„Najstarsze z nowych osiedli Bydgoszczy” – takiego określenia, w kontekście naszego dzisiejszego bohatera, użył przed laty jeden z lokalnych dziennikarzy. I rzeczywiście, w dużym stopniu oddaje to charakter tej części miasta, stanowiącej swego rodzaju „pomost” między typowymi, mieszkaniowymi osiedlami, a strefą śródmiejską. Choć notorycznie, w ich kontekście mieszkańcy miasto używają nieprawidłowej nazwy, wyróżniają się niewątpliwym urokiem i skrywają wiele tajemnic. Serdecznie zapraszam na ich wspólne odkrywanie. Zapraszam na osiedle Bielawy!
Spis treści
Bielawy czy Bielawki?
Ustalmy to sobie na samym początku. Osiedle, które dzisiaj „odwiedzamy” to bezwzględnie Bielawy. Nie zaś Bielawki, jak przyjęło się w potocznej mowie bydgoszczan. Oficjalna, a co za tym idzie, pragwidłowa nazwa tej jednostki pomocniczej miasta to jednak Bielawy, co ma swoje podstawy zarówno w aspektach historycznych, jaki i kwestiach… językowych!
Nazwę Bielawy nosiła bowiem niegdyś wieś, znajdująca się w miejscu północnej części dzisiejszego osiedla. Dodatkowo, już po włączeniu w granice miasta, urzędnicy oznaczali to miejsce na mapach właśnie tą, prawidłową nazwą. Tak zapis zastosowano oczywiście także w Uchwale Rady Miasta Bydgoszczy z dnia 18 kwietnia 2001 r. w sprawie utworzenia Osiedla Bielawy jako jednostki pomocniczej Miasta Bydgoszcz.

W kontekście wspomnianych kwestii językowych, należy w pierwszej kolejności przyjrzeć się genezie nazwy osiedla. Ta pochodzi z kolei, podobnie jak w przypadku kilku innych bydgoskich osiedli, tj.: Glinek i Piasków, od typu gruntu, na którym powstało. A powstało (oczywiście w bardzo dawnych czasach, jeszcze jako wieś) na podmokłych terenach, tzw. bielawach, które porośnięte były przez wełnianki (to takie roślinki z rodziny turzycowatych). Roślinki te, nieco przypominające mlecze, charakteryzują się tym, że w okresie owocowania obrastają w gęsty, biały puch. Na Bielawach było więc dawniej po prostu… biało!
Odnośnie przytoczonej genezy nazwy, legendarny bydgoski publicysta, Rajmund Kuczma, udowadniał przed laty, że wyklucza ona możliwość używanie zdrobnienia „Bielawki”. Stwierdził nawet, że nazwa ta jest: „niezgodna z duchem języka i niepoprawna”, argumentując to tym, że Bielawa w liczbie mnogiej przybiera brzmienie „Bielawy”, dopełniaczu zaś „Bielaw”. Z kolei w kontekście Bielawek trudno określić, jaka miałaby być geneza nazwy.
Z drugiej strony, taki dla przykładu Zbigniew Raszewski (przecież równie legendarny co Kuczma), napisał w „Pamiętniku Gapia”, że nazwę Bielawy forsowały władze, a wszyscy mieszkańcy mówili Bielawki. I bądź tu człowieku mądry.

Gwoli ścisłości, należy jednak stwierdzić, że opisywane wyżej zdrobnienie, jest też często używane nie w kontekście całego obszaru osiedla, a jej konkretnej, wyodrębnionej części. Mowa tutaj o najbardziej historycznym i zdecydowanie najbardziej reprezentacyjnym zakątku Bielaw, zamkniętym w obrębie ulic: Chodkiewicza, Sułkowskiego i Cichej. Ale więcej o tym nieco dalej.
“Polecam także nasz Instagram,
na którym pokazujemy kulisy tworzenia blogowych materiałów!”
Bielawy – pomiędzy sławniejszymi sąsiadami
Muszę się Wam do czegoś przyznać. Od najmłodszych lat jedną z moich pasji były kwestie geograficzne, związane z granicami poszczególnych kontynentów, państw, regionów czy nawet (no właśnie) osiedli miasta. Takie dziwne hobby. A skoro jako kilku i kilkunastoletni młodzieniec, mieszkałem na Bartodziejach, a oficjalne dokumenty dotyczące podziału miasta na poszczególne jednostki pomocnicze, były dopiero w fazie powstawania, często zastanawiałem się, gdzie kończy się „moje” osiedle, a gdzie zaczyna sąsiednie, czyli Bielawy właśnie.
Myślałem i myślałem i wymyśliłem, że granicą musi być chyba ulica Gajowa, rozdzielająca ulicę Bartosza Głowackiego na część „starą” i „nową”, jak wówczas mówiło się na Bartodziejach. Teorię tę wysnułem prawdopodobnie na podstawie różnic, dostrzegalnych gołym okiem między zabudowaniami, znajdującymi się po obu stronach Gajowej – te, po jej zachodniej stronie, były zdecydowanie starsze. Okazało się, że granica jednostek znajdowała się nieco dalej w kierunku zachodnim, na Alejach Kardynała Stefana Wyszyńskiego. Trzeba jednak przyznać, że mój tok myślenia nie była aż tak znowu błędny, bowiem, jak dowiedziałem się dużo później, ostanie zabudowania wsi Bielawy, sięgały przed 1920 r. właśnie dzisiejszej ulicy Gajowej!

A przecież, poza Bartodziejami, Bielawy (a raczej ich północna część) są często mylone z Osiedlem Leśnym. Więcej – w wielu historycznych publikacjach, oba te osiedla były opisywane razem, jakby stanowiły całość. I o ile w kontekście historii jest to zrozumiałe, to dzisiaj „naturalną”, trudną do przeoczenia granicą między nimi, jest ulica Kamienna.
Obecnie, większych problemów z ustaleniem zasięgu osiedla nie ma. Oczywiście, o ile wiemy, gdzie takich informacji szukać. A szukać można we wspomnianej już Uchwale Rady Miasta Bydgoszczy z dnia 18 kwietnia 2001 r., w sprawie utworzenia Osiedla Bielawy. Wynika z niej, że cała południowa „ściana” osiedla, opiera się o Brdę. Tak jest na odcinku od przedłużenia ulic: Pestalozziego oraz Ogińskiego. Tą drugą ulicą, a następnie Sułkowskiego, granica biegnie na północ, do Kamiennej, gdzie skręca na wschód, aż dociera do Al. Kardynała Stefana Wyszyńskiego. Potem już tylko na południe, żeby wykonać dość nienaturalny zakręt w ulicę Marii Skłodowskiej-Curie, aby ponownie dotrzeć do Pestalozziego i Brdy.

W zasadzie, gdyby się nad tym głębiej zastanowić, znając przedstawione wyżej informacje, stwierdzić można, że przebieg granic osiedla jest dość orientacyjny i łatwy do zapamiętania. Wyjątkiem jest moim zdaniem niewielki fragment, wyznaczony przez ciąg ulic: Marii Skłodowskiej-Curie i Pestalozziego, który włączono w skład Bartodziejów. Zdecydowanie bardziej naturalnym, byłby jednakże układ, w którym granicę wyznaczają wyłącznie ulice: Al. Kardynała Wyszyńskiego i Jagiellońska, które przecież są znacznie ważniejszymi ciągami komunikacyjnymi. Przyznacie bowiem, że bardziej niż z Bartodziejami, obszar ten kojarzy się z Bielawami. A już najbardziej, ze…
Nie zapominajmy o Skrzetusku!
…Skrzetuskiem! Z tym że obecnie, w graniach Bydgoszczy, takiego osiedla jak Skrzetusko, najzwyczajniej w świecie nie ma. I tak, wiem, dla wielu to stwierdzenie to czysta herezja. Ba! Prowadząc niniejszego bloga (co przecież nie trwa jakoś super długo) zdarzyło mi się już kiedyś wdać w dyskusję z jednym z czytelników, który zwyzywał mnie od najgorszych, kiedy oznajmiłem mu, że osiedle Skrzetusko nie istnieje. Wiadomość dla wszystkich „pieniaczy” jest jednak prosta: „nie ja ustalałem podział administracyjny miasta”. Naprawdę. Przy okazji dodam, że również żałuję, iż nie jest to odrębne osiedle. W pełni na to bowiem zasługuje!
Skrzetusko dalej funkcjonuje więc w świadomości bydgoszczan, nie istnieje jednak na oficjalnych mapach czy w oficjalnych, urzędowych dokumentach. Obecnie ten teren wchodzi przede wszystkim w skład Bielaw oraz (już w znacznie mniejszym stopniu, właśnie w okolicach ul. Pestalozziego) Bartodziejów. Skrzetusko zajmowało kiedyś dzisiejszą południową część Bielaw, a więc obszar ulic: Marii Skłodowskiej-Curie, Wyszyńskiego i Ogińskiego. Do tego, „dolepione” były ulice: Sportowa i Moniuszki.

Będące przez dziesięciolecia odrębną wsią Skrzetusko, włączono w granice miasta w 1920 roku, podobnie jak wiele innych bydgoskich osiedli. Warto w tym kontekście wspomnieć, że niegdyś, tę część miasta określana była mianem Szreterów lub Schrottersdorfu.
Od „dziury” do elitarnego osiedla willowego
Podobnie jak wspomniane wyżej Skrzetusko, również Bielawy były niegdyś osobną wioską. Prawdopodobnie powstała ona już przed zaborami, ale pewności w tej kwestii nie ma. Na pewno zaś, w latach w których Bydgoszcz znajdowania się pod władzą pruską, na miejscowość tę mówiono Bleichfelde (czyli dosłownie: Blade Pola). Podkreślenia wymaga fakt, że nie była to zbyt bogata czy zbyt wielka wieś. Zdecydowanie lepiej „prosperowały” sąsiednie: Wielkie Bartodzieje czy właśnie Skrzetusko, położone przecież przy ważnej arterii, jaką już wówczas była dzisiejsza ulica Jagiellońska.
Kiepska pozycja na gospodarczej mapie miasta (czy też raczej jego okolic), to efekt bardzo złej jakości ziemi. W związku z faktem, iż był to podmokły grunt, ciężko było tutaj o jakieś większe uprawy. W efekcie, w 1818 r. wieś, która zajmowała 137 ha, liczyła tylko 8 domów i 61 mieszkańców. W 1860 roku nie było wcale znacznie lepiej, bo wówczas naliczono 85 mieszkańców i 10 domostw. Słowem: stagnacja.

Jak to więc możliwe, że taka przysłowiowa „dziura” wyrosła na całkiem ładne, a momentami nawet zachwycające swą architekturą, osiedle mieszkaniowe? Punktem zwrotnym w historii Bielaw, okazała się inwestycja, związana z wytyczeniem trasy kolejowej Bydgoszcz-Toruń. Spowodowało to naturalne zainteresowanie tym obszarem ze strony lokalnych przedsiębiorców, a także mieszkańców (wszak mieli pod nosem kolej, a więc miejsce potencjalnej pracy i zarobku). Swoją drogą, tej historycznej linii kolejowej już nie ma, a w miejscu tym znajduje się dzisiaj ulica Kamienna.
Drugi punkt zwrotny, i to taki, którego efekty podziwiać możemy po dziś dzień, nastąpił na przełomie XIX i XX wieku. Wówczas to, na zlecenie Urzędniczego Towarzystwa Oszczędnościowego i Budowlanego, w obrębie ulic: Cichej, Płockiej, Kilińskiego, Kozietulskiego i Chodkiewicza, wybudowano nowoczesne (jak na ówczesne standardy) osiedle willowe. Domki powstały na potrzeby urzędników oraz innych, co bogatszych mieszkańców Bydgoszczy, którzy poszukiwali miejsca położonego w pobliżu miasta, ale jednak poza jego granicami. Przez mieszkańców innych części miasta, zakątek ten bywał nazywany „osiedlem arystokratycznym”.

W ten sposób, na początku XX wieku, a także w kolejnych latach, wybudowano dziesiątki pięknych domostw. W 1912 roku, w przededniu I wojny światowej istniały więc tutaj już 173 domy, w których żyło ponad 2 tysiące osób. W planach Niemców był dalszy rozwój tej części miasta, a całość stanowić miała jedną z wizytówek miasta. Koncepcję tę zatrzymała jednak wojna i powrót Bydgoszczy w granice Rzeczypospolitej. Na szczęście potem i Polacy dostrzegli piękno Bielaw, po czym zabrali się za upiększanie osiedla. W okresie międzywojennym powstawały więc kolejne domy mieszkalne, wybrukowano wiele ulic, zbudowano kanalizację, a także uruchomiono szkołę.

Co ciekawe, już chwilę po tym, jak Bielawy włączono w skład Bydgoszczy, ich mieszkańcy zjednoczyli się, tworząc Towarzystwo Miłośników Bielaw, dbające o ogólny komfort życia na osiedlu. A że wielu z nich było osobami rozpoznawalnymi i piastującymi ważne funkcje, łatwo było im załatwić (często poza kolejką) rozpoczęcie pożądanych inwestycji czy remontów.

Lepsze niż Sielanka?
Obszar, zamknięty w obrębie ulic: Chodkiewicza, Księdza Piotra Wawrzyniaka, Księcia Józefa Poniatowskiego i Jana Kozietulskiego to właśnie dawne osiedle urzędnicze. I sam już doprawdy nie wiem, zabudowa której z tych ulic podoba mi się najbardziej. Historia, szyk i elegancja są tutaj bowiem niemalże namacalne! Monumentalność budowali sprawia zaś, że właśnie ten obszar, należy nazwać pierwszym, najdalej wysuniętym na wschód przyczółkiem, bydgoskiego Śródmieścia. Zresztą, był nim jeszcze zanim Bielawy znalazły się w graniach miasta, a więc w pierwszych latach XX wieku.

A metryka osiedla sprawia, że wiele z tutejszych budynków jest starszych niż te, które powstały na Sielance. Zresztą, „Bielawki” często określane są jako swoiste „przedłużenie” Sielanki. Z tym że, biorąc pod uwagę, iż osiedle jest starsze, może to właśnie Sielankę należałoby nazywać jego przedłużeniem? Poddaję pod dyskusję!

A jeśli już o porównaniach do Sielanki mowa, to oba miejsca mają bezsprzeczny urok, jednakże to na Bielawach jest zdecydowanie spokojniej. Jeśli ulicą Chodkiewicza akurat nie przejeżdża tramwaj, cisza jest tutaj doprawdy błoga!


Jest jednak jeszcze coś co łączy oba te miejsca – mianowicie wpływy niemieckiego architekta Josepha Stubbena. To właśnie on przygotował na początku XX wieku plan rozwoju Bydgoszczy. Dokument obejmował bardzo duży teren, włącznie z Sielanką i Bielawami, aż po ulicę Gajową. Wielu z założeń nie udało się zrealizować, jednakże późniejsi urbaniści, czerpali z pomysłów Stubbena pełnymi garściami. I dobrze, bo był to człowiek, który stawiał na wprowadzenie do centrów miast możliwie największej ilości zieleni. Gdyby tylko współcześni częściej brali z niego przykład…
Przechadzając się tutejszymi uliczkami, co i rusz naszą uwagę zwrócić jakiś piękny, historyczny budynek. Tym bardziej dziw bierz, że w rejestrze zabytków znajduje się tylko jeden tutejszy dom, czyli secesyjna willa przy ulicy Płockiej nr 2. Dom to doprawdy historyczny, także z tego powodu, iż przez 13 lata (od 1924 do 1937 r.) mieszkał tutaj wraz z małżonką Adam Grzymała-Siedlecki. W środku zachowała się oryginalna stolarka, klatka schodowa oraz posadzki i piec. Naprawdę, sporo bym dał, za możliwość odwiedzenia tego budynku!


Niezwykle ciekawe są jednak także kolejne domostwa, zlokalizowane przy tej ulicy, np. te pod numerami: 5a, 6. i 9 (na ścianie frontowej zamieszczono tablicę oddającą hołd Janowi Himilsbachowi). Nie inaczej jest na ul. Jana Kozietulskiego, gdzie moi faworyci mieszczą się pod numerami: 3 i 5, a także na Litewskiej. Tutaj z kolei podziwiać możemy kilka budynków ozdobionych wieżyczkami – np. numery: 2, 5 i 6.

Najciekawiej jest chyba jednak na ulicy Księdza Wawrzyniaka. Tutaj piękny jest dosłownie każdy dom. Największe wrażenie robią zaś dwa pierwsze, patrząc od strony ulicy Chodkiewicza, oba z małymi wieżyczkami. To po prostu trzeba zobaczyć na własne oczy. Poza tym, miłośnikom architektury polecam numery: 5 i 13. Co ciekawe, przy tej ulicy, na samym jej końcu, znajduje się wyjątek – jedyny dom wielorodzinny w tej okolicy.


W podobnym klimacie została utrzymana także ulica Cicha, i to (przynajmniej w pewnym stopniu) na całej długości, co zdecydowanie wydłuża zasięg „Bielawek”, w stronę Bartodziejów. Co ciekawe, przy Cichej, konkretnie zaś pod numerem 5, na początku XX w. znajdowała się… wieża ciśnień. Dzisiaj nie ma po niej śladu, a w miejscu tym, jak gdyby nigdy nic, stoi sobie dom mieszkalny.

Osiedle zamyka od zachodu ulica Józefa Sułkowskiego. Oko obserwatora wyczulonego na modernizm, dostrzeże tutaj kilka realizacji naszego lokalnego mistrza tego stylu, a więc Jana Kossowskiego. Mowa o obiektach spod numerów: 6 (nietypowy jak na dzieła Kossowskiego, bardzo monumentalny i nawiązujący nieco do klasycyzmu), 10 (zbudowana na zlecenie Wielkopolskiego Towarzystwa Elektrycznego) i 12 (willa Haliny i Michała Walerowiczów). Wszystkie one powstały w latach 30-tych XX wieku.

Niejednoznaczna ulica Jana Karola Chodkiewicza
Zaproszę Was teraz na wspólne zwiedzanie ulicy Chodkiewicza, a więc traktu niezwykle ważnego i niezwykle… niejednoznacznego. Oczywiście, przejdziemy się jej bielawskim odcinkiem, a więc od ulicy Ogińskiego do Alei Kardynała Wyszyńskiego. Swoją drogą, połącznie obu odcinków Chodkiewicza (rozdzielanych przez ulicę Ogińskiego) nastąpiło dopiero w 1939 roku, a dokonali go niemieccy okupanci. Wcześniej obie części traktowano jako odrębne ulice. Wschodnia część Chodkiewicza nosiła uprzednio nazwy: Hauptweg (Centralna Droga), Kurfürstenstrasse (Elektorska), Senatorska oraz Bronisława Pierackiego, a za czasów II wojny światowej Albrecht Dürer Strasse.

No ale z czego owa, wspomniana przeze mnie niejednoznaczność wynika? Ano z tego, że z jednej strony mamy tutaj budynki niezwykle eleganckie, zabytkowe, wręcz perły architektoniczne. Z drugiej, wciąż sporo nieładu i miejsc silnie zaniedbanych. To oczywiście w ostatnich latach mocno się zmieniło, co jest choćby efektem remontu nawierzchni i wymiany torowiska oraz rewitalizacji sporej liczby budynków. Mimo to, przed Chodkiewicza jeszcze daleka… droga.
No ale zostawmy rozważania i wyruszmy w wędrówkę. Już po kilku krokach, po lewej stronie dostrzeżemy wspominaną już, dawną willę Grzymały-Siedleckiego, która jednak oficjalnie przynależy do ulicy Płockiej. Za to po prawej znajduje się już jak najbardziej przynależna do Chodkiewicza konstrukcja, skrywająca tyle niezwykłych tajemnic, że mogła by nimi obdarować zapewne kilkadziesiąt innych budynków.

