______________
Inowrocław słynie w Polsce z dwóch rzeczy. Pierwszą jest oczywiście sól, z której obecnie niestety większego pożytku nie ma, drugą uzdrowisko, które z kolei pożytek przynosi. I to spory, zarówno w kontekście aspektów zdrowotnych jak i ruchu turystycznego! Inowrocławski kurort, położony jest w obrębie jednostki nazywanej Osiedle Uzdrowiskowe, która de facto jest zlepkiem terenów, stanowiących oficjalnie jedną, absurdalnie wręcz różnorodną, całość. Poznajmy więc tajemnice tej części Inowrocławia!
______________
Zanim zaproszę Was do właściwej części artykułu, przypominam (a tych, którzy trafili tutaj po raz pierwszy, informuję), że niniejszy materiał jest częścią większego, zapoczątkowanego w 2022 roku, cyklu. Do tej pory w ramach „Inowrocławskich osiedli BEZ FILTRÓW” – bo tak nazywa się ta seria – ukazały się 4 artykuły.
W 2023 roku kontynuujemy serię i – jeśli nie zdarzy się nic niespodziewanego – niebawem ją zakończymy! Wszystko dlatego, że w Inowrocławiu, oficjalnie funkcjonuje jedynie 6 osiedli! Ale nie uprzedzajmy faktów.
Dotychczas powstałe teksty, przeczytać możecie tutaj:
Zapraszamy do lektury, zarówno wymienionych wyżej artykułów, jak i niniejszego, w którym przedstawiamy Osiedle Uzdrowiskowe.
Wspieraj “TURYSTYKĘ BEZ FILTRÓW” NA PATRONITE!
Zbieramy na kolejny film o Bydgoszczy🎥
https://patronite.pl/turystykabezfiltrow
Spis treści
Poplątanie z pomieszaniem
Możecie mi wierzyć lub nie, ale kiedy zorientowałem się, jak wygląda oficjalny przebieg granic Osiedla Uzdrowiskowego, najzwyczajniej w świecie zdębiałem. A musicie wiedzieć, że zdębieć zdarza mi się rzadko – szczególnie jeżeli tematem analizy są jednostki pomocnicze miast, czyli po prostu osiedla. Realizując projekt „Bydgoskie osiedla BEZ FILTRÓW” widziałem już bardzo dziwne rzeczy, ale – jak się okazało – prawdziwy szok przyszedł dopiero, kiedy zagłębiłem się w specyfikę inowrocławskiego Uzdrowiska! Można powiedzieć, że to cios z niespodziewanej strony.
Myślicie pewnie, że przesadzam, że to taki zabieg na potrzeby publicystyczne. Niestety, nic z tych rzeczy! Wszystko dlatego, że to jak postrzega się zasięg jednostki nazywanej Osiedle Uzdrowiskowe, a to jak przebieg granic został wyznaczony oficjalnie, to dwie, zupełnie osobne kwestie. Dość powiedzieć, że w jego graniach znalazło się oficjalnie przynajmniej (bo może być ich nawet więcej) 7 obszarów, które interpretuje się często jako osobne osiedla. Jakie? O tym niżej, a najpierw przyjrzyjmy się formalnemu przebiegowi granic.

Ruszamy więc spod słynnej Kładki Pakoskiej, kierując się linią kolejową na północ, odbijając na wschód mniej więcej na wysokości kompleksu Miejskich Zakładów Komunikacyjnych. W ten sposób docieramy do ulicy Władysława Sikorskiego, która na północnym krańcu łączy się z ulicą ks. Piotra Wawrzyniaka. Ulicą Wawrzyniaka „lecimy” na wschód i odbijamy na północ w ul. Dubienka, aby wpaść na ruchliwą Dworcową, którą z kolei docieramy aż do skrzyżowania z ul. Stanisława Staszica. Ta wiedzie nas delikatnym łukiem do pięknej (pojawi się w tym artykule wielokrotnie) ulicy Solankowej.
Solankową idziemy tylko kilkaset metrów na zachód, aby odbić na południe i… wrócić do ul. Staszica przez ulicę Świętokrzyską! Cały obszar znajdujący się na tym dziwacznym, uciętym cyplu, czyli m.in. skwer im. Leona Wyczółkowskiego oraz ul. Zofijówka (wraz z starym, żydowskim cmentarzem), znajdują się już w obrębie Starego Miasta. Dalej jest trochę bardziej klarownie, bo granica wiedzie ulicą Staszica, aż do skrzyżowania z Poznańską, aby nagle odbić na wschód i okrążyć teren Rodzinnych Ogrodów Działkowych „Solinka” (czyli docierając prawie do ul. Szymborskiej), a następnie teren Szpitala Wielospecjalistycznego im. dr. Ludwika Błażka.

W ten sposób trafiamy na ul. Miechowicką, która wiedzie na zachód, aż do kolejnego kompleksu ogródków działkowych (tym razem to „Irena”). Po ich okrążeniu od wschodu, jesteśmy na ulicy Nowej, którą, idąc na zachód docieramy do Poznańskiej. I jeśli myślicie, że to koniec zabawy, to jesteście w błędzie! Z Poznańskiej odbijamy bowiem na zachód w Cichą, a następnie na południe, w Staropoznańską. Dopiero po kilkuset metrach drogi na południe, przecinamy linię kolejową – tzw. Węglówkę (pisałem o niej w artykule poświęconym Szymborzu, czyli TUTAJ). Ta prowadzi nas do zachodniej granicy miasta, którą – idąc na północ – trafiamy na kolejne tory. One doprowadzą nas po pewnym czasie do Kładki Pakoskiej, a więc punktu wyjścia.
Nieźle, prawda? A dodam tylko, że nieco uprościłem przebieg granic, bo w uchwale rady miejskiej stosowano jeszcze podział na zachodnie i wschodnie strony ulic oraz… numery poszczególnych działek. W tym wszystkim ciężko byłoby się połapać, nawet mając tekst uchwały przed oczami!
Obszar o którym mówimy to przynajmniej ¼ powierzchni Inowrocławia. Mówiąc pół żartem, pół serio, stwierdzić można: „Kto by pomyślał, że Uzdrowisko jest tak duże!”. Pewnym pocieszeniem w całym tym galimatiasie może być fakt, że przynajmniej geneza nazwy jest tutaj oczywista. Osiedle Uzdrowiskowe to rzecz jasna nawiązanie do słynnego, inowrocławskiego zdroju, którego historię i współczesność postaram się Wam przybliżyć w dalszej części artykułu.

Co jednak ciekawe, określenie „Osiedle Uzdrowiskowe” może być dyskusyjne. A do dlatego, że funkcjonuje stosunkowo krótko. Niegdyś na obszar, znajdujący się w sąsiedztwie Parku Solankowego mówiono bowiem Osiedle Zdrojowe.
Zdrojowe + Nowe + Rąbin + Cegielnia = Uzdrowiskowe
Ten osiedlowy (po)twór powstał w wyniku przyjęcia uchwały Rady Miejskiej Inowrocławia z dnia 25 czerwca 2008 roku, ws. utworzenia „Osiedla Uzdrowiskowego” w Inowrocławiu oraz zniesienia niektórych osiedli. Właśnie wtedy, oficjalnie wymazano z mapy miasta takie osiedla jak: Nowe, Stary Rąbin, Rąbin I, Rąbin II oraz Cegielnia. No i oczywiście Zdrojowe, a całość stała się tym, co dziś nazywamy: Osiedle Uzdrowiskowe.


