoła pw. św. Piotra i Pawła oraz kopułę Bazyliki Mniejszej im. Wincentego a Paulo. Zachód to  pięknie zaznaczona linia Brdy i jeszcze piękniej widoczne Zbocze Bydgoskie. A na nim, gdzieś w oddali, dostrzec można nawet wieżowce Wyżyn i Kapuścisk. Dopiero stąd widać to specyficzne ukształtowanie Bydgoszczy, wynikające z położenia w Pradolinie Toruńsko-Eberswaldzkiej.

Również na wschodzie, ale już znacznie bliżej, widzimy spichlerze – i te historyczne i nowe, wieżowiec należący do Urzędu Wojewódzkiego oraz pylon Trasy Uniwersyteckiej. Zachód to z kolei zabudowa okolic ulicy Świętej Trójcy (z kościołem o tej samej nazwie na czele), a także kampus Wyższej Szkoły Gospodarki (jak widać, silnie zmieniający się), z górującym nad nim Nordic Haven.

Najbardziej atrakcyjny jest jednak chyba widok południowy, czyli w stronę Wyspy Młyńskiej. Poza naszym najsłynniejszym ostrowem, widać całą pierzeję Wenecji Bydgoskiej, Młyny Rothera, farę, kościół pw. Andrzeja Boboli, Dom Polski, Biały Spichlerz, Marinę, a dalej wieżę ciśnień i bloki na Szwederowie. Można tak siedzieć i patrzeć na miasto godzinami!

Największy plus dachu Opery jako punktu widokowego to jej kształt. Znudziła ci się północna panorama? Idź na drugą stronę, spojrzeć na południową część miasta! Właśnie to odróżnia tę platformę od widoków z wież kościelnych, które mimo niewątpliwej atmosfery, najczęściej pozwalają na spoglądanie tylko w jednym kierunku.

Opera Nova działa jak nowa

Po tym spacerze widzicie dokładnie, jak wiele trybików składa się na to, że Opera Nova to tak dobrze funkcjonujący mechanizm. Instytucja działa przecież, mimo wielu przeciwności losu – wspominając choćby pandemię czy wyprowadzkę „Camerimage” – naprawdę prężnie! I to od wielu lat.

Dowód? Choćby to, że w repertuarze na sezon 2022/2023 znalazło się aż 35 pozycji, w tym opery, balety, operetki, musicale i inne, okolicznościowe wydarzenia. Wciąż odbywa się Festiwal Operowy (w 2022 roku mieliśmy jego 28 edycję), a rokrocznie, bilety na Sylwestrowo-Noworoczny koncert sprzedają się w mgnieniu oka. Do tego wszystkiego dochodzi świadomość, że w murach instytucji swoje obowiązki w fachowy sposób wykonują na co dzień dziesiątki pracowników. Dodajcie do tego wielu aktorów, muzyków, tancerzy i członków ekipy technicznej, a zrozumiecie, że na ten sukces pracuje małe (a może i wcale nie takie małe) miasteczko ludzi!

Spacerując bulwarem Brdy i spoglądając na gmach Opery Nova, pamiętajcie o tym, jak ważna to dla naszego miasta instytucja. Weźcie pod uwagę, z jak wielkim nakładem sił (głównie finansowych i emocjonalnych), wiązało się wzniesienie tego obiektu. I skorzystajcie czasami z oferty Opery – przyznacie przecież, że od czasu do czasu naprawdę warto się nieco ukulturalnić. Szczerze polecam!

Mam nadzieję, że ukulturalnił Was także niniejszy artykuł! Ten powstał dzięki pomocy dyrekcji Opery Nova, a szczególnie zastępcy Dyrektora, pana Pawła Wietrzykowskiego, który dzielnie oprowadzał nas po wszystkich zakamarki gmachu. Tylko dzięki temu, nie zostaliśmy w tej plątaninie korytarzy na zawsze. Serdeczne dzięki!

My widzimy się za to jeszcze dzisiaj, w kolejnym odcinku cyklu „Bydgoszcz przez dziurkę od klucza”. Do końca tegorocznej serii pozostały nam już tylko dwa odcinki! Oba, zgodnie z obietnicą, pojawią się oczywiście przed Świętami.

Piotr Weckwerth

Poprzednie odcinki cyklu:

1. JAZ WALCOWY CZERSKO POLSKIE

2. KINO „POMORZANIN”

3. WOJEWÓDZKĄ I MIEJSKĄ BIBLIOTEKĘ PUBLICZNĄ IM. DR. WITOLDA BEŁZY

4. KOŚCIÓŁ PW. JÓZEFA RZEMIEŚLNIKA

5. KOŚCIÓŁ PW. NAJŚWIĘTSZEGO SERCA PANA JEZUSA

6. KOŚCIÓŁ EWANGELICKO-METODYSTYCZNY

7. BYDGOSKI RATUSZ

8. GMACH SĄDU OKRĘGOWEGO

9. KOŚCIÓŁ KLARYSEK

10. EWANGELICKO-AUGSBURSKI KOŚCIÓŁ ZBAWICIELA

Projekt „Bydgoszcz przez dziurkę od klucza”, realizowany jest przez Fundację Krzewienia Kultury i Turystyki „Nad Rzeka”.

ZREALIZOWANO DZIĘKI WSPARCIU FINANSOWEMU MIASTA BYDGOSZCZY

Leave a Reply

Autor motywu: Anders Noren.

Up ↑

%d bloggers like this: