PRAWDZIWA TURYSTYKA W UKRAINIE – CZ. 2: EKSTREMALNY WYPOCZYNEK NA WYBRZEŻU MORZA CZARNEGO


Wybrzeże Morza Czarnego to miejsce cudowne. Woda zazwyczaj ciepła, niebo zwykle bezchmurne, a do tego owoce morza, o jakich nad Bałtykiem możemy tylko pomarzyć. Latamy więc do Bułgarii, Gruzji czy Turcji, żeby skorzystać ze wspomnianych wyżej, czarnomorskich dobrodziejstw. A przecież żeby wypocząć nad Morzem Czarnym, wystarczy odwiedzić Ukrainę!


Gdzie się kierować?

Jak wspomniałem w poprzednim artykule cyklu, wpływ na „egzotyczność” Ukrainy, ma w dużym stopniu dostęp do mórz: Czarnego i Azowskiego. Zdecydowanie bardziej popularne, bo i większe i z dłuższą linią brzegową należącą do Ukrainy, jest pierwsze z nich. Dostęp do Morza Czarnego posiadają obwody: odeski, mikołajowski oraz chersoński, a długość linii brzegowej jest tutaj porównywalna do tej, z którą mamy do czynienia w przypadku Morza Bałtyckiego w Polsce. To oczywiście sprawa, że miejsc do wypoczynku jest tutaj od groma.

Główny miastem wybrzeża jest rzecz jasna Odessa.  Pomimo faktu, iż mówimy o olbrzymim,  niemal milionowym mieście, również tutaj poplażujecie i wykąpiecie się w morskich wodach. Wszystko za sprawą kilku całkiem zadbanych, miejskich plaż.

Jak widać w Odessie kochają morze!

Poza tym, na ukraińskim wybrzeżu Morza Czarnego funkcjonuje przynajmniej kilkanaście innych, bardzo popularnych kąpielisk. Wśród nich wymienić można m.in. takie ośrodki jak: Zatoka (Затока), Zaliznyi Port (Залізний Порт) czy Koblevo (Коблеве). I to właśnie do ostatniej (a raczej w jej okolice) ze wspomnianych miejscowości dzisiaj Was zaproszę.

Zanim jednak to nastąpi, krótka informacja dotycząca połączenia Polski z Morzem Czarnym. Pisałem już o tym, że do Odessy z przejścia granicznego Krakowiec, dojedziecie samochodem przy wykorzystaniu dróg E50 i E95, wiodących przez: Lwów, Tarnopol, Chmielnicki, Winnicę oraz Humań. To jakieś 11 godzin i niecałe 900 kilometrów. Do Kobleva jest trochę dalej, bo od Odessy odbić należy na wschód i jechać wzdłuż wybrzeża mniej więcej przez godzinę (ok. 60 km).

Gdybyście  chcieli wybrać się do Odessy samolotem, to oczywiście również nie ma z tym problemu. Dolecicie tam z: Warszawy, Krakowa, Wrocławia, Poznania, Gdańska i Katowic. Z Odessy kursują z kolei busy, którymi dojechać można do podmiejskich miejscowości wypoczynkowych, w tym np. wspomnianego Kobleva. Oczywiście przygotujcie się na pełną egzotykę, bo tamtejsze busy (a raczej marszrutki), przypominają te, które pamiętam z polskich dróg z połowy lat 90-tych ubiegłego wieku. Wygodnie więc raczej nie będzie, ale już ciekawie na pewno!

Niepodrabialne Koblevo i niepodrabialna Sychavka

Koblevo to typowo wypoczynkowa miejscowość, słynna w całym kraju (a po części także poza jego granicami) ze względu na fakt, iż produkują tutaj najbardziej znane ukraińskie wino, czyli po prostu „Koblevo” (skądinąd całkiem niezłe). Sporo tutaj ośrodków wypoczynkowych i hoteli, w których można odpocząć w całkiem znośnych lub nawet dobrych warunkach. Jeżeli więc zrobicie dobry research, możecie znaleźć obiekt o podobnym standardzie, jak choćby te, znane polskim turystom z bułgarskiego wybrzeża Morza Czarnego.