Jakie były powody takiej decyzji, nie wiem na pewno, ale działania takie często wynikają z faktu dzielenia środków w ramach budżetu obywatelskiego oraz wielu innych, bardzo przyziemnych kwestii (jak choćby: przynależność do spółdzielni mieszkaniowych, obszaru wywozu śmieci itp.). Niemniej, dawny podział zachował się w jednym – w podziale na okręgi wyborcze!
W ten sposób wyraźnie widzimy, że południowo-wschodnia część obszaru, od ulicy Miechowickiej na północy po aleję Niepodległości na zachodzie, to osiedle Cegielnia. Obok, na zachód, znajduje się Rąbin II, który od północy odgraniczają ulice Janusza Kusocińskiego i Szarych Szeregów, a od zachodu ulica Wojska Polskiego. Dalej na zachód, aż do granicy Parku Zdrojowego, cały teren zajmuje Stary Rąbin. Z kolei północno-wschodnia część to Rąbin I. Między wschodnią granicą osiedla (rozumianego jako całość), linią kolejową, granicą Parku Zdrojowego i ul. Narutowicza (na północy) jest oczywiście Osiedle Zdrojowe. Niewielki skrawek na północy zajmuje z kolei osiedle Nowe. Poniżej mapka, która powinna – przynajmniej częściowo, ułatwić orientację.

Źródło: Rada Miejska Inowrocławia
“Polecam także nasz Instagram,
na którym pokazujemy kulisy tworzenia blogowych materiałów!”
Wizjoner Wilkoński
Trochę „popłynęliśmy” w tych granicznych rozważaniach, więc przejdźmy do rzeczy przyjemniejszych. Mianowicie do początków uzdrowiska Inowrocław! Tych poszukiwać należy w działaniach lokalnego biznesmena, właściciela majątków Rąbin i Rąbinek. Opisując tę postać, powinno się także używać określenia: patriota. Swoją karierę zawodową zaczynał bowiem jako asesor w Sądzie Powiatowym w Inowrocławiu, skąd planowano go przenieść do Brandenburgii (wszak Inowrocław znajdował się w zaborze pruskim). Nasz bohater się na to nie zgodził, bowiem, jak twierdził, w głębi Prus jego rodzina będzie na siłę germanizowana. Za tę opinię, dyscyplinarnie i dożywotnio, pozbawiono go możliwości pracy w administracji publicznej.
Zygmunt Wilkoński – bo to o nim mowa – zanadto wyrokiem się nie przejął. Szybko znalazł sobie inne zajęcia, zajmując się rolnictwem i hodowlą roślin. A że robił to w sposób nowatorski, nie miał problemu ze zgromadzeniem pokaźnego majątku. Do tego, wciąż otwierał nowe biznesy, już pozarolnicze, np. pożyczkowy czy budowlany. W Janikowie otworzył także pierwszą w regionie cukrownię (starszą, niż ta w Żninie). Kapitał miał, mógł więc myśleć o projektach jeszcze bardziej ambitnych. Na przykład o utworzeniu pod Inowrocławiem… uzdrowiska!

Źródło: http://kronikiinowroclawskie.blogspot.com/
Skąd w ogóle taki pomysł? Ano proszę Państwa stąd, że Wilkoński był najwyraźniej świetnym obserwatorem, osobą dobrze kojarzącą fakty i mającą przysłowiowy „nos do biznesu”. Pomyślał więc, że skoro pod (dosłownie, bo pod ziemią) Inowrocławiem spoczywają całe tony soli (więcej o tych złożach napiszę w kolejnej części cyklu, poświęconej osiedlu – nomen omen – Solno), miasto jest korzystnie położone (blisko dużych ośrodków, jak: Poznań, Bydgoszcz czy nawet Berlin), a do tego ma linię kolejową, warto spróbować rozkręcić biznes uzdrowiskowy!
Wilkoński wiedział jednak także coś innego. Mianowicie to, że jest Polakiem, żyjącym pod niemiecką władzą, a do tego takim, który był nieco na cenzurowanym po swoich wcześniejszych „wybrykach”. Wpadł więc na pomysł, że założy spółkę… międzynarodową! Wszedł w komitywę z dwoma adwokatami: Niemcem Oskarem Triepcke i Żydem Samuelem Hoenigerem. W takim składzie, mając do tego szeroką wiedzę prawniczą, Królewski Sąd Powiatowy nie był w stanie wyrazić sprzeciwu. Był dokładnie 4 maj 1875 roku, kiedy swoją działalność oficjalnie rozpoczęło Towarzystwo Akcyjne Solanki Inowrocław! I tak narodziła się legenda.

Postanowiono, że idealnym miejscem na rozwój nowego uzdrowiska, będą podmiejskie tereny, nazywane wówczas Grodztwem. Szybko zakupiono więc tak kilka parcel oraz wybudowano pierwszy budynek kąpielowy, w którym znalazło się 14 kabin kąpielowych. Konstrukcja – choć już w zupełnie innym kształcie – zachowała się zresztą po dziś dzień. Zaczęto także tworzyć zalążki Paru Solankowego, według projektu duetu: Lucjan Grabski i Michał Budziński. Ten, sięgać miał miasta u wylotu drogi, dziś zwanej ulicą Solankową. Jak wiemy, tak się właśnie stało.

Wilkoński próbował w kolejnych latach wielu innych działań, mających rozwinąć przedsięwzięcie. Wypuścił akcje (jednym z akcjonariuszy został nawet niemiecki burmistrz miasta, Neubert), wybudował pawilon, w którym leczono dzieci, a także stale powiększał przestrzeń uzdrowiska. Jednak, z uwagi na słabą rozpoznawalność i niewielkie tradycje, początkowo raczej dokładał do biznesu. Na szczęście miał z czego. No i był pomysłowy, co w końcu się opłaciło.

Źródło: Archiwum Państwowe, Oddział w Inowrocławiu
Przełomem okazało się wybudowanie domu kuracyjnego, któremu nadano bajeczną i jakże znamienną nazwę „Nowy Świat”. Obiekt szybko stał się wizytówką uzdrowiska, pełniąc funkcję: zaplecza gastronomicznego, noclegowego i (co chyba najważniejsze) rozrywkowego. To właśnie tutaj tętniło imprezowe, towarzyskie życie.

Pewnie Wilkoński dołożyłby jeszcze kilka pomysłów i w dalszym ciągu rozwijał inowrocławskie solanki, ale niestety, w 1881 roku, mając ledwie 50 lat, opuścił ten ziemski padół łez. Dodajmy, że jako miejsce jego śmierci wskazuje się nie Inowrocław, a należący do niego wówczas (tj. Wilkońskiego) Rąbin, dzisiaj znajdujący się już oczywiście w graniach miasta.
Wiele zawdzięcza więc Inowrocław Zygmuntowi Wilkońskiemu. Czy jednak jest tutaj należycie upamiętniony? Cóż, nie mnie oceniać, ale wydaje się, że jest z tym nieźle! W samym sercu parku znajduje się popiersie z jego podobizną (z informacją, że to założyciel uzdrowiska), obok jest drugi monument, a na Osiedlu Nowym Szkoła Podstawowa numer 14 jego imienia. No i jedna z najpiękniejszych ulic w Inowrocławiu, położona w obrębie uzdrowiska (łącząca Świętokrzyską z Ignacego Daszyńskiego), to właśnie ulica Zygmunta Wilkońskiego. Zresztą, przedsiębiorca otrzymał też swoją ulicę w Poznaniu.