Mowa oczywiście o zabytkowym gmachu, należącym obecnie do Komendy Miejskiej Policji, a historycznie kojarzonym z sierocińcem. I faktycznie, sierociniec się tutaj znajdował. Budynek powstał w 1914 roku, a więc w trakcie zaborów. Prusacy, którzy nazywali ten przybytek Sechstes Reichs-Waisenhaus, założyli, że będzie tam zamieszkiwało ok. 50 sierot oraz rodzina opiekuńcza. O tym, że konstrukcja powstała właśnie w tym celu, świadczą po dziś dzień płaskorzeźby, znajdujące się na jej froncie. Kiedy się przyjrzycie, dostrzeżecie po obu stronach wejścia głównego, kamienne wyobrażenia twarzy chłopca i dziewczynki. Z jednej strony ciekawostka architektoniczna, z drugiej rzecz lekko przerażająca.


Po powrocie Bydgoszczy w granice Rzeczypospolitej, budynek dalej pełnił swoje pierwotne funkcje, z tym że oczywiście już dla polskich dzieci. Początkowo był to Państwowy Dom Sierot, potem Internat Kresowy, a więc placówka, sprawująca opiekę nad dziećmi z ziemi, przynależących do Rzeczypospolitej przed zmianą granic. Karuzela zmian zaczęła się jednak dopiero później, bo w budynku znajdowały się kolejno: szkoła, wystawy Muzeum Miejskiego, a potem (niestety) siedziba Gestapo i niemiecki szpital wojskowy. W schyłkowej fazie wojny, gmach przejęli rosjanie (tak, celowo z małej litery), którzy utworzyli w nim obóz przejściowy dla Niemców. Jakby tego było mało, po II wojnie światowej rezydowały tutaj Służba Bezpieczeństwa oraz ZOMO. Doprawdy, wesołe towarzystwo.
Po transformacji systemowej, ulokowano tutaj jednostki Komendy Wojewódzkiej Policji. A to, że stróże praw mają w ogóle szanse rezydować w budynku, jest zasługą wykonanego całkiem niedawno (2-3 lata temu) remontu konstrukcji. Przedtem całość wyglądała wręcz okropnie, co w pełni obrazowało trudną historię obiektu. Dzisiaj, odświeżony gmach znowu cieszy oczy pasjonatów architektury. No ok, ten napis „Policja” jest może trochę zbyt wielki, ale to też można przecież zrozumieć. Na marginesie, warto dodać, że od początku, przy budynku funkcjonowała sala gimnastyczna, która później została przekształcona w kaplicę, a po wojnie (bodaj do początku lat 60-tych XX w.) znajdowało się w niej komercyjne kino „Gwardia”. Dzisiaj, pomieszczenia te również należą do policji.
A skoro już jesteśmy przy tym temacie, to należy wspomnieć, że Bielawy są najbardziej… policyjnym osiedlem w Bydgoszczy. Tylko pięknie proszę – bez obrazy. Chodzi rzecz jasna o fakt, iż w obrębie ulic: Józefa Poniatowskiego, Ogińskiego oraz Chodkiewicz, znajduje się prawdziwe zatrzęsienie policyjnych instytucji! Jest więc: komenda wojewódzka, komenda miejska, komisariat Bydgoszcz-Śródmieście, Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego, a nawet siedziba Policyjnego Towarzystwa Sportowego Gwardia (w którym, co ciekawe, działa nawet sekcja płetwonurków).
Nieco dalej, również po prawej stronie ulicy, mamy charakterystyczne zabudowania wykonane z czerwonej cegły. Dzisiaj to budynki mieszkalne, niegdyś znajdowała się tutaj… leśniczówka. Tak jest, bo jak już wspomniałem wcześniej, jeszcze za czasów zaborów, były to tereny podmiejskie, położone tuż obok lasu. Dzisiaj, kompleks prosi się o renowację.

Oczywiście, z uwagi na fakt, że ulica została zabudowywana już w pierwszym dziesięcioleciu XX w., dostrzeżemy tutaj kilka ciekawych kamienic. Pierwszą (patrząc od strony Ogińskiego) jest narożna konstrukcja przy skrzyżowaniu z Poniatowskiego. Dalej, pod numerem 53 mamy willę z ok. 1920 r., do której, w ramach celebracji setnych urodzin (tak wiem, lekka ironia z mojej strony) doklejono nowoczesny pawilon usługowy. Bardzo ciekawe są także: modernistyczna willa z 1935 r. przy skrzyżowaniu z Joachima Lelewela (dzieło architekta Józefa Trojańskiego), a także kilkanaście lat starsza kamienica spod numeru 67.

Niestety, w ostatnim dziesięcioleciu kilka kamienic przy ul. Chodkiewicza przegrało nierówną walkę z czasem. Bezpowrotnie pożegnaliśmy więc historyczne budynki pod numerami: 77 oraz 95, a nawet dużo nowszy, zbudowany w okresie PRL, pawilon usługowy, usytuowany naprzeciwko pętli tramwajowej (dziś rośnie tutaj blok mieszkalny). Podobny los spotka pewnie ciąg piętrowych, ceglanych domów, usytuowanych po północnej stronie ulicy, tuż przy jej „ujściu” do Wyszyńskiego. Te stoją bowiem od dobrych kilku lat z zamurowanymi oknami. Podobnie jest w przypadku zabudowań przy ul. Chodkiewicza 43, które zwracają uwagę ze względu na bogato zdobioną rozetę.


Poza tym, przy Chodkiewicza istnieje kilka innych ważnych obiektów i miejsc, niekoniecznie już historycznych. Jest więc wybudowany w latach 70-tych maszt radiowo-telewizyjny, jest siedziba Banku SGB, z górującym nad nim charakterystycznym wieżowcem mieszkalnym (swoją drogą, podobno ma się doczekać rewitalizacji), a także pętla tramwajowa linii nr: 4 i 6.

Vis-a-vis pętli znajdowała się przez lata księgarnia, z którą mam bardzo dobre wspomnienia. W dniu premiery każdej części książek z cyklu „Harrego Pottera” drałowałem z rodzinnych Bartodziejów właśnie tutaj, aby nabyć swój egzemplarz. Cóż, dzisiaj księgarnie lekko nie mają, więc i upadek tej dziwić nie powinien.


A z Chodkiewicza warto skręcić w którąś z mniejszych, prostopadłych uliczek, prowadzących do Powstańców Wielkopolskich, jak choćby Emilii Plater czy Lelewela. Tam również znaleźć można kilka ciekawych, przedwojennych willi. Swoją drogą, przy Lelewela, tuż przy Powstańców, bystre oko dostrzeże zatopiony w asfalcie fragment… tramwajowej szyny. Tak jest, tędy bowiem, w latach: 1949-1974, tramwaje, przez ul. Jurasza, jeździły do Szpitala Miejskiego (dzisiejszego „Jurasza”). Pacjenci oraz ich odwiedzjący, mogli więc podjechać niemal pod same bramy placówki!

