Przedstawione w tytule pytanie ma rzecz jasna wymiar czysto publicystyczny. Oczywistym jest bowiem, że żadnego, nawet małego miasteczka, nie jesteśmy w stanie poznać w jeden dzień. A co tu dopiero mówić o niemal 4-milionowej stolicy, jednym z najszybciej rozwijających się ośrodków w Europie? Niemniej każda, nawet tak krótka wizyta w Berlinie z sprawia, że dostrzec możemy, jak niezwykłe to miasto!
Spis treści
Żabi skok do Berlina z Gold Travel
Na wstępie muszę się przyznać do czegoś strasznego. Do tego mianowicie, że przed styczniowym wyjazdem, w Berlinie byłem dokładnie…0 razy. Tak jest – ja, osoba, która zasadniczo lubi podróże, i która zwiedziła całkiem sporą liczbę europejskich (i nie tylko) stolic, nigdy nie odwiedziła miasta stołecznego, znajdującego się ledwie kilka godzin jazdy od Bydgoszczy.

Cóż, przysłowie, przysłowie wskazujące, iż „najciemniej jest pod latarnią”, uważam za zdecydowanie najbliższe prawdzie, spośród wszystkich polskich powiedzeń. Bliskość i łatwość, z jaką do Berlina można się dostać, sprawiała, że jakimś magicznym trafem wyprawy do stolicy Niemiec zawsze mnie omijały. Kiedyś działo się to jakby mimochodem, w ostatnich latach mocno już to jednak odczuwałem, a całość zacząłem nawet określać mianem „berlińskiego kompleksu”. Wszystko dlatego, że mimo kilku prób, wyjazdu nigdy nie udało się wprowadzić w życie. Wiecie – natłok pracy, COVID, wojna i te sprawy. Można rzec, że życie robiło mi w tym kontekście pod górkę.

Dlatego, gdy odezwało się do nas biuro podróży z Janikowa, proponując udział w wycieczce właśnie do Berlina z Gold Travel, nie zastanawialiśmy się zbyt długo. Szybko spakowaliśmy manatki, wstaliśmy o 3 rano i ruszyliśmy autem do Inowrocławia. Tam przesiedliśmy się do autokaru, dołączając do grupy wycieczkowiczów i pojechaliśmy dalej, na zachód. Podróż nie trwała zbyt długo, wszak ta odległość to niemal „żabi skok”. Na miejscu, czyli w centrum Berlina Zachodniego, byliśmy więc już ok. godziny 9:00.

Przy okazji, jeśli sami chcecie skoczyć do Berlina z Gold Travel (co szczerze polecam), zajrzyjcie do oferty biura: https://goldtravel.com.pl/nasze-wycieczki/. Z tego co wiem, Berlin będzie „robiony” w tym roku jeszcze przynajmniej raz, na początku marca. Tym razem jednak, w planie jest także odwiedzenie więzienia Stasi, więc może być naprawdę ciekawie!
Z tubylcami najlepiej
Jak już wspomniałem wcześniej, nie ma możliwości, aby poznać miasto w jeden dzień. Mało tego, obawiam się, że w przypadku Berlina mógłby nie wystarczyć rok, a nawet dekada. A może i całe życie? Na przykładzie Bydgoszczy widzę wszak, że przemierzając miasto i szperając w historycznych źródłach, co rusz odkrywa się coś nowego. Nawet jeśli wcześniej wydawało się nam, że wiemy o danej kwestii wszystko. A zauważmy tutaj, że Berlin jest ośrodkiem ok. 10-krotnie większym niż Bydgoszcz. Wnioski nasuwają się więc same!