A czy jest szansa, aby w jakiś sposób uczcić pamięć Wilkońskiego? Niestety, tylko w sposób symboliczny, bo jago nagrobka po prostu w mieście… nie ma! Ojciec inowrocławskiego uzdrowiska pochowany został bowiem na starym cmentarzu, znajdującym się niegdyś przy „Ruinie” (kościele pw. Najświętszej Marii Panny). Na przełomie XIX i XX w. zaborcy ogłosili jednak likwidację cmentarza i najzwyczajniej w świecie zrównali niemal wszystkie nagrobki z ziemią. Ot, parszywy los.

Źródło: https://www.solanki.pl/pl/historia-uzdrowiska
Uzdrowiskowe w nowych realiach
Wilkoński zmarł, ale uzdrowisko trwało. Z tym że już w inne formie, bo akcjonariusze, pozbawieni lidera, postanowili „zawinąć” interes, zamknąć Towarzystwo i sprzedać Solanki miastu. Miasto z kolei nie wiedziało za bardzo jak zarządzać tego typu kompleksem, więc znalazło dzierżawcę – Ottona Hundsdoerfera, tego samego, który prowadził aptekę „Pod Czarnym Orłem”. Co ciekawe, w związku z faktem, że uzdrowisko zaczęło wreszcie na siebie zarabiać… miasto zdecydowało o zakończeniu dzierżawy, zapewne dostrzegając możliwość wzbogacenia się.

Źródło: https://www.solanki.pl/pl/historia-uzdrowiska
W magistracie znalazł się na szczęście odpowiedni człowiek, prawdziwy następca Wilkońskiego, czyli Józef Krzymiński. Szybko został on członkiem Deputacji Solankowej (a więc miejskiej jednostki, która zarządzała zdrojem), a potem zrobił dla Solanek i całego Inowrocławia tak wiele, że ostatecznie został pierwszym prezydentem miasta po powrocie w granice Rzeczypospolitej.
Za jego czasów poczęło rozwijać się osiedle willowe, łączące miasto z uzdrowiskiem, gdzie pojawiały się pierwsze pensjonaty i prywatne wille. W 1915 roku wybudowano pijalnie wód mineralnych (w której rozlewano najsłynniejszą czyli „Kujawiankę”), stworzono także oranżerię. Prawdziwie dobre czasy na uzdrowiska nastąpiły jednak po 1919 roku, a więc powrocie Inowrocławia do Rzeczypospolitej. Jako się rzekło, prezydentem został Józef Krzymiński, natomiast uzdrowiskiem zarządzał Władysław Łabiszewski, kolejna osoba oddana sprawie.
Właśnie w 20-leciu międzywojennym rozbudowano – do dzisiejszego kształtu – dawny budynek Łazienek Wilkońskiego, powiększając je z 14 do 40 kabin kąpielowych, a także tworząc w nim pomieszczenia administracyjne. W pobliżu powstał także pawilon kąpieli borowinowych oraz Zakład Przyrodoleczniczy zwany często „Wziewalnią” (choć poza inhalacjami świadczono tutaj także mnóstwo innych zabiegów). Park zaś osiągnął rozmiary przekraczające 42 ha. Zagospodarowano też dwa stawy (na jednym utworzono sztuczną wyspę), stworzono kawiarnię „Przy Stawku”, wybudowano korty tenisowe, stadion oraz muszlę koncertową. Słowem: działo się!

Dzięki temu wszystkiemu, w 1930 roku, liczba sprzedanych zabiegów przekroczyła 100 tysięcy! I pewnie zdrój dalej by się rozwijał gdyby nie II wojna światowa, podczas której Inowrocław stał się nagle – w oczach Niemców – Hohensalzą. Na szczęście, park i jego okolice nie poniosły wówczas większych strat – zburzono tylko pomnik Zygmunta Wilkońskiego, który oczywiście po wojnie odbudowano.

Źródło: Narodowe Archiwum Cyfrowe
A po wojnie, jak to po wojnie, całość upaństwowiono. Paradoksalnie jednak, rozwój wciąż był dostrzegalny. To właśnie w okresie PRL-u powstały słynne, goszczące setki tysięcy kuracjuszy, sanatoria: „Kolejowe”, „Energetyk”, „Modrzew”, „Zacisze”, „Metalowiec” czy „Kombatant”. Wtedy też powstał ten wielgachny, nieco niepasujący do całości wieżowiec „Energetyka”. Po wejściu do Unii Europejskiej całość oczywiście zrewitalizowano i unowocześniono, a w międzyczasie powstały także inowrocławskie tężnie. O tym jednak piszę w dalszej części artykułu.


Dziś uzdrowisko specjalizuje się przede wszystkim w leczeniu: chorób serca, reumatycznych, krążeniowych, układu ruchu, oddechowych, a nawet alergii. Wszystko to dzięki wykorzystaniu solanek, w tym: chlorkowo-sodowych, bromkowych i magnezowych. Nie pytajcie jak to działa, ale działa. I tylko to się liczy!
W Parku Zdrojowym i…
Inowrocław nie ucieknie od porównań do Ciechocinka. Nawet jeżeli bardzo byśmy tego chcieli i bardzo unikali tego tematu. Tutejsze uzdrowisko, samo się zresztą o to prosiło, budując własne tężnie – właśnie na wzór tych ciechocińskich. Nie ma w tym zresztą nic złego, tak jak i w przyznaniu, że Ciechocinek ma znacznie większe tradycje (tam tężnia stała już w latach 20. XIX wieku), przyjmuje więcej kuracjuszy i generalnie więcej na biznesie uzdrowiskowym zarabia.

Mi jednak – a wiem, że nie jestem w tej opinii odosobniony – inowrocławskie Solanki podobają się jednak bardziej, niż ciechocińskie. Głównie dlatego, że po prostu jest tutaj spokojniej. No a w uzdrowisku chyba chodzi także o spokój, prawda? Niemniej, spacery po Parku Zdrojowym i sąsiednim osiedlu willowym (spokojnie, tam też dotrzemy w trakcie naszej wirtualnej wędrówki), to w Inowrocławiu czysta przyjemność. Szczerze wszystkim polecam! Nie tylko kuracjuszom (choć pytanie czy podczas wizyty w takich miejscach wszyscy nimi po trosze nie jesteśmy?).


Zajrzyjmy więc do parku, wchodząc od strony ulicy Solankowej. Po prawej stronie wita nas budynek „Solanki” Medical SPA, po lewej najwyższa konstrukcja w otoczeniu parku, PRL-owski (i szczerze mówiąc, pasujący tutaj raczej średnio), wieżowiec sanatorium „Energetyk”. Na wprost zaś, rozciąga się piękna, zielona – zajmująca 84 hektary – przestrzeń Parku Zdrojowego. Zagłębmy się więc w nią!



Wchodząc w to zielone morze, nie sposób nie dostrzec jednego z symboli parku – powstałej w latach 70. XX w. rzeźby pawia, który pełni także funkcję zegara słonecznego. Zaprojektował go związany z Włocławkiem, znany szerzej dzięki pracy z ceramiką artystyczną, Wit Płażewski. Oczywiście, w parku różnego rodzaju rzeźb jest od groma – wystarczy wspomnieć choćby Trzy Gracje (tak, takowe występują nie tylko w Bydgoszczy), ławeczkę z podobizną Władysława Sikorskiego (projektu Marka Rony), pomnik Ziemowita, czyli syna Kołodzieja Piasta i wiele, wiele innych.