Prawdziwy, pozbawiony jakichkolwiek „filtrów”, wypoczynek rozgrywa się jednak około kilometra od centrum Kobleva, w kierunku zachodnim.  Mowa o plaży, położonej po zachodniej stronie kanału, łączącego Morze Czarne z Limanem Tylihulskim, którą Ukraińcy nazywają po prostu Sychavka (Сичавка). Do wsi o tej samej nazwie jest stąd dość daleko, natomiast do Kobleva znacznie bliżej, dlatego według mnie znajdujemy się po prostu w granicach (lub na obrzeżach) drugiej z wymienionych miejscowości. Ale kto by się tam bawił w jakieś oficjalne podziały. A w szczególności, kto by się w to bawił właśnie tutaj!

Widok na Morze Czarne z plaży w Sychavce

Plaża Sychavka (trzymajmy się tej potocznej nazwy) jest bowiem miejscem, które wyrządza w głowie Polaka istny „mindfuck”. Trafiając tutaj wszelkie polskie przyzwyczajenia czy nadbałtyckie nawyki możecie schować głęboko w kieszeń, bowiem klimat z którym się zetkniecie to rzecz nie do podrobienia.

Warto podkreślić, że ta plaża to najbardziej budżetowa opcja na wypoczynek nad Morzem Czarnym. Taniej po prostu już się nie da, dlatego zjeżdżają tutaj najbiedniejsi, ewentualnie klasa średnia. Obcokrajowcy? Owszem, ale tylko tacy z Mołdawii i Białorusi. Innych nie widziałem. Oczywiście poza mną, a obecność mojej osoby wywołała niezłe zamieszanie w plażowym sklepie. Ostatniego dnia naszego pobytu sprzedawczyni zapytała Inny (dla tych, którzy nie czytali poprzedniego artykułu: mojej narzeczonej, która jest Ukrainką) dyskretnym tonem, co to za język (rozmawialiśmy między sobą po polsku). Kiedy usłyszała, że polski, na jej twarzy pojawił się triumfalny uśmiech. Okazało się bowiem, że założyła się o to z koleżankami. Inne obstawiały podobno, że to słowacki albo… niemiecki.  Wszystko to dobitnie wskazuje, że na plażę tę raczej rzadko zapuszczają się zagraniczni turyści.

Polak na plaży w Sychavce? Ewenement!

No dobra, ale co miałem na myśl, pisząc, że Sychavka to opcja ekonomiczna? To, że za 3-dniowy pobyt (2 noce), zapłaciliśmy za dwie osoby 160 hrywien, czyli jakieś… 25 złotych. W tej cenie można zaparkować samochód, rozbić namiot oraz korzystać z zaplecza sanitarnego. No i robić dokładnie wszystko, na co ma się tylko ochotę. Tak, wszystko. Tutaj nie ma żadnych zasad.

Niech żyje wolność i swoboda!

Brak zasad objawia się na przykład tym, że na plażę, niemal do samego morza, podjechać można bez problemu własnym autem! Turyści po prostu zjeżdżają z drogi dojazdowej, przejeżdżają przez wąski pas zieleni i, jak gdyby nigdy nic, wjeżdżają na piasek. Potem wielu nie może wyjechać i połowa plażowiczów pomaga wypychać takiego delikwenta. Nie zmienia to jednak faktu, że rząd aut, ustawionych 15 metrów od miejsca, w którym rozbijają się morskie fale, wygląda doprawdy dziwacznie. W Polsce za taką akcję dostalibyśmy naprawdę solidny mandat.

Zaparkować na plaży?

Jeszcze ciekawiej jest, kiedy ktoś bardzo spragniony bliskości morza bezceremonialnie wjeżdża przed inne auta, parkuje tam (czasami z wielką przyczepą) i po prostu zaczyna plażowanie. Sam byłem świadkiem takiej sytuacji, ale na szczęście nie mój widok został przesłonięty.

Czemu nie!

Tym, co wyróżnia wszystkich plażowiczów w Sychavce jest fakt, że każdy z nich ma w bagażniku swojego auta prawdziwy arsenał narzędzi, w postaci: młotków, pił, obcęgów, łopat i bóg wie czego jeszcze. Do tego dochodzą różnego rodzaju: sztachety, kawałki (ba, czasami i bele!) drewna, liny i haki. Gdybym nie widział później co oni z tym robią, zapewne pomyślałbym, że mam do czynienia z jakąś brygadą budowlańców. Ale nie, cały ten sprzęt ma pomóc w skonstruowaniu swego rodzaju szałasu, takiego prowizorycznego, letniskowego domku, przykrytego kawałkiem brezentu. W nim spożywane są posiłki oraz (rzecz jasna) wszelkie trunki. Ogólnie są to dla danej grupy wczasowiczów małe centra życia towarzyskiego.