Jagiellońska ciekawa, ale Krakowska jeszcze lepsza!
Pomimo opisanych wyżej walorów północnej części Bielaw, wielu zapewne i tak powie, że najciekawsza część osiedla, to jednak ta, należąca niegdyś do Skrzetuska. No i nie ma się co z nimi kłócić, bo tutejsze ulice i wznoszona przez lata wzdłuż nich zabudowa, mają bez wątpienia swój wyjątkowy urok.

Historyczne wille znajdują się przecież już przy ulicach: Wyczółkowskiego i Chopina (uwagę zwracają przede wszystkim modernistyczne konstrukcje), a także przy Moniuszki. Szczególnie ciekawa jest ta przy ul. Moniuszki 14, zaprojektowana w drugiej połowie lat 30-tych przez Jana Kossowskiego (znowu on!), dla Stanisławy Szyperskiej. Kobieta była żoną Juliana Szyperskiego, bohatera spod Verdun, założyciela Bydgoskiego Związku Inwalidów Wojennych, a przy okazji siostrą Pelagi – żony Kossowskiego.

Prowadzący aktywny tryby życia bydgoszczanie bywają na ulicy Jagiellońskiej pewnie przynajmniej kilka razy w tygodniu. Pytanie, czy zwracają uwagę na znajdujące się przy niej kamienice? Jeśli nie, to warto zacząć to robić! Ciekawe są już te, zlokalizowane tuż przy Trasie Uniwersyteckiej. Ciąg, zlokalizowany pod numerami 51-57 to przykład wczesnego modernizmu, powstały w pierwszej dekadzie XX w. Dalej, w kierunku Ronda Toruńskiego mamy jeden z nowszych bydgoskich hoteli, całkiem nieźle zresztą wkomponowany w otoczenie, czyli Campanille. Niemal naprzeciwko znajduje się zaś piękna, czterokondygnacyjna kamienica z początku XX w., zwieńczona charakterystycznym, olbrzymim (podwójnym) szczytem. Piękno przywrócił jej wykonany dwa lata temu remont.
Dalej, już po lewej stronie ulicy mamy jeszcze dwie ciekawe konstrukcje – obie powstałe w 1903. Pierwsza, pod numerem 63 to przykład secesji, druga, spod numeru 69 to ostatnie dzieło w karierze Józefa Święcickiego, zaprojektowane na zlecenie urzędnika kolejowego Franza Errelisa.

Bardzo słabo znana jest historia budynku, znajdujące się w bezpośrednim sąsiedztwie Media Markt, przy Jagiellońskiej 92. Ze względu na kiepski stan techniczny, a także obecne wykorzystanie obiektu, wielu uznaje zapewne, że nie jest to budynek historyczny. A tutaj niespodzianka, bo w latach 1905-1945 znajdowała się tutaj fabryka, która początkowo specjalizowała się w naprawie instrumentów klawiszowych, a następnie przekształciła się w wytwórnię znanych w całej Europie fortepianów! Niestety, Fabryka Pianin i Fortepianów Brunona Sommerfelda, bo tak nazywało się to przedsiębiorstwo, działała tylko do 1945 r.

Ok, znamy już walory Jagiellońskiej, ale skoro jesteśmy już w pobliżu, warto zajrzeć na ulicę Krakowską. Ta z kolei, jakby chcąc nawiązać do majestatu swojego patrona, również wyróżnia się niezwykłą urodą. Wiele tutejszych kamienic zachowało się w oryginalnym kształcie, pamiętającym przełom XIX i XX w. Reprezentują one głównie style secesyjny i eklektyczny.


Szczególnie podobają mi się tutaj: narożna kamienica przy skrzyżowaniu z Jagiellońską (zresztą jej oficjalny adres to Jagiellońska 62), która jako jedyna z tutejszych konstrukcji znajduje się w rejestrze zabytków, skromniejsza pod numerem 8, oraz zwieńczona płaskorzeźbą z wizerunkiem kobiety, 17-nastka. Rzućcie okiem także na budyni nr: 19 i 21 (Szkoła Języka i Literatury im. Williama Whartona), stojące w bezpośrednim sąsiedztwie Brdy. Swój urok ma też nacechowana współczesnym stylem budownictwa, posiadająca przeszkloną, górną część ściany frontowej, sąsiadka, oznaczona numerem 13.

Ulica tworzy niezwykły wręcz kontrast z sąsiednią, ruchliwą Jagiellońską. Tutaj spokój jest bowiem prawdziwie zniewalający. Do tego, oczy cieszy architektura, a całość wieńczy widok zamykającej ulicy, kamiennej pergoli. Obiekt, wraz z prowadzonymi nad nadbrdański bulwar schodami, również powstał na przełomie wieków. Stąd tylko kilka kroków dzieli nas od Brdy. A tam, widok na nową siedzibę Lotto Bydgostii Bydgoszcz oraz jeden z najwyższych budynków mieszkalnych w mieście, River Tower. Nieopodal jest też mostek Esperanto, który przedostać można się na Babią Wieś.

Zagłębie szpitalne
Bielawy to dość spokojne osiedle, ale jest jedna rzecz, która w skuteczny sposób może dekoncentrować mieszkańców. O czym mowa? Oczywiście o sygnałach dźwiękowych karetek, które słychać tutaj naprawdę często. Wszystko przez to, że osiedle jest nie tylko (jak zaznaczyłem wcześniej) policyjnym, ale i szpitalnym zagłębiem. Zlokalizowano tutaj bowiem dwa duże, a do tego (co szczególnie interesująca dla nas, osób zainteresowanych dziejami miasta) historyczne obiekty szpitalne.
Pierwszym z nich jest chyba najważniejszy, a już na pewno najbardziej znany, bydgoski szpital, czyli Szpital Uniwersytecki nr 1 im. Antoniego Jurasza w Bydgoszczy. Placówka, potocznie nazywana po prostu „Juraszem” to prawdziwy moloch, znajdujący się w czołowej 15-nastce największych szpitali w Polsce i rzecz jasna największy tego typu obiekt w mieście i województwie kujawsko-pomorskim. Dość powiedzieć, że rocznie leczonych jest tutaj ok. 250 tys. osób, a usługi medyczne świadczone są w ramach 27 klinik i oddziałów. Do tego, warto zauważyć, że teren szpitala, rozciągający się między ulicami: Jurasza, Marii Skłodowskiej-Curie oraz Al. Kardynała Wyszyńskiego, ma niemal kilometr długości i kilkaset metrów szerokości. Takie trochę miasto w mieście. Czy raczej należałoby napisać: „białe miasto w mieście”.
Szpital nosi miano uniwersyteckiego, gdyż stanowi zaplecze naukowo-dydaktyczne dla studentów, kształcących się w strukturach Collegium Medicum Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu. Tak, to ten największy wydział toruńskiej uczelni. Znajdujący się w Bydgoszczy. Zresztą, placówka służyła celom dydaktycznym jeszcze na długo przed „połknięciem” Akademii Medycznej przez toruńską uczelnię, bo od 1989 roku.