Jest też oczywiście wspomniane popiersie Zygmunta Wilkońskiego, znajdujące się przy głównej alejce parku. Pomnik to dzieło poznańskiego rzeźbiarza, prof. Edwarda Haupta. Tuż obok znajduje się charakterystyczny, utrzymany w jasnych barwach budynek, z dwoma wieżyczkami. To rozbudowana pozostałość po wspomnianych wcześniej Łazienkach Wilkońskiego, które stanowią obecnie zachodnie skrzydło kompleksu. Aktualnie wewnątrz znajdują się także: pijalnia wód i sklep zdrojowy.
Tuż obok znajduje się Zakłada Kąpieli Borowinowych. Ten obiekt powstawał w latach 1924-1925 i reprezentuje styl, który opisać można krótko jako wczesny, polski modernizm. Spoglądając na niego, na myśl przychodzą dawne, szlacheckie majątki i jest to spostrzeżenie jak najbardziej trafne.


Idąc dalej, w kierunku zachodnim, naszym oczom ukazuje się chyba najbardziej monumentalny obiekt na terenie Solanek, czyli Zakład Przyrodoleczniczy. On powstał w końcówce lat 20. XX wieku i przypominać miał (to się ewidentnie udało!) pałac. Jest to typowy przykład modnej wówczas, klasycystycznej architektury pałacowej. Szczególną uwagę należy zwrócić na strzegące wejścia, 4 kolumny jońskie. No i na to, że obiekt jest obecnie opuszczony (choć z tego co wiem, są plany jego reaktywacji). A to właśnie tutaj, na piętrze gmachu, działały inhalatoria, dzięki czemu obiekt zyskał miano „Wziewalni”. Potem, wielokrotnie wykorzystywany był jako miejsce organizacji odświętnych balów, oficjalnych spotkań i wielu podobnych wydarzeń. Oby funkcja ta, jak najszybciej tutaj powróciła! Przecież nie chcemy, aby zabytek tej klasy umarł śmiercią naturalną.

To właśnie przed Zakładem Przyrodoleczniczym stoi wspomniana już ławeczka Władysława Sikorskiego, czyli naczelnego wodza Polskich Sił Zbrojnych. Skąd się tutaj wzięła? – zapytacie. Sikorski leczył się kilkukrotnie w inowrocławskich Solankach, a to z uwagi na fakt, że sporo czasu spędzał w sąsiedniej wsi Parchanie, gdzie w latach 20. XX w. nabył dworek. Ot, cała tajemnica, skąd człowiek z Podkarpacia wziął się na Kujawach. Dziś jego podobizna wykorzystywana jest jako jedno z popularniejszych miejsc do wykonania pamiątkowej fotografii.
To miejsce to zresztą swoiste centrum Parku Solankowego. Obok znajduje się także kolejny monument poświęcony Zygmuntowi Wilkońskiemu, fontanna, muszla koncertowa (powstała w okresie międzywojnia, ale rozbudowana do dzisiejszych rozmiarów już w XXI wieku), a także restauracja zdrojowa. Stąd, w stronę tężni i parkowego stawu, prowadzą w okresie wiosenno-letnim piękne, kwiatowe aleje.



…na tężniach
Najbardziej oblegana część parku, to oczywiście okolice tężni. Te mają ciekawszy kształt niż konstrukcje znane nam z Ciechocinka – w zasadzie tworzą je połączone ze sobą niedomknięte wieloboki, dzięki czemu po środku mamy swego rodzaju dziedziniec. Całość ma niecałe 10 metrów wysokości i ok. 300 długości. Co ważne, na górę można za drobną opłatą wejść. A wchodzi się przez klatkę schodową, umieszczoną w jednej z dwóch, eleganckich wieżyczek. Zdecydowanie polecam, bo z góry rozciąga się super widok na okolicę, czyli głównie Park Zdrojowy.


Warto wspomnieć, że tężnie noszą patronat Jana Oseta, a więc lekarza, wieloletniego dyrektora sanatorium „Metalowiec” i (również wieloletniego) głównego medyka Uzdrowiska Inowrocław. To właśnie on był inicjatorem budowy tutejszych tężni i on założył Społeczny Komitet Budowy Tężni Solankowej, który prowadził zbiórkę funduszy, niezbędnych do budowy. Oset doczekał otwarcia wymarzonej konstrukcji, czyli 2001 roku, ale rok później zmarł.


Same tężnie na szczęście zaś działają i oczywiście – jak to tężnie – pełnią funkcję lecznicze. Dzięki spływającej po tarninie solance, leczy się w ten sposób głównie choroby dróg oddechowych, alergie i nadciśnienie. Woda odparowuje, tworząc leczniczy aerozol, którego zasięg to nawet 300 metrów. Można więc usiąść i… po prostu zdrowieć! Uzdrawiać ma zresztą także inna woda – ta pitna. Jej można skosztować w pobliskiej, połączonej z palmiarnią, pijalni. Tutaj rozlewana jest m.in. lecznicza woda „Jadwiga” (to hołd dla Królowej Jadwigi) oraz mineralna „Inowrocławianka”.


Obok tężni znajduje się jeden z trzech parkowych zbiorników wodnych. Jego środkiem poprowadzono kładkę, z której widać znajdującą się w północnej części wysepkę. Dziś to siedlisko ptaków, niegdyś służyła kuracjuszom, którzy chętnie dopływali tam łodziami (można je było tutaj wypożyczyć). Drugi staw znajduje się w południowo-wschodniej części parku, w pobliżu ulicy Świętokrzyskiej (to tutaj znajdziecie pomnik Ziemowita oraz ławeczkę nazywaną „Królówką”).




Trzecie jeziorko to już teren tzw. Nowego Parku Solankowego, który tak naprawdę wciąż jest urządzany (choć w ostatniej dekadzie prace mocno tutaj ruszyły). Obok znajduje się eleganckie grillowisko, idealne na długie, letnie wieczory. Jest też ogród ziół i zapachów, a nieco dalej także małpi gaj. No i całe kilometry tras rowerowych, biegowych oraz chodników, które dają naprawdę wielkie pole do popisu sportowcom-amatorom. Co ważne, ten nowy Park Solankowy jest niemal całkowicie pozbawiony drzew – to po prostu otwarta przestrzeń, na której bez wątpienia można zaznać nieco promieni słonecznych. Cieszcie się wiosną i jesienią, a uważajcie w letnie, upalne dni!


Co ciekawe, ta przestrzeń – rozciągająca się między nasypem kolejowym na zachodzie, ulicą Rąbińską na wschodzie, a niemal ulicą Wierzbińskiego na południu – to dawne dobra rodziny Wilkońskich. Wszak południowa część to już niemal Rąbin! A spacerując tymi ścieżkami, warto zwrócić także uwagę na elementy historyczne – leciwą i masywną wieżę ciśnień oraz nasady niemieckich, II-wojennych dział.


Oczywiście na terenie Parku Zdrojowego jest także cała masa ośrodków. Poza wspomnianymi już wcześniej, wymienić należy choćby: „Oazę” z ciekawą mozaiką na jednej ze ścian (kiedyś działał tutaj „Metalowiec”), „Kujawiaka” (kiedyś „Kombatant”), „Kujawiankę”, „Przy Tężni”, „Modrzew”, „Ostoję” oraz „Asa”. Do tego dołóżmy Hotel „Park”, mieszczący się w budynku z lat 40 XX w., z basenem z tamtych czasów oraz inowrocławską termę. Nie wspominam już nawet o mniejszych sanatoriach, pensjonatach, hotelikach i wielu, wielu innych, bo tych jest mnóstwo! Wspomnę za to, że całością zarządza prywatna spółka – Solanki Uzdrowisko Inowrocław sp. z o.o. Można więc rzec, że historia zatoczyła koło.