Stali czytelnicy doskonale zdają sobie sprawę, że zwiedzając dane miasto, region czy kraj, lubię zobaczyć jego prawdziwe, nieprzypudrowane oblicze. Podczas wycieczki po Berlinie, czekała na mnie w tym kontekście miła niespodzianka. Naszą przewodniczką została bowiem rodowita krakuska, mieszkająca jednak w Berlinie od lat 80., a więc doskonale znająca realia życia w mieście. Mało tego – będąca świadkiem wielkich zmian, jakie zaszły w Berlinie, na przełomie lat 80 i 90 XX w. Super – zwiedzanie z tubylcami (ale koniecznie takimi, którzy mają pojęcie o danym miejscu – a tak było w tym przypadku) jest zawsze najlepszą możliwą opcją!

W efekcie, uczestnicy wycieczki mogli poznać ciekawostki, związane z życiem w Berlinie – plusy i minusy miasta, a także całego kraju. Jak się bowiem okazuje, Niemcy, mimo niewątpliwie dobrej sytuacji gospodarczej i oferowania relatywnie sporego komfortu życia, nie są wcale aż tak poukładane, jak nam się w Polsce wydaje. To jednak raczej temat na inną opowieść. I z pewnością zadanie dla kogoś bardziej obeznanego w niemieckich realiach.
Interesującym (a momentami i strasznym) przeżyciem, było słuchanie opowieści o Berlinie Zachodnim, w czasach, w których stanowił otoczoną murem enklawę pośród strefy radzieckich wpływów. Taka demokratyczna wyspa, w morzu komunistycznej propagandy i reżimu. Wyspa, z której bez kontroli ze strony radzieckich służb, można było się wydostać jedynie samolotem. Próbując przedostać się drogą lądową, poddani zostalibyśmy kontroli, a następnie moglibyśmy jechać wyłącznie wyznaczoną, eksterytorialną drogą. Doprawdy niepojęte dla współczesnego obywatela Europy.


Być może właśnie dzięki tej swoistej izolacji, a także położeniu na styku różnych kultur (przecież Berlin od 1945 do 1989 roku podzielony był na sektory: amerykański, brytyjski, francuski oraz radziecki), sprawiły, że dziś możemy mówić o nim jako o stolicy szeroko rozumianej alternatywy? Mnóstwo tutaj odważnych rozwiązań architektonicznych, w których stare miesza się z nowym (to oczywiście również „zasługa” działań wojennych, w trakcie których duża część oryginalnej zabudowy po prostu przestała istnieć), ciekawych murali, ale także oryginalnych, artystycznych wydarzeń, lokali gastronomicznych, klubów, pubów czy muzeów. Alternatywę dostrzec można także w zachowaniu i ubiorze localsów – wielu nosi się oryginalnie (ale ze smakiem), a ich zachowanie cechuje duża swoboda. Słowem: Wolne Miasto Berlin!
Ekspresem po Berlinie z Gold Travel
Ależ bym chciał zagłębić się w uliczki nieco bardziej odległych od centrum, dzielnic miasta. Zobaczyć miejsca, omijane przez turystów, w których dostrzec można prawdziwe oblicze Berlina. Kto wie, może kiedyś uda się stworzyć osiedlowy cykl – na kształt tego bydgoskiego – także w stolicy Niemiec? Wszystko przed nami, jednak w trakcie ostatniej wizyty, skupiliśmy się na najważniejszych, najbardziej turystycznych punktach miasta.
Było więc centrum Berlina Zachodniego, z Dworcem Zoo (Zoologischer Garten) na czele, a także pobliski Kościół Pamięci (Gedächtniskirche). Potem zwiedzaliśmy głównie dawny Berlin Wschodni gdzie, paradoksalnie, zachowało się najwięcej historycznych budowli. Po kolei, naszym oczom ukazywały się więc: Reichstag (OK, to jeszcze Berlin Zachodni, ale jego najbardziej na wschód wysunięty przyczółek), Pomnik Holocaustu (doprawdy oryginalny – w formie wielkiego placu, na którym ustawiono setki betonowych słupów), Plac Poczdamski oraz zachowany fragment muru berlińskiego. Oczywiście, widzieliśmy także słynne przejście graniczne, tzw. Checkpoint Charlie.