Warto zauważyć, że szpital i towarzysząca mu infrastruktura, wciąż są rozbudowywane. W 2001 roku, od strony ul. Jurasza powstał 10-piętrowy wieżowiec, na dachu którego znajduje się lądowisko dla śmigłowców ratunkowych. Potem, ok. 2012 r., przy Powstańców Wielkopolskich wybudowano Dom Studencki nr 3. W 2014 urządzono z kolei ogród roślin leczniczych i kosmetycznych, który można na co dzień zwiedzać. Zaś w 2015 roku placówkę rozbudowano o kilka oddziałów, w tym szpitalny oddział ratunkowy, które znalazły się w nowej dobudówce, od strony Marii Skłodowskiej-Curie. Inwestycja była na tyle dużym wydarzeniem, że krótko po oddaniu do użytku, „zagrała” w TVN-owskim serialu „Prawo Agaty”. Poważnie.
Poza wielkością i znaczeniem medycznym, „Jurasz” jest niemalże zabytkiem. Decyzja o jego budowie, zapadła już w 1928 roku, a obiekt oddano do użytku w 1937 roku. Za jego projekt odpowiadał nie byle kto, bo Bogdan Raczkowski, ówczesny radca miejski i kierownik Urzędu Budownictwa Naziemnego. Szpital z miejsca stał się najważniejszą miejską placówką medyczną. Przejął więc niejako wartę, po odchodzącym na zasłużoną „emeryturę”, budynku przy ul. Gdańskiej 4, w którym od 1836 roku znajdował się pierwszy, pełnoprawny szpital miejski. Działał więc tutaj dokładnie 100 lat. Ciekawostką jest fakt, że wcześniej w tym miejscu znajdował się klasztor Klarysek, a dzisiaj działa Muzeum Okręgowe im. Leona Wyczółkowskiego. Historia i jej pokrętne losy, w które wciągnięto także Bielawy!

Kolejny historyczny „zaskok” to fakt, że od „Jurasza” starszy jest szpital dziecięcy. Tak jest, bowiem w miejscu, w którym znajduje się obecnie Wojewódzki Szpital Dziecięcy im. Józefa Brudzińskiego, usługi szpitalne świadczono już w latach 80-tych XIX wieku, a więc na długo przed włączeniem Bielaw w granice Bydgoszczy. Wówczas działał tutaj przytułek dla starców oraz nieuleczalnie chorych, a także szpital powiatowy. Od początku XX wieku placówka funkcjonowała już jako samodzielny szpital powiatowy, który gruntownie przebudowano i rozbudowano w latach 30-tych. Do tego rękę przyłożył zresztą Jan Kossowski (ten człowiek był dosłownie wszędzie!) który nadał całości nieco modernistycznego sznytu. Dzisiaj nie widać go zbytnio, gdyż bryła bardzo zmieniła się w latach 2011-2014, kiedy to wybudowano wiele nowych budynków, część ze starych równając z ziemią. Placówka ma być zresztą dalej rozbudowywana – podobno powstać ma tutaj Centrum Diagnostyki Postcovidowej.

Co zaskakujące, historię leczenia dzieci, zapoczątkowali w tym miejscu Niemcy. I to nie zaborcy, a okupanci. W 1940 roku utworzono Miejski Szpital Dziecięcy, czy też raczej Städtisches Kinderkrankenhaus. Od 1953 roku szpital przestał był miejskim, a został wojewódzkim. I takim jest po dziś dzień.

Jeżeli chodzi o związek medycyny i Bielaw, to temat jest oczywiście zdecydowanie szerszy. Wspomnieć można choćby mieszczącą się w obskurnym, reprezentującym iście PRL-owski styl wieżowcu, siedzibę Wojewódzkiego Ośrodka Medycyny Pracy przy ul. Karłowicza. Są też: Wojewódzka Przychodnia Chorób Zakaźnych, Centrum Symulacji Medycznych UMK oraz wiele innych, prywatnych placówek medycznych. No i oczywiście jest też Apteka “Alba” przy ul. Marii Skłodowskiej-Curie, która działa bez przerwy (całodobowo), dosłownie przez cały rok. Teraz wiecie już, gdzie w nagłych przypadkach szukać medykamentów
Tematem na osobną historię jest sprawa „Intercoru” oraz ośrodka należącego do Polskiego Związku Niewidomych, funkcjonujących przez lata przy ul. Powstańców Wielkopolskich. Dzisiaj mieści się tutaj Lidl, ale jeszcze kilka lat temu funkcjonowała przychodnia (przeniesiona na ul. Kasztanową na Osiedlu Leśnym) oraz ośrodek, wraz z torem szkoleniowym dla osób niewidomych i niedowidzących (znajdowała się tutaj choćby makieta tramwaju, do którego osoby z dysfunkcją wzroku uczyły się wchodzić).
Bielawy –zagłębie sportowe i akademickie
O Collegium Medicum już wspominałem, ale nie jest to jedyny akademicki akcent na Bielawach. Kampus główny Uniwersytetu Kazimierza Wielkiego znajduje się co prawda już poza osiedlem, ale to właśnie tutaj, od lat działają dwa słynne akademiki. Mowa oczywiście o popularnych „Romku” i „Atomku”, a więc Domach Studenta nr 1 i nr 2. To właśnie w ich najbliższym otoczeniu odbywała się niegdyś legendarna „Blokada Łużyka”, która dosłownie polegał na blokadzie Łużyka, czyli ulicy Łużyckiej. Zwyczajnie, studenci imprezowali między akademikami, na ulicy. To oczywiście było dość uciążliwe dla mieszkańców, więc całość przeniesiono na kampus główny. Dziś miejsce to już zapewne nie jest tak „dzikie” jak kiedyś (no bo przecież, „kiedyś to było”), ale wciąż tętni życiem.
No ale nie samymi imprezami student żyje (taką mam przynajmniej nadzieję), dlatego na osiedlu umiejscowiono także trzy inne jednostki UKW. Pierwsza to Instytut Filozofii, który ulokowano w odświeżonym kilka lat temu wieżowcu przy ul. Ogińskiego. Drugą jest Wydział Nauk o Polityce i Administracji przy ul. Poniatowskiego, a trzecią Centrum Edukacji Kultury Fizycznej i Sportu. W skład tej ostatniej wchodzą przebudowane kilka lat temu basen oraz hala sportowa, a także cała infrastruktura sportowa i dydaktyczna (za wyjątkiem stadionu żużlowego) znajdująca się na terenie, kojarzonym przez bydgoszczan z klubem sportowym Polonia Bydgoszcz.