Zdrojowa perła architektury
Park Zdrojowy jest bez wątpienia piękny (mam nadzieję, że z powyższego opisu choć trochę to wynika!), ale dla takich osób jak ja – czyli trochę „trzepniętych” miłośników architektury, przede wszystkim zaś tej z przełomu XIX i XX wieku – obok znajduje się miejsce zdecydowanie ciekawsze. Na myśli mam oczywiście piękne założenie urbanistyczne, w postaci willowej zabudowy ulicy Solankowej i jej najbliższych okolic!

Mowa o obszarze, przylegającym do parku od wschodu, zamkniętym mniej więcej w kwartale ulic: Gabriela Narutowicza, Zygmunta Wilkońskiego, Ratuszowej i oczywiście najważniejszej z nich, czyli Solankowej. Do tego należałoby dorzucić uliczki takie jak: Henryka Sienkiewicza, Ignacego Daszyńskiego, Marii Konopnickiej oraz Ustronie. Całość robi na mnie tak piorunujące wrażenie, że mogę śmiało stwierdzić, iż podoba mi się tutaj nawet bardziej niż na bydgoskich: Sielance czy Osiedlu Urzędniczym w obrębie Bielaw. Najmocniej przepraszam bydgoskich patriotów (kurczę, przecież sam się za takiego uważam!), ale taka jest po prostu prawda.

Jeszcze około 15 lat po założeniu uzdrowiska, teren ten pozostawał niezabudowany. Dopiero w latach 90. XIX wieku, zdano sobie sprawę, że to doskonałe miejsce na hoteliki i pensjonaty z których korzystać mogliby kuracjusze. Te zaczęły więc wyrastać tutaj jak grzyby po deszczu. Mało tego, skoro teren okazał się atrakcyjny, rzec można nawet, że modny, prędko połapali się w tym majętni inowrocławianie. Ci poczęli stawiać sobie tutaj reprezentacyjne, często pełne przepychu, wille. Dobrze było przecież mieć swoją rezydencję w najmodniejszej „miejscówce” Inowrocławia.

Piękno ulicy Solankowej uderza nas już na samym jej początku, gdzie warto zawiesić oko na klasycyzującym (powstałym w latach 1905-1906) gmachu Banku Ludowego (obecnie Bank Spółdzielczy), na ścianie którego zawieszono tablice poświęconą dr. Stanisławowi Wachowiakowi (inowrocławianinowi, prezesowi rady banku handlowego i pierwszemu po zaborach przewodniczącemu rady miejskiej). Obok z kolei, znajduje się tzw. „Biały Domek”, powstały jako pałacyk Ubezpieczalni Krajowej, a po II wojnie światowej mieszczący biura PZPR. Złośliwi twierdzą, że obecny gospodarz też do najmilszych nie należy (mieści się tutaj ZUS).


Powyższe to lewa (patrząc od strony centrum) strona Solankowej. Spójrzmy jednak na prawą. Właśnie tam, pod numerami 34 i 30 stoją podobne do siebie, mieniące się czerwoną cegłą, kamienice z końcówki XIX wieku, reprezentujące niderlandzki renesans. Pierwszy funkcjonuje obecnie jako dom spokojnej starości, drugi jest niestety opuszczony (zdaje się, że w trakcie remontu). Szkoda, bo jest wprost piękny (te wieżyczki zachwycają!). Jakby tego było mało, jest to miejsce, w którym, krótko bo krótko, ale jednak – w 1927 roku – mieszkał sam Stanisław Przybyszewski. Jako wskazuje umieszczony na tablicy napis, był to „Wybitny syn Kujaw”. Trudno się z tym nie zgodzić!


Naprzeciwko, pod numerem 31, znajduje się bardzo niepozorna, ale wartościowa kamienica. Trudno w to uwierzyć, ale ona również powstała w końcówce XIX wieku, na potrzeby jednego z bogatszych mieszkańców miasta, żydowskiego kupca i przemysłowca, Levyego. Niestety, piękną niegdyś willę (i od wewnątrz i na zewnątrz), zniszczyli w trakcie II wojny światowej Niemcy.

Lepszy los spotkał wielką, nie bez powodu nazywaną pałacem, rezydencję rodziny Skomorowskich. Gmach, stojący pod numerem 33 pełni dzisiaj rolę Muzeum Jana Kasprowicza! To jedna z dwóch placówek w Polsce, w których poznać można historię wybitnego poety (druga działa w Zakopanem). Więcej o Kasprowiczu pisałem w artykule poświęconym osiedlu Szymborze (TUTAJ), z którego (choć wówczas była to jeszcze osobna wieść) poeta pochodził.
Mało? No to lecimy dalej! Pod numerem 52, a więc już po przekroczeniu prostopadle biegnącej ulicy Ratuszowej, mamy wyraźne nawiązanie do architektury pałacowo-zamkowej. Neogotycki (choć otynkowany) budynek, który powstały na potrzeby kupca Juliusa Dreusa, wyróżnia się pięknym szczytem i kilkoma mini-wieżyczkami. Co ciekawe, w latach 30. XX wieku, mieszkał tutaj prezydent miasta, Apolinary Jankowski. Sąsiednia konstrukcja też może zresztą zachwycić obserwatora. To neorenesans, powstały w 1888 roku dla architekta Kazimierza Przyłuskiego.



Zbliżając się do Parku Zdrojowego, dostrzeżemy jeszcze po prawej stronie dwa popularne wśród kuracjuszy pensjonaty. To „Biały Dworek” (jak twierdzi wielu, jeden z najlepszycj przykładów wczesnego modernizmu na terenie całej Polski) z początku XX w., inspirowany zabudową typową, dla polskich dworków szlacheckich i stojący obok budynek, mieszący obecnie pensjonat „Willa Bajka”.



Przebywszy Solankową, i zachwyciwszy oczy tutejszą architekturą, warto zagłębić się w uliczki, znajdując się w głębi kompleksu willowego. Na ulicach Ignacego Daszyńskiego, Henryka Sienkiewicza i Marii Konopnickiej budynki powstawały już głównie nieco później, niż przy Solankowej, toteż króluje tutaj modernizm (choć oczywiście są wyjątki). Co istotne, przy tych traktach zachowały się stare, bardzo wysokie i w letnie dni dające zbawienny cień, drzewa. W połączeniu z modernistyczną zabudową, a także faktem, iż domy są od siebie oddalone i cofnięte od linii ulicy, całość tworzy wrażenie luksusowego osiedla, żywcem wyjętego z okresu 20-lecia międzywojennego. Możemy więc poczuć się jak w trakcie małej podróży w czasie!

Trudno wspomnieć o wszystkich znajdujących się tutaj, ciekawych budynkach. Napiszę więc tylko o kilku, np. konstrukcji dawniej należącej do Stanisławy Banasińskiej przy ul. Sienkiewicza 45, domu dr Stanisławy Męczyńskiej-Kowalskiej (która zajmowała się w uzdrowisku chorobami dziecięcymi), czy niepozornej willi Stanisława Mocka, dyrektora Banku Polskiego. Ta ostatnia została zaprojektowana przez samego Jana Kossowskiego, czyli bezdyskusyjnego mistrza bydgoskiego modernizmu! Tego samego, który zaprojektował dziesiątki budynków w obrębie bydgoskiego Śródmieścia, Sielanki, Skrzetuska czy Osiedla Urzędniczego.
Warto zwrócić uwagę, że w tej części osiedla, wiele budynków reprezentuje odmianę modernizmu, nazywaną okrętowym. Wszystko dlatego, że bryły budynków są często urozmaicone półkolistymi kształtami (przez co przypominają kształtem wielkie łajby). W czasach, w których powstawały (a więc niemal 100 lat temu) musiało to wyglądać ultra-nowocześnie!