Co dalej? Same perełki, bo: aleja Pod Lipami (Unter den Linden), w pobliżu której znajduje się bodaj największe natężenie ciekawych obiektów, jak np.: Uniwersytet Humboldtów (Humboldt Universität), Katedra Francuska (Französischer Dom), Zbrojownia (Zeughaus), Muzeum Historyczne Niemiec oraz Katedra (Berliner Dom). Potem nasza droga prowadziła przez Wyspę Muzeów na Alexanderplatz, gdzie podziwiać można Ratusz oraz przyprawiającą o zawroty głowy, wieżę telewizyjną (368 metrów wysokości), w której znajduje się obracająca wokół własnej osi restauracja z widokiem na miasto.
Powyższą trasę pokonaliśmy oczywiście – z racji na ograniczenia czasowe – w ekspresowym tempie – głównie pieszo, ale częściowo również autokarem. Niemniej, wszystko to co widzieliśmy, tylko zaostrzyło apetyt na kolejne wizyty nad Sprewą! W tym kontekście, tego typu, 1-dniowe wycieczki są jak najbardziej zrozumiałe i – nie bójmy się tych słów – bardzo potrzebne!

Mały Berlin, duża Bydgoszcz
W drogę powrotną ruszyliśmy z Berlina chwilę po 20. Pewnie udałoby się wcześniej, ale 2 osoby źle przekalkulowały czas wolny, którym zostaliśmy obdarowani na koniec naszej wizyty w mieście. Cóż, przecież trzeba było spróbować jakiegoś lokalnego dania i kawki u podnóża ogromniastej Berlińskiej Wieży Telewizyjnej. Potem trzeba było też kupić lokalne piwo (no bo jak to, wrócić do Polski z pustymi rękoma?). Tak, tymi dwoma osobami byliśmy my. Serdecznie przepraszamy współtowarzyszy podróży.
Niemniej, już koło północy zjawiliśmy się w Inowrocławiu, a do Bydgoszczy dotarliśmy mniej więcej o 24:30. Całość – od wyjazdu z domu do powrotu, trwała więc jakieś 20 godzin. Nieźle, jak na to, ile w tym czasie zobaczyliśmy i przeżyliśmy!

Zachęcając do odwiedzenia stolicy naszych zachodnich sąsiadów, nie muszę chyba wspominać, że Berlin ma pewne cechy wspólne z Bydgoszczą. Nie bez powodu gród nad Brdą był niegdyś nazywany Małym Berlinem! Dotyczy to mnogości cieków wodnych – w tym kanałów – ale także charakteru budynków użyteczności publicznej. Wszak te najważniejsze, najbardziej monumentalne, wznosili u nas właśnie Niemcy.
No i oczywiście, oba miasta łączy… Łuczniczka. Oryginalne dzieło Ferdinanda Lepckego stoi oczywiście w bydgoskim parku Jana Kochanowskiego, jednak jej 4 kopie rozsiane są po różnych częściach Niemiec. Ta berlińska to w zasadzie pochodząca z lat 90. XX w. replika kopii (tak wiem, brzmi dziwnie), która nie przetrwała wojny. Można ją podziwiać na Wyspie Spichlerzy, tuż obok nabrzeża Sprewy. Przyznam szczerze, że możliwość jej zobaczenia na własne oczy był dla mnie wielkim przeżyciem! Polecam przede wszystkim (choć oczywiście nie tylko) bydgoszczanom!

Do Berlina na pewno jeszcze wrócimy, bo i do odkrywania mamy tam bardzo wiele! I Was zachęcam do wizyty w tym niezwykłym mieście – np. w ramach wycieczek organizowanych przez Gold Travel! Zaręczam, że warto!
Piotr Weckwerth
Leave a Reply