Wokół tak skonstruowanych domków (najczęściej przytwierdzonych do aut), rozbijane są rzecz jasna także namioty, w ziemie wbijane są parasole, a pomiędzy tym wszystkim rozwieszane linki. Na czymś trzeba przecież suszyć ubrania, w trakcie (co dzieje się dość często) wielodniowego pobytu.

Sklecone na poczekaniu szałasy to tutaj norma…

Te narzędzia, o których mowa wyżej nie pokrywają się zresztą kurzem po rozbiciu „obozów”. Ludzie, najwidoczniej nawykli do ciągłej pracy w codziennym życiu, wciąż muszą coś poprawiać, przybijać, kopać czy piłować, Bywa to irytujące, szczególnie kiedy człowiek zamierza najzwyczajniej w świecie przez chwilę oddać się pięknemu „nicnierobieniu”.  

… i jak widać, to się sprawdza!

Jeżeli chodzi o zaplecze stanitarne, o którym napisałem wyżej, twierdząc że znajduje się w cenie pobytu, to rzecz jasna żartowałem. To znaczy oficjalnie takie tutaj jest, ale tak naprawdę nie używałby tak mocnych określeń. Składają się na nie bowiem drewniane toalety, tzn. dziury w ziemi (fetor trudny do zniesienia) i drewniane prysznice w których rzadko bywa woda. Ciepła nie bywa z kolei nigdy.  

Swojsko aż do granic

Jeżeli przedstawiony wyżej opis Sychavki Was przeraża, to uspokajam. Ten strach znika, kiedy doświadczymy  pozytywnych aspektów, związanych z tutejszym folklorem, których jest zdecydowanie więcej. A folklor ten, objawia się przede wszystkim… miłą atmosferą. Ludzie są dla siebie zasadniczo mili, pozdrawiają się i zatrzymują na krótkie (a czasem nawet dłuższe, bo mam wrażenie, że Ukraińcy mają gadulstwo we krwi) rozmowy. Plażowicze często zapraszają się wzajemnie na posiłki, nie wspominając nawet o częstowaniu alkoholem. Jedzenie to rzecz jasna w dużej mierze płody, zebrane we własnym ogródku, mięso zaś to własne kury czy inne zwierzęta gospodarcze.

Tematem rzeka jest rzecz jasna w tym miejscu alkohol. Leje się szerokim, niepohamowanym strumieniem i najczęściej jest domowej, ukrytej w piwnicy, produkcji. Mowa oczywiście o klasycznym bimbrze (który z uwagi na wykorzystanie naturalnych składników, w przeciwieństwie do wódki, najczęściej nie wywołuje kaca), a także domowym winie. To drugie to oczywiście efekt swobodnego dostępu do winogrona, które rośnie w Ukrainie dosłownie wszędzie. Dostrzec je można nawet daleko w interiorze, choćby na środkowym Podolu, które miałem przyjemność eksplorować.

PIwo też się tutaj pije! Choć zdecydowanie częściej spotkać można bimber lub wino

Powiecie oczywiście, że alkohol pije się wszędzie. Owszem, to prawda. Niemniej, nigdzie indziej nie widziałem, żeby mocne trunki serwowano przed, w trakcie i po śniadaniu. „Dla lepszego trawienia”, powiedział jeden z towarzyszy mojej podróży. Grzecznie odmówiłem, ale on sam oczywiście pił i o dziwo zniósł to bardzo dobrze. Cóż, trening robi swoje.  

Do tego wszystkiego zewsząd dobiega taneczna lub biesiadna piosenka, oczywiście w języku ukraińskim lub rosyjskim, z rzadka zaś w mołdawskim. Tę włącza prawie każdy z plażowiczów, przy czym często nawet najbliżsi sąsiedzi, przez co tworzy się dość silna kakofonia. Atmosfera jest więc mocno biesiadna, nastawiona na relaks (przeplatany rzecz jasna licznymi poprawkami „budowlanymi”, o których wspomniałem wcześniej).

Biesiada trwa!