Krążąc po osiedlu, koniecznie zajrzycie także na ulicę Henryka Sienkiewicza, w szczególności zaś na jej część, skrywającą się w cieniu parku przy Skwerze Obrońców Inowrocławia. Tutaj znajdziecie szereg pięknych, historycznych willi. W tej pod numerem 5 mieszkał niegdyś cukiernik Kazimierz Wróblewski, współtwórca inowrocławskiego Kurkowego Bractwa Strzeleckiego, zaś w budynku oznaczonym dziś jako numery 17-19 Bolesław Wojkowski, kupiec i ważny działacz narodowy. Zimą czy jesienią ta aleja może wydawać się Wam nieco mroczna, jednak w upalne lato tutejszy cień, rzucany przez sąsiedni park, daje prawdziwe ukojenie.
Bardzo niepozorna, trochę ukryta, a przez to często omijana przez spacerowiczów, jest ulica Ustronie. Ten niedługi – ledwie kilkusetmetrowy trakt – łączy półkolem ulicę Ratuszową i aleję Henryka Sienkiewicza. Ale jakaż piękna to dla oczu niespodzianka, kiedy wreszcie tutaj trafimy! Wszystko zadbane, historyczne i niezwykle urocze, jakby z jakiegoś dawnego, szlacheckiego majątku. Jest więc kamienica, dwie wille oraz ciąg szeregowców, a wszystko powstałe w latach 1912-1928.


Być może urok ulicy (której nazwa odpowiada jej specyfice), sprawił, że swego czasu mieszkało tutaj wiele zasłużonych person. Wymienić można choćby: Marcelego Lorka, radnego miasta, polityka Stronnictwa Narodowego, kawalera Orderu Virtuti Militari, Józefa Aleksandrowicza, wydawcę i drukarza, a także białoruskiego działacza narodowego i długoletni prezes Towarzystwa Miłośników Miasta Inowrocławia (wcześniej nazywał się Jazep Najdziuk – więcej o nim pisałem w artykule poświęconym Osiedlu Piastowskiemu, czyli TUTAJ). Tutaj mieszkał również Marcin Strachanowski, urzędnik i prawdziwa chluba inowrocławskiego harcerstwa, a do tego uczestnik powstania wielkopolskiego, wojny polsko-radzieckiej i II wojny światowej. Przyznacie, że to całkiem sporo legend, jak na tak niewielką uliczkę!


Oczywiście nie jest tak, że osiedle zachowało swój pierwotny wygląd. Niektóre budynki bezpowrotnie zniknęły z powierzchni ziemi. Choćby piękna synagoga w stylu neoromańskim, stojąca niegdyś na terenie dzisiejszego Skweru Jana Pawła II. Jej budowę ufundował wspomniany już Levy. Jak można się domyślić, zniszczyli ją Niemcy w 1939 roku, a gruzy usunięto po zakończeniu okupacji. Obecnie, dokładnie w tym miejscu stoi pomnik Jana Kasprowicza.

Jeszcze jest, ale już w bardzo kiepskim stanie, budynek z lat 30. XX wieku, dawniej nazywany willą „Nina”, stojący przy ul. Ignacego Daszyńskiego 6. Przez wiele lat działały tutaj: „Pensjonat Bajka” i Gastrologiczny Szpital Uzdrowiskowy nr 2. W pamięci wielu inowrocławian zachowała się jednak nazwa Sanatorium „Fregata”, które należało do Polskich Linii Oceanicznych. Ten budynek wyróżnia się charakterystycznym sgraffito, które przedstawia (co chyba nikogo nie zdziwi) fregatę pod pełnymi żaglami (autorstwa Mariana Kokoszyńskiego).

Kilka lat temu padła decyzja o wybudowaniu w tym miejscu nowoczesnego osiedla, w postaci 3 bloków, mieszczących ponad 50 mieszkań. Całość miała nosić nazwę „Nowa Fregata”. To spotkało się jednak z protestem mieszkańców, co w pełni rozumiem i popieram. Szkoda by było, gdyby w tak historycznym, pięknym i spokojnym zakątku, nagle wyrosły nowoczesne bloki.

Sakralnie i edukacyjnie
Niemal wszystkie opisane wyżej budynki (poza siedzibą banku, ZUS’u i nieistniejącą synagogą), pełniły, lub w dalszym ciągu pełnią, funkcję mieszkalną bądź hotelową. Jednakże poza nimi, w obrębie osiedla, i to w najbliższym sąsiedztwie Solanek, znajduje się cała masa obiektów użyteczności publicznej, które do tego, bez mrugnięcia okiem, określić można mianem monumentalnych.
W pierwszej kolejności przyjrzyjmy się obiektom sakralnym. Duże wrażenie robi już stojący u zbiegu ulic: Gabriela Narutowicza i al. Mikołaja Kopernika, kościół garnizonowy. Tak naprawdę to świątynia pw. św. Barbary i św. Maurycego. Ta neoklasycystyczna budowla – co widać na pierwszy rzut oka – była wzorowana na rzymskiej bazylice pw. św. Piotra. Podobieństwo to dostrzec można oczywiście w masywnej kopule i strzeżących wejścia, pięknie zdobionych kolumnach.

Jasne, bydgoszczanie, w tym i ja, znajdą tutaj wspólny mianownik z Bazyliką Mniejszą pw. św. Wincentego a Paulo (to ma swoje podstawy, bo przecież bydgoski gmach też był inspirowany tym rzymskim), jednakże najbliższym „krewnym” jest w tym przypadku ewangelicko-augsburski kościół Świętej Trójcy w Warszawie. Tutaj, podobnie jak w Inowrocławiu, hełm jest zwieńczony wysokim szpikulcem, co nawiązywać ma do… żołnierskiego hełmu. Wszak to kościół garnizonowy, a więc podlegający pod parafię wojskową! Zresztą, inicjatorem jego budowy również był wojskowy – zastępca komendanta garnizonu płk Witold Roszkowski, kawaler orderu Virtuti Militari. Przypomina o tym (i słusznie) wmurowana w ścianę konstrukcji tablica.


Kościół garnizonowy to dzieło, które wyszło spod ręki cenionego poznańskiego architekta Mariana Andrzejewskiego, w połowie lat 20. XX wieku. Całość była gotowa nieco później, bo w 1933 roku. Wspominam o tym głównie dlatego, że niewiele młodszy, za to już kompletnie inny, jest drugi znajdujący się na osiedlu kościół. Mowa o świątyni, wyróżniającej się doprawdy oryginalnym patronatem, tj. św. Józefa Oblubieńca Najświętszej Marii Panny.

Konstrukcja kościoła reprezentuje modernizm, a właściwie bardzo jaskrawy przykład brutalizmu. Betonu wykorzystano tutaj bowiem bardzo, bardzo dużo! Całość robi mocno przygnębiające – również z uwagi na szare kolory elewacji – wrażenie. I nie zrozumcie mnie źle – takie obiekty urozmaicają naszą przestrzeń, więc jak najbardziej należy dbać o ich przetrwanie. Jednak jeżeli idzie o modernizm, zdecydowanie bardziej wolę budynki, powstałe na potrzeby mieszkaniowe.


Wysoką, sięgającą 47 metrów wieżę, wybudowano już w 1937 roku, a więc ledwie 4 lata po oddaniu do użytku kościoła garnizonowego. Sam gmach kościoła był gotowy w 1944 roku, natomiast – z jakiegoś powodu – został wysadzony w powietrze przez hitlerowców. Odbudowywano go do 1952 roku. W sumie jest to więc już budowla mocno historyczna, jednak, z uwagi na styl, w jakim ją wzniesiono, może mylić obserwatorów co do swego wieku. Zresztą, obserwatorzy powinni zajrzeć przy okazji do środka, bo i tam jest ciekawie, szczególnie z uwagi na witraże autorstwa o. Efrema, ukazującymi sceny z życia św. Józefa oraz wizję stworzenia świata.

Naprzeciwko kościoła garnizonowego stoi piękny, starszy niż obie opisane wyżej świątynie, gmach, od zawsze służący celom edukacyjnym. Mowa oczywiście o III Liceum Ogólnokształcącym im. Królowej Jadwigi. Budynek służy szkole średniej od 1992 roku, ale powstał jeszcze pod zaborem pruskim, w 1917 roku. Co istotne, budowano go na potrzeby seminarium nauczycielskiego.

Potem, przez wiele lat funkcja się zmieniała i działały tutaj m.in.: Żeńskie Seminarium Nauczycielskie imienia Królowej Jadwigi (od 1919 r.), Państwowe Liceum Pedagogiczne (od 1937 r.), siedziba władz rejencji i Gestapo (rzecz jasna w trakcie okupacji), szpital dla czerwonoarmistów (w 1945 r.), ponownie Liceum Pedagogiczne (od 1947 r.), Liceum Pedagogiczne Towarzystwa Przyjaciół Dzieci, Państwowa Szkoła Pielęgniarstwa (od 1970 r.), a od 1992 r. jak już wcześniej wspomniałem, równolegle ze szkołą pielęgniarską (która w 2006 r. zmieniła jeszcze nazwę na Policealną Szkołę Medyczno-Społeczną), III Liceum Ogólnokształcące.
Przyznacie, że historia gmachu była niezwykle ciekawa i dynamiczna. Na szczęście budynek przetrwał wszystkie, nawet najtrudniejsze czasy. Niektórzy upatrują w tym sił wyższych, w tym działań patronki instytucji, czyli Królowej Jadwigi, której pomnik stoi przed budynkiem. Zresztą, placówka nazywana jest w mieście potocznie – właśnie na cześć władczyni – „Królówką”.

Mało edukacji? To dobrze, bo tuż obok, przy ulicy Marii Konopnickiej, stoi sobie dumnie gmach II Liceum Ogólnokształcącego, imienia… jakże by inaczej, Marii Konopnickiej. Nazwisko Konopnickiej jest tu zresztą wszędzie – przypomina o nim wmurowana w ścianę tablica z 1972 r., z wizerunkiem artystki, a na samą szkołę mówi się potocznie po prostu „Konopa”.

I ten budynek jest historyczny (w Inowrocławiu, jak widać, starych, szkolnych gmachów jest co niemiara!) – powstał niemal sto lat temu (ukończono go w 1927 r.) na potrzeby żeńskiego gimnazjum humanistycznego (które powstało, jako instytucja, nieco wcześniej, bo w 1920 r.). W czasie okupacji działał tutaj Arbeitsamt, czyli niemiecki urząd pracy, natomiast liceum ogólnokształcące funkcjonuje od 1963 roku. I choć obecny kompleks obejmuje wiele nowszych budynków, to u zbiegu alei Henryka Sienkiewicza i Marii Konopnickiej zachował się oryginalny, modernizujący gmach, właśnie z lat 20. XX wieku. Piękny budynek w pięknym otoczeniu!

Samo liceum znajduje się pod względem poziomu kształcenia w pierwszej 3-setce liceów w Polsce, co jak na powiatowe miasto jest naprawdę dobrym wynikiem. W samym województwie zaś mieści się zawsze w pierwszej 15-nastce lub nawet 10-tce, a pamiętajmy, że konkuruje ze szkołami ze znacznie większych: Bydgoszczy i Torunia. Edukację kończyła tutaj cała masa znanych i zasłużonych postaci, jak choćby aktorzy: Marta Stebnicka-Kern, Maria Ciesielska-Lesiewicz, posłanka Anna Bańkowska czy senator Krzysztof Brejza (syn prezydenta Inowrocławia, Ryszarda).

W cieniu władzy i Temidy
A teraz powiedzmy wszyscy razem: „Inowrocław ma piękny ratusz!” Piękny i oryginalny, bo w Polsce trudno szukać podobnych, służących lokalnej władzy, konstrukcji. Swoją drogą, to trochę taka lokalna tradycja, bo niegdyś, włodarze miasta rezydowali w znajdującej się na środku rynku, 32-metrowej, gotyckiej wieży (podobnej do tej, która do dziś sławi Żnin). Ta przetrwała niestety tylko do 1878 roku, a dzisiaj przypominają o niej jedynie czerwone kafelki ułożone na płycie głównego miejskiego placu. Na szczęście, Inowrocław nie musiał długo czekać na kolejną, reprezentacyjną budowlę tego typu!

Obecny ratusz powstawał w latach 1907-1908 i oczywiście reprezentuje styl neogotycki. Mało tego, wykorzystanie licowanej, czerwonej cegły klinkierowej, miało być jawnym nawiązaniem do architektury, znanej z ceglanych, krzyżackich zamków (szczególnie zaś z największego, malborskiego). Trochę taka niemiecka tęsknota za dawną potęgą, u schyłku prusackiej władzy na polskich ziemiach.


Niemniej, trzeba przyznać, że założenie udało wprowadzić się w życie, bo gmach faktycznie przywodzi na myśl mały zamek lub chociaż pałac. Piękne szczyty, bogate zdobienia (nad jednym z wejść znajdują się dwa niedźwiedzie, trzymające herby: powiatu inowrocławskiego i Inowrocławia), łukowate okna no i oczywiście masywna, górująca nad okolicą, wieża! Ta wyposażona jest w galerię. Niestety nie udało się nam na nią wejść, ale w przyszłości będziemy jeszcze próbowali!

Ciekawie jest też wewnątrz, bo w sali sesyjnej znajduje się sgraffito autorstwa Mariana Kokoszyńskiego, ukazujące historię miasta. Znalazło się tutaj miejsce dla walczącego ze smokiem księcia Kazimierza Kujawskiego. Obok zaś umieszczono łacińską sentencją, którą można przetłumaczyć jako: „Wspaniałe miasto Inowrocław będzie kwitło dzięki pracy i roztropnym rządom”. Obok napisano zaś (również w łacinie) iż: „Kujawska ziemia soli i roli, ojczyzna królów i książąt, serce i podstawa Polski). Przyznam, że trudno z tym wszystkim polemizować!

Obiekt, w momencie powstawania, służyć miał landraturze pruskiej, czyli czemuś w stylu ówczesnego urzędu powiatowego. I faktycznie, jako pierwszy urzędował tutaj landrat Walter Buresch. W czasach polskich również była to siedziba władz powiatowych, a dziś swoje miejsce znalazły tutaj rada miejska, urząd miasta oraz urząd stanu cywilnego (w gmachu znajduje się sala ślubów).