A skoro już o Polonii mowa, to jej obecność, sprawiła, że osiedle jest też swego rodzaju (no i znowu to słowo) zagłębiem sportowym. Tak na marginesie – obecnie Polonia Bydgoszcz jako taka już nie istnieje. W 2003 r. podzielono ją na Klub Piłkarski Polonia Bydgoszcz i Żużlowy Klub Sportowy Polonia Bydgoszcz. W efekcie restrukturyzacji, obiekty sportowe przejęło UKW. Żużlowcom pozostawiono jedynie stadion.

Oczywiście, spośród wszystkich sekcji klubu, zdecydowanie największe sukcesy święcili właśnie żużlowcy. Mówimy wszak o 7-krotnym mistrzu Polski, klubie, w barwach którego jeździły takie legendy speedwaya jak: Tomasz Gollob, Piotr Protasiewicz, Ryszard Dołomisiewicz czy Andreas Jonsson. Dziś, klub noszący oficjalnie nazwę Abramczyk Polonia Bydgoszcz walczy w 1 lidze (2 najwyższy stopień rozgrywek), ale wielu fanów „czarnego sportu” w Bydgoszczy, wierzy, że to się prędko zmieni.

Żużlowcy Polonii korzystają ze stadionu przy ul. Sportowej, noszącego patronat Marszałka Józefa Piłsudzkiego. Obiekt wybudowano jeszcze w latach 20-tych XX w., ale przez lata silnie go przekształcono. Obecnie może on pomieścić ok. 15 tys. kibiców, ale mimo że wciąż jest modernizowany, niestety daleko mu do dawnej chwały, a więc lat, w których odbywało się tutaj Grand Prix Polski na żużlu. Ostatnio miało to miejsce w 2010 roku.

Co do piłkarskiej Polonii, to nie może ona poszczycić się tak chwalebną przeszłością, jak jej żużlowa „siostra”. Niemniej, przez 7 lat występowała w najwyższej klasie rozgrywkowej, raz (w 1960 r.) zajmując w niej nawet wysokie, 5 miejsce. Z tym że ostatnim sezonem, w którym Poloniści walczyli na tym szczeblu rozgrywek, był sezon… 1961-1962. Z milszych chwil, warto wspomnieć choćby młodzieżowe mistrzostwo Polski z 1980 roku oraz koronę króla strzelców, którą piłkarz bydgoskiej drużyny, Marian Norkowski wywalczył w 1960 roku. Na pamiątkę tego wydarzenia, na frontowej ścianie stadionu przy ul. Sportowej zamontowano tablicę. A tak swoją drogą, to przez piłkarską Polonię przewinęło się kilku znanych „kopaczy”, jak np.: Janusz Turkowski (później m.in.: Legia Warszawa, Pogoń Szczecin czy Eintracht Frankfurt), Józef Boniek (czyli ojciec Zbigniewa Bońka), a także srebrny medalista z Igrzysk Olimpijskich w Barcelonie, późniejszy gracz FC Porto, Grzegorz Mielcarski. Dzisiaj piłkarze bydgoskiej Polonii grają w lidzę okręgowej.
Kończąc temat sportu, nie sposób nie wspomnieć o obiekcie, którego już nie ma. Tzn. jest, ale już w zupełnie innym miejscu, i w zupełnie innej formie. Mowa oczywiście o „Torbydzie”, a więc pierwszym bydgoskim lodowisku z prawdziwego zdarzenia. Mało tego, było to dopiero 4 kryte lodowisko, które powstało na terenie Polski! Obiekt, znajdujący się przy ul. Chopina, oddano do użytku w 1959 roku, a potem służył przynajmniej trzem pokoleniom bydgoszczan, początkowo jako otwarte, a potem kryte (choć nie była to w pełni zamknięta hala) lodowisko.
A dlaczego obiekt powstał akurat tutaj? Wszystko z uwagi na sąsiedztwo. Na miejscu dzisiejszego Focus Parku, znajdowały się przecież Bydgoskie Zakłady Mięsne, które dostarczały mocy chłodniczej, dzięki czemu lodowisko mogło funkcjonować. Obiekt zamknięto w 2003 roku, a obecnie na jego miejscu rosną nowe biurowce i apartamentowce.

Swoją drogą, obiekt nie służył bydgoszczanom wyłącznie jako miejsce rekreacji, czy rozrywki (organizowano tutaj także koncerty – swego czasu występował nawet „Dżem” z legendarnym Ryszardem Riedlem za mikrofonem). Korzystali z niego także (albo raczej przede wszystkim) profesjonalni sportowcy. Swoje domowe mecze rozgrywała tutaj hokejowa sekcja Polonii Bydgoszcz, która w latach 50-tych XX wieku była jedną z najmocniejszych drużyn w kraju (co zdaje się, było jednym z głównych czynników, który zdecydował o konieczności budowy Torbydu). Poloniści mistrzostwa kraju nigdy nie zdobyli, ale 4 razy (w latach 50-tych i 60-tych) sięgali po medale mistrzostw Polski (2 x srebrne i 2 x brązowe). Wychowankiem klubu był ponadto jeden z najsłynniejszych bramkarzy w historii polskiego hokeja – Andrzej Tkacz.

Co ciekawe, w 1984 roku Polonia przejęła lodowisko od miasta na własność. Kilka lat później, bo w 1992 roku, sekcja hokejowa usamodzielniła się i działała odtąd pod nazwą Bydgoskiego Towarzystwa Hokejowego. Wraz z upadkiem klubu w 2003 roku, upadł i Torbyd, który został bezpowrotnie zamknięty. Obecnie, po latach niebytu, tradycje hokejowej Polonii kontynuuje BKS Bydgoszcz, grający w II lidze.
Jak się żyje na osiedlu Bielawy?
To, że Bielawy są osiedlem ciekawym, z historycznego i architektonicznego punktu widzenia, już wiemy. Ale czy żyje się tutaj dobrze? O to oczywiście należałoby zapytać samych bielawian, jednakże możemy to także zbadać w oparciu o kilka podstawowych statystyk.
Na początku sięgnijmy po niezastąpiony już dla naszego cyklu, Gminny Program Rewitalizacji Miasta Bydgoszczy 2023+. A w nim wyniki niezwykle korzystne, które plasują Bielawy w grupie osiedli o najniższym stopniu degradacji. Towarzystwo w tej grupie? Doborowe, bo tworzą je: Bartodzieje, Glinki-Rupienica, Górzyskowo oraz Osowa Góra. W żadnej z badanych kategorii Bielawy nie uzyskały więc wskaźnika przekraczającego średnią dla miasta. I tak trzymać!

Tym bardziej, że tezę o dobrej jakości życia na osiedlu potwierdzają wyniki innego badania. Tym razem chodzi o dane podane przez serwis Otodom.pl, który, na podstawie oceny mieszkańców poszczególnych jednostek pomocniczych Bydgoszczy, ustalił, że bezpieczeństwo na osiedlu Bielawy w 5-stopniowej skali wynosi 3,72. To więcej, niż sąsiednich: Bartodziejów (3,61) oraz Śródmieścia i Starego Miasta (3,31), ale już mniej niż Osiedla Leśnego (3,99).