Wspominałem już o jedzeniu, ale należy dodać, że tutejsze menu jest oczywiście urozmaicane owocami morza. A może inaczej. Owoce morze stanowią najważniejszą pozycję w tutejszym menu. Jest ich bowiem od groma! Wśród najważniejszych, tj. spożywanych tutaj w największych ilościach, wymienić należy: omułki (мідії), krewetki (креветки), rapany (рапана), suszone babkowate ryby (бички), marynowane filety z tuńczyka (тунець мариновани), kalmary suszone oraz marynowane (кальмари), suszone ośmiornice (восьминіг сушений) czy marynowane białe ryby (маринована біла риба). To oczywiście nie wszystko, ale inne nazwy już mi umknęły.

Owoce morza kupicie w jednym z małych sklepików…

Owoce morza możecie kupić, zazwyczaj w formie suszonych lub marynowanych produktów (czyli w najpopularniejszej formie), w tutejszych sklepikach. Ich cena to w przeliczeniu ok. 5-10 złotych za 100 gram. Czyli niewiele. Jeżeli chcecie świeżych produktów, również jest to możliwe. Codziennie, wcześnie rano, do brzegu dobijają bowiem poławiacze, którzy przywożą z morza pozyskane przez siebie w ciągu nocy dobra. Bezpośrednio od nich możecie kupić dowolne morskie żyjątko, a potem zrobić z nim co tylko chcecie. Proponuję jednak (po uprzednim przyrządzeniu) zjeść, bowiem większość z nich jest naprawdę dobra.

…lub bezpośrednio od poławiaczy

Oczywiście nie samymi rybami człowiek żyje, więc na miejscu spróbować można także wielu ciekawych dań deserowych. Najpopularniejsze z nich, które nie są znane w Polsce to: baklawa (пахлава) i kazinak (казинакі). Tyleż dobre co słodkie.

Ukraińskie przysmaki na jednym z odeskich bazarów

Ciepło i (nie) bezpiecznie

Nad Morzem Czarnym piękne jest także to, że w sezonie niemal zawsze silnie przygrzewa słońce, a woda jest najczęściej bardzo ciepła. To kolejny szok dla Polaka, przyzwyczajonego do mroźnych wód Bałtyku. Tutaj człowiek nie wzdryga się za każdym razem, wchodząc do morza, a po prostu swobodnie może się zanurzyć w jego toni. Z tym nie miałem w Sychavce problemu nawet ja, człowiek, który zwykle przymierza się do wejścia do wody (ze względu na jej temperaturę) przez przynajmniej kwadrans, brodząc po mieliźnie niczym jakiś bocian czy inna czapla.

Zasadniczo tutejsi plażowicze nie słyszeli jeszcze (a być może nie chcą słyszeć?) o tym, że nadmiar słońca może szkodzić. Dlatego dostrzeżecie tutaj mnóstwo spalonych na mahoń osób, w tym wiele opalonych w ten sposób dzieci.

Woda w Morzu Czarnym? Bardzo ciepła!

W ogóle dzieci to jest tutaj zjawisko niezwykłe i przy tym (z perspektywy obywatela Unii Europejskiej) niepokojące. Rzadko bowiem znajdują się one pod nadzorem dorosłych, biegając i kąpiąc się samopas. Obserwując to wszystko (nie tylko zresztą na wybrzeżu, bo w innych częściach kraju jest często podobnie), powiedziałem Innie, że ukraińskie dzieci wychowują się chyba same. Przyznała mi rację, wspominając o wielu historiach z jej rodzinnej miejscowości, ale o tym może innym razem.

Wielu z Was zapyta pewnie słusznie, czy woda jest w tym miejscu czysta? W Ukrainie to zawsze jedna wielka niewiadoma. Na plaży w Sychavce jest z tym jednak  bardzo dobrze, bowiem w pobliżu nie odprowadzane są żadne ścieki (potwierdzone info). W pobliżu Odessy (czyli w kierunku zachodnim) oraz Mikołajowa (na wschód), może być już jednak inaczej, dlatego polecam to dobrze sprawdzić przed wyjazdem.

A do tego niemal zawsze słoneczna pogoda!