Blisko siedziby władz miejskich, znajduje się także siedziba… sprawiedliwości! Mowa oczywiście o gmachu Sądu Rejonowego, stojącym przy ul. Prezydenta Gabriela Narutowicza. To typowa dla czasów pruskich budowla, która służyć miała właśnie sądownictwu. Podobne znajdziemy w wielu innych, obecnie polskich miastach, choćby w Bydgoszczy. Obiekt – wówczas Sąd Okręgowy – powstał w latach 1900-1901, choć plan przygotowano jeszcze w końcówce XIX wieku. Całość reprezentuje zaś styl eklektyczny, z elementami neorenesansowymi. Co istotne, w środku zachował się oryginalny układ oraz elementy oryginalnego wystroju i wyposażenia!

Obiekt cieszy oczy bogatymi zdobieniami i ogólną, bardzo pozytywną prezencją. Przesłania tym samym to co jest za nim, lub po prostu odciąga od tego nasz wzrok. A tam, również od początku XX wieku, mieście się kolejna ważna placówka (o ile można użyć takiego stwierdzenia), czyli więzienie. Kompleks jest naprawdę duży, a jego najstarsza część została zaprojektowana w taki sposób, aby kształtem przypominał krzyż. Można rzec, że tutaj każdy musi nieść swój.


Więzienie funkcjonuje po dziś dzień, jednak za czasów pruskich pełniło także – niestety – funkcję polityczną. Wtrącano tutaj także osoby, protestujące przeciwko germanizacji, głównie zaś przeciwko nauczaniu religii w języku niemieckim.

Rąbin zasługuje na więcej!
Dosłownie w trakcie tworzenia niniejszego artykułu zrozumiałem, że jeżeli miałby zagłębiać się w specyfikę wszystkich mniejszych jednostek, tworzących wspólnie mega-osiedle, czyli Osiedle Uzdrowiskowe (podobnie jak to zrobiłem z samym Osiedlem Zdrojowym), napisałbym książkę. A przecież nie o to tutaj chodzi.

Pozwolę więc sobie na niespotykany dotychczas w trakcie moich osiedlowych materiałów, podział. Osobny tekst dotyczący pozostałej części osiedla powstanie bowiem później, już nie jako część projektu „Inowrocławskie osiedla BEZ FILTRÓW – cz. 2”. Kiedy dokładnie? Nie wiem, bo chciałbym dokładnie zagłębić się w historię i współczesność tej części (albo raczej tych części) Inowrocławia.

Mam nadzieję, że rozumiecie i że przyznacie mi rację. Przecież już choćby sam Rąbin – dziś największa jednostka mieszkaniowa Inowrocławia, ma niezwykle ciekawą przeszłość, która aż prosi się o napisanie osobnego artykułu! No bo przecież, jak wspomniałem wyżej, Rąbin zasługuje na więcej!
Na więcej zasługują także: osiedle Nowe oraz Cegielnia, dlatego do tematu wrócimy w (bliżej nieokreślonej) przyszłości! Jednak na pewno wrócimy! W Inowrocławiu zamierzamy bowiem działać na znacznie większą skalę.

Przy okazji dodam tylko w ramach ciekawostki, że cały teren osiedla (tego dużego, Uzdrowiskowe), został objęty ochroną uzdrowiskową. Na mocy uchwały rady miejskiej Inowrocławia z 28 maja 2021 roku, utworzono trzy strefy ochronne. Pierwsza, tj. „A” obejmuje sam Park Solankowy, druga, „B”, to także Osiedle Zdrojowe, a trzecia, „C” cały pozostały teren, w tym właśnie: osiedle Nowe, Cegielnia oraz Rąbin. Można więc rzec, że wszystkie one to swego rodzaju strefa buforowa, otulina dla najcenniejszej części inowrocławskiego uzdrowiska.
Nie do opisania! Do odwiedzenia!
Trudno opisać wszystkie ciekawe obiekty i miejsca, związane z osiedlem. Nawet ograniczając się tylko do okolic Parku Zdrojowego. Wypadałoby przecież chociaż wspomnieć o rozbudowanej infrastrukturze sportowo-rekreacyjnej, w postaci stadion im. inowrocławskich Olimpijczyków (na którym swoje mecze rozgrywa IV-ligowa Cuiavia Inowrocław), OSIRze, kortach tenisowych (powstałych zresztą w latach 30. XX wieku) czy torach do mini-golfa. Serio, jest w czym wybierać.


Fajnie byłoby też jeszcze mocniej zanurzyć się w historii poszczególnych willi, cieszących oczy przechodniów przy ulicy Solankowej i w jej okolicach. Albo poszukać większej liczby „smaczków”, związanych z nowszymi osiedlami, czyli (nomen omen) Nowym i Cegielnia. Już nie wspominając o Rąbinie (ale większy materiał o nim już obiecałem i słowa dotrzymać zamierzam!).

Ale z drugiej strony, czy to coś złego? Czy to źle, że interesujących obiektów i miejsc, niezwykłych historii, jest tutaj tak dużo, że nie sposób tego opisać w jednym (mimo wszystko) dość krótkim artykule? Chyba nie, bo sprawia to, że mogę z czystym sumieniem zachęcić Was do wizyty na inowrocławskiej jednostce Osiedle Uzdrowiskowe. Ale nie tak jak to zwykle bywa (choć oczywiście każdy zwiedza tak, jak lubi), a w sposób bardziej analityczny, podziwiając zabytki, szukając miejsc historycznych i ważnych dla rozwoju miasta.
Wszak ta historia wciąż tutaj jest! Ukryta, w gąszczu zieleni uzdrowiskowego parku, w murach dawnych Łazienek Wilkońskiego, wreszcie w leciwych willach, stojących przy ulicy Solankowej i jej okolicach. Trzeba tylko dobrze spojrzeć!

Tutaj kończymy naszą wizytę na pięknym Osiedlu Uzdrowiskowym. Za kilka dni widzimy się zaś na Solnie!
Tekst: Piotr Weckwerth
Zdjęcia: Inna Yaremchuk

Projekt pn. „Inowrocławskie osiedla BEZ FILTRÓW – cz. 2” realizowany przez Fundację Krzewienia Kultury i Turystyki „Nad Rzeką” jest współfinansowany ze środków Gminy Miasta Inowrocław.
“Polecam także nasz Instagram,
na którym pokazujemy kulisy tworzenia blogowych materiałów!”
Cześć, super artykuł z którego dowiedziałem się kilku nowych faktów. Kiedyś trafiłem na informację, że budynki przy ul. Ustronie to tak zwane domy-ogrody zaprojektowane przez Tschetschenowa (nie wiem czy dobrze napisałem). Wartym odn odnotowania jest fakt, że na skrwerze Obrońców Inowrocławia istniała Szkoła Wydziałowa – będąca ostatnim punktem opory mieszkańców przez hitlerowcami. Popraw proszę nazwy ulic: zamiast Miechowska to Miechowicka oraz Solankowa zamiast Sielankowa. Poza tym, nazwa wsi, w której gen. Sikorski miał dworek to Parchanie, a Szkoła Podstawowa nr 14 im. Wilkońskiego jest na Osiedlu Nowym, a nie w Centrum. Generalnie super artykuł i czekam na więcej 🙂
Dzięki za uwagi! Ta Sielankowa wzięła się pewnie z tego porównania do bydgoskiej Sielanki 🙂