Własne doświadczenia, związane z wizytami na Bielawach wskazują, że to dość spokojne i bezpieczne osiedle. Szczególnie w jego willowej części. Wszak nazwa jednej z ulic zlokalizowanych w tym zakątku – Cicha – zobowiązuje. Nieco gorzej jest oczywiście w miejscach, w których dominuje socjalistyczne budownictwo wielorodzinne, np. przy Al. Kardynała Wyszyńskiego lub Powstańców Wielkopolskich, a także w niektórych częściach Chodkiewicza i Jagiellońskiej. Generalnie jednak, wizja spacerów po Bielawach, nawet ciemną nocą, raczej nie napawa mnie strachem.

Jak zdążyłem już wcześniej napisać, Bielawy są pomostem, łączącym nowe i stare budownictwo. I faktycznie, mamy tutaj tego cały przekrój. Począwszy od przedwojennych willi i kamienic, przez PRL-owskie bloki z wielkiej płyty, po nowe osiedla mieszkaniowe, które wyrastają miejscami np. przy ul. Chodkiewicza. Każdy znajdzie więc tutaj coś dla siebie. A nawet jeśli nie jesteście lub nie planujecie być mieszkańcami Bielaw, warto udać się na spacer ich ulicami. To naprawdę ciekawe, i chyba mimo wszystko trochę niedoceniane osiedle. A szkoda, bo naprawdę zasługuje na najwyższe uznanie!
Piotr Weckwerth

Piotr Weckwerth
Zdjęcia: Inna Yaremchuk
“Polecam także nasz Instagram,
na którym pokazujemy kulisy tworzenia blogowych materiałów!”
Sprawdź też artykuły cyklu:
Artykuł powstał w ramach cyklu Piotr Weckwerth prezentuje: „Bydgoskie osiedla BEZ FILTRÓW – cz. 3”.
ZREALIZOWANO DZIĘKI WSPARCIU FINANSOWEMU MIASTA BYDGOSZCZY.

PS. Chcesz poznać tajemnice bydgoskich osiedli? Zapisz się na prowadzone przeze mnie wycieczki!
📌 Okole: 11.06.2022 r. (sobota), godz. 10:00
📌 Bartodzieje: 12.06.2022 r. (niedziela), godz. 15:00
📌 Wzgórze Wolności: 18.06.2022 r. (sobota), godz. 10:00
📌 Brdyujście: 19.06.2022 r. (niedziela), godz. 15:00
📌 Osiedle Leśne: 26.06.2022 r. (niedziela), godz. 10:00
Czas trwania każdej wycieczki: ok. 2 godz.
Jak się zapisać?
Drogą mailową: fundacja.nadrzeka@gmail.com
Telefonicznie: 884-002-977
Przez Messengera.
Zapisując się, pamiętajcie o podaniu terminu wycieczki!
UWAGA! Liczba miejsc silnie ograniczona. Decyduje kolejność zgłoszeń!
Udział w wycieczkach jest całkowicie bezpłatny!
Projekt jest współfinansowany ze środków Miasta Bydgoszczy.
Diękuję za świetny artykuł o moim osiedlu gdzie się wychowałam i spędziłam większość źycia a i teraz mieszkam opodal (Jana Zamoyskiego) więc na moje Bielawy często zaglądam.
Dziękuję za miłe słowa! Oba zakątki (zarówno Bielawy, jak i “fyrtel” w pobliżu Zamoyskiego) to doprawy piękne miejsca!
A i ja od 1968 roku mieszkałem na Skrzetusku (właśnie w kamienicy prezentowanej na zdjęciu, Jagiellońska 63). Po przeprowadzce na pobliskie Bielawy w 1989 i później w 1999 na Bartodzieje. Czyli fyrtel swojski. Wszystkie miejsca ukazane w artykule doskonale znane, oblezione, pamiętane. Pozdrowienia dla WECKWERTH. Miło było poczytać.
Również pozdrawiam i dzięki za miłe słowa!
Bardzo ciekawy artykuł. Jeśli chodzi o ulicę na Bielawach to jest ulica Księcia Józefa Poniatowskiego , Marszałka Piłsudskiego jest w Fordonie os. Nad Wisłą. Pozdrawiam.
To prawda – zbytnio się rozpędziłem z tym Piłsudzkim 🙂 Poprawione!
Wspaniały tekst, w którym znajduję masę informacji o których nie wiedziałem i jedną, którą wiem w przeciwieństwie do Pana 🙂 drobny błąd dotyczący Stanisławy Szyperskiej. Była siostrą Pelagii, żony Jana Kossowskiego, a zatem jego szwagierką. To dość bliska rodzina, nie uważa Pan?
Dzięki za uwagę! Faktycznie, dość bliska! 🙂 W jednej z publikacji, w której znalazłem tę informację, trafiłem na wzmiankę, wskazującą, że obie panie były po prostu “spokrewnione”. A tutaj taka niespodzianka 🙂
Niezwykle ciekawy artykuł, szczególnie zaś, gdy przez całe życie było się przekonaną, że mieszka się na Bielawach. Zatem czekam na moją dzielnicę (okolice Ronda Ossolińskich). Dziękuję za dzisiejszy wpis 🥰 Serdeczności posyłam. Jadwiga
Dziękuję również! Oficjalnie to Śródmieście, ale faktycznie, bardzo często te okolice nazywa się BIelawami 🙂
Willa przy ul.Płockiej 1 obecnie jest remontowana. Dzieki staraniom i wysilkowi włascicieli zostala zachowana i odnowiona stolarka drzwiowa, a takze podlogi i schody.
I to jest świetne! Mało tego – na dawnym osiedlu urzędniczym remonotwanych jest obecnie całkiem sporo budynków. Oby tylko ich właściciele pielęgnowali historię tych konstrukcji.
Bardzo się cieszę, że trafiłam na pana artykuł. Przeczytałam z zainteresowaniem i zaciekawieniem. Okazało się, że jest jeszcze w Bydgoszczy dużo ciekawych i pięknych zakątków ( choćby na opisanych Bielawach), których nie znam. Historie przedstawionych w artykule ulic i budynków zachęciły do powrotu do miejsc, w których już byłam i spojrzenia na nie jeszcze raz na nowo. Z przyjemnością zapoznam się z pana artykułami o innych osiedlach Bydgoszczy.
Bardzo dziękuję i cieszę się, że artykuł Panią zaciekawił! Kilka “osiedlowych” tekstów już na blogu zamieściłem (można je znaleźć w zakładce “Bydgoskie osiedla BEZ FILTRÓW”), a kolejne będą się tutaj pojawiały w najbliższych tygodniach!