No dobra, ale czy przedstawione wyżej aspekty, związane z alkoholem i niskimi cenami, nie sprawiają, że na plażach tego typu w Ukrainie jest niebezpiecznie? Według mnie nie, ale zapewne nie jest to normą. Podczas mojego ostatniego pobytu nie widziałem jednak żadnej bójki, nie słyszałem o żadnej kradzieży czy chociażby jej próbie, ani innej nielegalnej aktywności (oczywiście poza spożywaniem bimbru). Owszem, popołudniu, kiedy plażowicze są już dość mocno napojeni alkoholem, można usłyszeć pewne utarczki słowne. Raz zdarzyło mi się nawet widzieć, jak dwóch mocno opitych jegomościów goniło się z siekierą. Potem jeden z tych gości przez pół nocy jęczał w namiocie, prawdopodobnie znajdując się w alkoholowej malignie. Poza tym, pełen spokój.

A co, jeśli plaża się znudzi?

Klimat Sychavki jest niepodrabialny. Spokojnie więc możemy pobyć tam kilka dni, ciesząc się ciepłem, owocami morza oraz tutejszą atmosferą. No ale w końcu i to zapewne nam się znudzi, więc zaczniemy szukać jakichś dodatkowych rozrywek.

W pobliżu (lub nawet w obrębie) plaży, znajduje się kilka sklepików (nie tylko ze wspomnianymi wyżej owocami morza) oraz  małych barów (głównie alkohol i inne napoje oraz drobne przekąski). Poza tym znajdziecie dwie lub trzy dyskoteki. To dancingi w starym stylu, w sporych rozmiarów hangarach, do których wchodzicie wprost z plaży. Będąc w jednym z nich przez jakieś pół godziny, bawiliśmy się wyłącznie do mołdawskiej muzyki. Trzeba przyznać, że nigdzie indziej (oczywiście poza krajem pochodzenia) nie byłoby to możliwe.

Klimat doprawdy niezwykły!

Ciekawie jest też w samym Koblevie. W centrum znajduje się bowiem olbrzymi targ, na którym kupić można prawie wszystko. Są więc lokalne alkohole i przysmaki, a także podróbki odzieży i obuwia znanych marek. To jednak nic, przy tym, że niektórzy „wystawcy” proponują jako usługę zdjęcie z koniem czy nawet… orłem. Biorąc pod uwagę tłumy osób, które się tutaj przewalają, psychika tych zwierząt musi być w dość opłakanym stanie. Obok targowiska jest też sporych rozmiarów lunapark, z wielkimi, przyprawiającymi o zawrót głowy (szczególnie, kiedy już się na nich znajdziecie), karuzelami.

W Koblevie są też dwa zespoły otwartych basenów, tj.: Aquapark „Otel  Koblevo” i Aquapark „Orbita”. Moją uwagę zwróciły jednak konstrukcje w postaci zjeżdżalni i wież, wznoszące się nad alejami wspomnianego targowiska w centrum miejscowości. Zapytałem o to Innę i okazało się, że i tutaj znajdował się niegdyś park wodny, z tym że zamknięto go ze względów bezpieczeństwa. Nie ma się zresztą co dziwić, bowiem zjeżdżalnie o których piszę wyglądały na otwarte, a znajdowały się jakieś 10 metrów nad ziemią…

A dla miłośników spacerów, polecam wycieczkę na płaskowyż, wznoszący się na zachód od plaży w Sychavce. Z góry rozciąga się piękny widok na całą okolicę oraz bezkres Morza Czarnego. Od razu ostrzegam jednak przed komarami, bowiem bywa, że są ich tutaj całe stada. Podobno nie jest to zasadą, jednak w trakcie mojego ostatniego, lipcowego pobytu w tym miejscu, dosłownie nie dało się od nich opędzić, a ich największe nagromadzenie występowało właśnie na wspomnianym płaskowyżu. Machając ręką trafiało się w minimum kilku przedstawicieli tego podłego gatunku, a po wycieczce człowiek był opuchnięty, niby po wejściu w rój pszczół.

Widok z płaskowyżu w pobliżu plaży Sychavka

CIĄG DALSZY NASTĄPI! W NASTĘPNYM ARTYKULE PRZECZYTACIE O UKRAIŃSKIEJ GOŚCINNOŚCI I ZWYCZAJACH ORAZ KLIMACIE PODOLSKIEJ PROWINCJI!

SPRAWDŹ TAKŻE PIERWSZĄ CZĘŚĆ CYKLU “PRAWDZIWA TURYSTYKA W UKRAINIE”!

Piotr Weckwerth

Leave a Reply

Autor motywu: Anders Noren.

Up ↑

%d bloggers like this: